niedziela, 22 lutego 2015

Uciekinierzy z Doniecka

Grają z dala od wschodniej części Ukrainy, bo przegoniła ich stamtąd wojenna zawierucha. Ich wybudowany za 250 milionów dolarów stadion został dwukrotnie zbombardowany. Stoi teraz opustoszały i doszczętnie zniszczony, w żaden sposób nie przypomina już areny piłkarskiej. Zespół wygnany ze swojego domu nadal jednak występuje w Lidze Mistrzów.

Dawno temu w Doniecku

„Usłyszałem potężny wybuch. Mecz trwał przez kolejne 20-30 sekund, zanim sędzia zorientował się, co się wydarzyło i zdjął zawodników. Przestałem komentować i poszedłem zobaczyć, co się stało. Zauważyłem uciekającego reportera telewizyjnego. Zapytałem się go, co się dzieje. Odpowiedział tylko, żebym nie wchodził do loży vipów, bo to zbyt straszny widok. Dostrzegłem Ravila Saffiulina, brata żony Bragina. Razem weszliśmy do loży. Kawałki ciał leżały dosłownie wszędzie. Saffiulin zauważył odcięte ramię i zegarek na nadgarstku, który należał do Achata” – relacjonował ukraiński dziennikarz Mark Lewitsky w rozmowie z Jonathanem Wilsonem.

Rinat Achmetow tymczasem siedział w aucie, utknął w korku i nie zdążył dojechać na obiekt. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że właśnie zaczyna się jego era w Szachtarze, prawej ręki zmarłego w zamachu bombowym Oleksandra Bragina, ówczesnego prezydenta klubu. To on wprowadził Achmetowa w świat futbolu. Ten nigdy ponoć nie spojrzałby na mecz piłki nożnej, gdyby nie jego szef. Po śmierci Bragina w 1995 roku, do której doprowadziły mafijne porachunki, najpierw zapanował nad mrocznym imperium swojego przyjaciela - określanego mianem celebryty światka podziemnego, trzęsącego całym obwodem donieckim – a potem, rok później, przejął władzę w klubie.

O niejasnych interesach Achmetowa niewiele tak naprawdę wiadomo, lecz dawne losy Szachtara to poplątanie futbolowej rzeczywistości z tą gangsterską, która w piłkarskiej lidze stała się wszechobecna. Drużyny służyły za ostoję dla zbrodniarzy i pralnie brudnych pieniędzy – w siedzibie Tawriji Symferopol urzędowała banda „Baszmaki” odpowiedzialna za przeszło pięćdziesiąt morderstw, a jej prezydenta skazano za podpalenie i używanie nielegalnej broni.

Ówczesne realia to więc pomieszanie boiskowej walki z bitwą o terytorium i wpływy, spotkań, goli i punktów z łapówkami, stadionowych okrzyków i dopingu z wyrokami śmierci, zamachami oraz zabójstwami. Zdaniem lokalnych ludzi, którzy opowiadali dziennikarzom o tamtejszej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych - lat tworzenia wielkich biznesów i robienia nie zawsze legalnych pieniędzy - w Doniecku nie było wówczas skrawka ziemi, który nie spłynąłby krwią. Tak samo zresztą jak dzisiaj.

Dziewięć tytułów mistrzowskich, dziewięć krajowych pucharów, sześć superpucharów i pięć ostatnich sezonów niepodzielnej hegemonii w lidze dalej, realia zmieniły się na tyle, że zespół dojrzewający w mafijnym otoczeniu musiał opuścić Donieck, po prostu uciec z własnego królestwa. Niegdysiejszego wroga-gangstera – Bragin przecież kilkakrotnie i cudem unikał zamachów na swoje życie – zastąpił dużo gorszy. Taki, który pozbawił drużynę domu – zrujnowany ośrodek treningowy, biura przejęte przez uzbrojonych separatystów - i być może panowania w ukraińskim futbolu klubowym.

Raj utracony

Być może następnego mistrzostwa nie będzie. Szachtar zajmuje obecnie drugie miejsce w lidze ze stratą pięciu punktów do Dynama Kijów. Wojna wypędziła ich z własnego obiektu i teraz wszystkie mecze rozgrywają na wyjeździe. Czasami pomieszkują w hotelach w Kijowie, niekiedy trenują w tamtejszych siłowniach. Gracze narzekają, że taka sytuacja nie jest normalna, że męczące jest wsiadanie na pokład samolotu co trzeci dzień. Pojedynki „u siebie” grają na oddalonym o setki kilometrów od Doniecka stadionie we Lwowie. Na ich spotkania w tym sezonie przychodzi średnio nieco ponad osiem tysięcy widzów, niemal czterokrotnie mniej niż w poprzednim.

Fani Szachtara praktycznie nie jeżdżą na mecze swojego klubu, gdyż nie wiedzą, czy dotrą na nie i powrócą w jednym kawałku. Spotkać można na nich jedynie kibiców z ultrasowskiej grupy, tych najbardziej zatwardziałych, podążających za ukochaną ekipą bez względu na wszystko. Pociągi na wschodzie Ukrainy nie kursują, a podróż autobusem wiążę się z licznymi kontrolami. 21-letni student, Władysław, który był na derbach Doniecka rozgrywanych w Kijowie, mówił reporterowi „Washington Post”, że nie wie, w jaki sposób wróci do domu. „Może złapię okazję w postaci czołgu” – odpowiadał z przekąsem.

