poniedziałek, 13 października 2014

Polaku, kop piłkę!

Pokonanie Niemców, aktualnych mistrzów świata, wielkim zwycięstwem było. Ale niech ta wspaniała wiktoria nie będzie tylko trochę skrzywionym wszechobecnym optymizmem spojrzeniem na samą kadrę i jej graczy, niech stanie się ona raczej wielowymiarową wygraną, która pozwoli zerknąć na nasz futbol z nieco szerszej perspektywy.

Zespół na solidnym fundamencie

Z dużym zadowoleniem odczytuję pomeczowe słowa Zbigniewa Bońka, Adama Nawałki i innych bezpośrednio związanych z reprezentacją, którzy starają się studzić emocje i podkreślać, że ta ekipa wciąż jest w budowie. Przekaz zresztą wydaje się być jasny - choć pokonaliśmy triumfatorów mundialu w Brazylii, to sami mistrzami w żadnym wypadku nie jesteśmy. I jeszcze sporo wody w Wiśle musi upłynąć, nim kiedykolwiek nimi będziemy. Drużyna narodowa ciągle przypomina dom postawiony już wprawdzie na solidnym fundamencie, lecz któremu zdecydowanie brakuje wykończenia.

Gdy oglądałem ostatnie minuty pierwszej połowy sobotniej potyczki, nie tylko widziałem oczami wyobraźni wkrótce tracone gole, ale także, co wydawało się o wiele gorsze, nasuwały mi się myśli jedynie o tym, jaka przepaść dzieli nas od rywali. Niemcy przewyższali Polaków na boisku w każdym elemencie futbolowego rzemiosła – w kulturze gry, jej organizacji, w wyszkoleniu fizycznym i technicznym, nawet w tak prostym aspekcie jak przyjęcie piłki, wydawało się, że dzielą nas od nich lata świetlne.

Wszystko, absolutnie wszystko, przemawiało za nimi. Futbol to jednak piękna dyscyplina, wymykająca się często prawom logiki. Mamy więc swój wymarzony cud. Mamy relikwię – poprzeczka bramki, której strzegł w drugiej połowie Szczęsny. Mamy również bohaterów, zasługujących na słowa najwyższego uznania. Ale za tym triumfem niech nie skrywa się wyłącznie fala tymczasowego, powszechnego upojenia piłkarskiego. Niech to spotkanie stanie się jasnym i wyraźnym sygnałem do zmian.

Bij mistrza

Hasło „bij mistrza” powinniśmy zatem natychmiast uzupełnić tak, aby brzmiało „bij mistrza i ucz się od mistrza”. Niemcy swój najgłębszy kryzys już mieli. My w tym kryzysie siedzimy permanentnie od kilkunastu lat. Nasz zachodni sąsiad szybko znalazł drogę ucieczki od futbolowego marazmu i dzisiaj zbiera owoce reform dokonanych przeszło dekadę temu. My w marazmie ugrzęźliśmy na dobre. Wygrana z ekipą Joachima Löwa, czy tego chcemy czy nie, po prostu tego nie zmieni.

Może warto byłoby trzeźwym okiem spojrzeć na ten nasz rodzimy futbol właśnie teraz. Zobaczyć, że poziom ligi znacznie odbiega od tych raptem solidnych lig europejskich. Że na klub w Lidze Mistrzów czekamy szmat czasu. Że kadra w rankingu FIFA ocierała się o dno. Że nie szkolimy taśmowo i nie szlifujemy piłkarskich talentów, a to, że przytrafił nam się Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek czy Wojciech Szczęsny jest raczej dziełem przypadku. I że właściwie dogodniejszego momentu, aby zmiany na lepsze zapoczątkować w zasadzie nie będzie.

Zwykło się mówić, że wielkie zwycięstwa rodzą wielkie zespoły. Niech więc ten mecz stanie się mitem założycielskim, początkiem drogi tej drużyny do wielkości. Bo my tego potrzebujemy, potrzebujemy idoli pełną gębą, Lewandowskich, Szczęsnych i pozostałych, by cokolwiek w tej dyscyplinie drgnęło. Coś, co przydarzyło się w zupełnie innej, odległej od piłki dziedzinie sportu. Gdyby nie objawił się nam Adam Małysz, społeczny fenomen, nie mielibyśmy obecnie takiego bogactwa w skokach narciarskich. Śmiem twierdzić, że bez niego nie byłoby ani Kamila Stocha, ani rzeszy utalentowanych skoczków.

Piłkarze mimo woli?

Tak teraz bez narodowego, zdrowego piłkarskiego entuzjazmu nie pójdziemy o tych parę kroczków do przodu. Znakiem obecnych czasów są puste boiska i młodzież uzależniona od technologii. Jeżeli jako dwudziestoparolatek cierpię na chroniczny niedobór towarzyszy do zwyczajnej gierki w piłkę, jeśli najczęściej spotkania odwołuje się z powodu braku składu, to coś z tym naszym krajem, zafiksowanym przecież na punkcie futbolu nieuleczalnie, jest nie tak.

W tym upatruje najdonioślejszej roli PZPN-u – by dzieci do uprawiania tej dyscypliny zachęcić. System szkolenia i szkółki to tylko następny krok, lecz bez tego pierwszego, najważniejszego, nie będzie kolejnych. Zawodnicy swoje zadanie zrealizowali z nawiązką, pora aby Zbigniew Boniek i jego współpracownicy wykonali dalszą część roboty.

Sobotnia wygrana ma dla mnie wreszcie jeszcze jeden, bardziej intymny wymiar. Przez tyle lat zachodziłem w głowę, jak to możliwe, że w prawie 40-milionowym państwie nie potrafimy wyszkolić chociaż osiemnastu światowej klasy graczy. Lata upokorzeń utwierdziły mnie w przekonaniu, że my w piłkę zwyczajnie kopać nie umiemy i że to się nie zmieni nigdy.


Mówiąc polski piłkarz, pamięcią wracałem do filmu „Sportowiec mimo woli” i popisowej roli Adolfa Dymszy. Przypadek sprawił, że główny bohater musiał udawać wyczynowego hokeistę. Koniec końców wyszedł na tym dobrze, co z przekąsem komentował potem , że jest „dziedzicznie obciążony sportem”. W naszych zawodnikach widziałem takich właśnie przebierańców, udających zawodowców. Zwycięstwo z Niemcami pokazało mi, co uznaję za jego największą wartość, że futbolowymi niedołęgami wcale nie jesteśmy.       

6 komentarzy:

  1. było pięknie w sobotę i oby dzisiaj i w kolejnych meczach było podobnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Atmosfera w trakcie i po meczu po prostu genialna :) Miejmy nadzieję, że powodów do radości będzie więcej!
    Zapraszam i zachęcam do pozostawienia komentarza: http://fad-fashions.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. czuję za powalczymy w tych elimanacjach:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawałka jak drugi Leo - potrafił sprawić ze drużyna walczy - i to jest najwazniejsze bo miłe dla oka

    OdpowiedzUsuń
  5. nasi piłkarze by się nie wypłacili, gdyby tak jak Sunderland mieli oddawać pieniądze za nieudane mecze :D

    bardzo fajny blog, zapraszam też do rewizyty na moim:

    http://pilkaipieniadze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Polacy dopiero teraz będą musieli udowodnić swoją wartość. Brak awansu będzie teraz porażką nie do przeżycia.

    OdpowiedzUsuń