Patową sytuację dla zespołu, jego członków i sympatyków kreuje krwawy konflikt na wschodnich rubieżach kraju. Darijo Srna wyjaśniał żurnaliście z BBC, że każdego poranka włącza telewizor, aby usłyszeć wieści z frontu. Dmytro Czyhrynski z kolei stwierdził: „Kiedy ludzie umierają, to nie jest łatwe, by pracować dalej. Musimy zdać sobie sprawę, że nie ma ważniejszej rzeczy od ludzkiego życia”. 

Gdy w lipcu ubiegłego roku pięciu Brazylijczyków i jeden Argentyńczyk, przebywający wtedy na zgrupowaniu we Francji, odmówili wylotu na Ukrainę, to nie dlatego, że taki był ich kaprys, lecz dlatego, że niecałe 60 kilometrów od Doniecka zestrzelono malezyjski samolot, a kilkadziesiąt dalej trwały regularne walki. Lęk zadomowił się nie tylko w umysłach Ukraińców, zwykłych obywateli, ale także zajrzał prosto w oczy obcokrajowcom, gwiazdom tamtejszych ekip.

Bernarda – reprezentanta Brazylii, który pojechał na mundial - nie widziano wówczas w klubie przez trzy miesiące. Usilnie chciał z niego odejść w obawie o własne bezpieczeństwo. Do drużyny ostatecznie wrócił w połowie sierpnia, ale nie lada wyzwaniem dla Szachtara stało się zatrzymanie kluczowych zawodników. Okno transferowe, podczas którego nie odejdzie żaden z nich będzie sukcesem, każde okienko urasta więc do rangi „mission impossible”. 

Miasto wymarłe

„W tej chwili straciliśmy wszystko i tylko czas pokaże, czy będziemy w stanie się podźwignąć” – mówił w wywiadzie dla BBC Sport Siergiej Palkin, dyrektor generalny Szachtara. Donieck to obecnie miasto zbyt niebezpieczne dla klubów piłkarskich. Miasto duchów – sam obwód doniecki pochłonął przeszło dwa tysiące istnień, nikt nie wie, ilu uciekło – i ruina - zniszczeniu uległo około pięćdziesięciu ośrodków medycznych, prawie pięć tysięcy budynków, w tym setka szkół, wymaga natychmiastowej naprawy.

Straty szacuje się na półtora miliarda, nie ma tam bieżącej wody, gazu ani prądu. Szpitale nie otrzymują zaopatrzenia, brakuje lekarstw, sale operacyjne są puste, a lekarze, którzy pracują w strachu i pod presją nie do udźwignięcia, bezradni. Ranni bądź ci wykończeni nieustannym konfliktem dostają za małe porcje żywności, ponieważ tej po prostu brakuje. Od ponad pół roku nie otrzymują pensji. Nie ma pieniędzy, pracy, a przemysł upadł. Metropolia stoi na krawędzi klęski humanitarnej.

„Jedynie Bóg wie, ile czasu zajmie mentalny i materialny powrót z tego piekła. Ciężko uwierzyć, że dwa lata temu było tam Euro 2012, z tysiącami fanów chodzącymi po ulicach i noszącymi ukraińskie koszulki” – opowiadał na łamach „Washington Post” żurnalista sportowy z Mariupola, Alex Sereda. Dwa lata temu prawie milionowy Donieck tętnił życiem jak nigdy, miał swoje wielkie święto. Na ulicach można było spotkać sympatyków futbolu z niemal całej Europy. Teraz niemiecki reporter pisał na łamach „Der Spiegel”, że prędzej znajdziemy tam martwych ludzi.

Mandarynki

Publicyści „The Guardian” z kolei piszą, że pośród tych wszystkich potworności, jakie przynosi wojna i jakie nawiedziły metropolię, najgorsze dla miejscowych jest poczucie opuszczenia. „Gdzie są wszyscy? Gdzie dziennikarze? Gdzie jest międzynarodowa pomoc?” – pytają i dodają - „Ludzie umierają tutaj każdego dnia”. To najwidoczniej jeszcze jeden nic nieznaczący dramat w świecie pełnym takich dramatów.

Darijo Srna - jeden z nielicznych, który na własnej skórze odczuł piekło wojny i który wciąż nie traci nadziei, wspierając w akcjach humanitarnych potrzebujących - w wywiadzie dla magazynu „World Soccer” powiedział, że w dniu kiedy walki w Doniecku ustaną, gracze Szachtara polecą do swojego miasta i ucałują tamtejsze ulice.


Tytułowy bohater poruszającego filmu „Mandarynki”, który przyjął pod swój dach w Abchazji i zaopiekował się dwoma rannymi żołnierzami przeciwnych, walczących ze sobą zażarcie stron – Gruzina i Czeczeńca – dowiedziawszy się, że pierwszy z nich był aktorem, powiedział mu, że pewnego dnia pojedzie do Tbilisi, zobaczy jak gra i będzie go oklaskiwał wraz ze swoim dzisiejszym śmiertelnym wrogiem. Może któregoś pięknego i spokojnego dnia na odnowionej Donbass Arenie zgromadzeni kibice - zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie - będą oklaskiwać Srnę i jego przyjaciół. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz