piątek, 18 kwietnia 2014

Chłopak, który oszukał Twitter

Dominic Jones zjadł zęby na pracy skauta, obserwował mecze setkami, jeździł po całym kraju, do domu wracał późną nocą. Dodatkowo pisywał artykuły dla serwisu goal.com. Samuel Rhodes z kolei to dziennikarz-freelancer, który robił materiały dla najpopularniejszych tytułów prasowych Anglii. Z powodzeniem prowadził również profil na Twitterze, tam w ciągu kilku miesięcy dorobił się dwudziestu tysięcy obserwatorów. Ale Dominic i Samuel to jedna i ta sama osoba – to 17-latek, który zadrwił z piłkarskiego świata.

Fałszywa tożsamość

Sam Gardiner – zwykły chłopak, uczeń i mieszkaniec północnej dzielnicy Londynu Barnet, po godzinach wzięty redaktor sportowy, rozprawiający o taktyce i dyskutujący o ruchach transferowych m. in. z zawodnikami Wigan Athletic. Dzieciak, którego ojciec prowadzi własny biznes, a matka sprzedaje wyroby skórzane, uznanie zyskał dzięki swojemu wirtualnemu alter ego, wspomnianemu Samuelowi Rhodesowi.

Najpierw chciał być Dominickiem Jonesem, byłym futbolowym skautem i żurnalistą goal.com. Jego pierwsze alter ego zniknęło jednak dosyć szybko, bo jeden z prawdziwych współpracowników portalu poinformował o oszustwie. Młody Anglik, początkowo wystraszony rzekomym łamaniem prawa, nabrał werwy, gdy wyczytał, że tworzenie fikcyjnych kont nie jest przestępstwem.

Wobec tego niezrażony poprzednim niepowodzeniem, wyznaczył sobie następny cel - zdobyć 50 tysięcy followersów na Twitterze. Ponownie stworzył nieprawdziwy profil, a jako avatar posłużyło mu zdjęcie mężczyzny reklamującego biżuterię Origami Owl. Podpatrzył w jaki sposób swoimi kontami zarządzają najbardziej znani publicyści i zaczął robić karierę dziennikarza z własnej sypialni.

James Bond piłkarskiego Twittera

Na przestrzeni paru miesięcy dorobił się 20 tysięcy obserwatorów. Tak dużą popularność zawdzięczał informacjom transferowym, rzekomo dostarczanym z pierwszej ręki. Jego zdaniem wystarczyło trochę sprytu, szczypta wyobraźni i spora dawka wiedzy o europejskim futbolu: „Miałem formuły plotek transferowych, które zdawały się działać. Chelsea od dawna szuka nowego Didiera Drogby, United zaś pragnie znaleźć następcę Paula Scholesa, a Arsenal czyha na okazje. Wiedziałem, kto mógłby przejść do tych drużyn, ponieważ oglądam mnóstwo spotkań. I to dlatego tyle plotek coś w sobie miało. Odkryłem pewne trendy i wykreowałem rynek” – chwalił się w „The Guardian”.

Prawdę powiedziawszy Gardiner, czy raczej Rhodes, częściej chybił, niż trafiał w punkt. Donosił, że Arsenal jest bliski finalizacji transferu Gonzalo Higuaina, a Stevan Jovetić jest już na dobrej drodze do Londynu i „Kanonierów”. W zasadzie trafił raptem raz, lecz za to w samą dziesiątkę. Swoistym proroctwem okazała się wzmianka z listopada 2012 roku, że zgodnie ze słowami osoby związanej z Chelsea Roberto Di Matteo na dniach straci posadę. Tak też się stało – 24 godziny później.

„Miałem wyjątkowe szczęście” – tłumaczył, ale od tego właściwie wszystko się zaczęło. Rosnąca lawinowo popularność i znaczny kredyt zaufania, pozwoliły mu na dyskusje z zawodnikami Premier League. Z graczem Wigan, Jamesem McArturem rozmawiał o możliwych roszadach w klubie. Wówczas przyjaciel McArtura z zespołu Grant Holt zainteresowany był plotkami transferowymi na jego temat.

Młody Anglik tymczasem wszystkiego dokonywał z własnego pokoju, nie wychodząc nawet z domu. Chwalił się wywiadem z Yohanem Cabaye - pytania mieli wymyślać czytelnicy, a on na poczekaniu tworzył odpowiedzi. W jego wiadomości wierzyli profesjonalni reporterzy. Kiedy donosił, że Mohamed Salah leci do Liverpoolu, by dopiąć transakcję wartą 9 mln funtów, news natychmiast podchwyciła stacja telewizyjna Al Jazeera i przekazała dalej.

Ćwierkać każdy może

Gardiner oszukiwał piłkarski świat paroma uderzeniami w klawiaturę i kilkoma kliknięciami myszki. Po raz kolejny wpadł, gdy w jego historyjki kupiło przeszło 20 tysięcy ludzi i posiadał więcej fanów na Twitterze niż niejeden prawdziwy żurnalista. Został przyłapany przez współpracowników „Daily Telegraph”, to m. in. dla nich ponoć pisywał teksty, bo w rzeczywistości nikt taki tam nie pracował.  

„Chciałem zaistnieć, coś udowodnić. To frustrujące, że nikt ciebie nie słucha, tylko dlatego, że jesteś dzieciakiem. Kocham futbol, uwielbiam o nim rozmawiać i pragnąłem dzielić się moimi opiniami z jak najliczniejszym gronem osób” – wyjaśniał w wywiadzie z BBC.

Dla publicystów „Daily Telegraph” i graczy Wigan Athletic całe wydarzenie do dzisiaj budzi zakłopotanie, które potrafią zbywać jedynie milczeniem. To prawdopodobnie dlatego, że dali się wykiwać – nie tylko zresztą oni – dzieciakowi z godną pozazdroszczenia odwagą i wyobraźnią. Jeśli ktoś wygrał w tej sprawie, to z pewnością chłopak, który obecnie współpracuje z Yakatak Soccer, firmą tworzącą aplikacje piłkarskie na telefony, i prowadzi jej konto na Twitterze.


Może więc jest tak, jak pisał swego czasu na łamach „The Guardian” Barney Ronay – w dzisiejszych czasach każdy z nas jest dziennikarzem sportowym. Nawet kierowca autobusu jest dziennikarzem sportowym, tyle że kierującym autobus. Przykład Sama Gardinera chyba to potwierdza. On pierwsze dziennikarskie szlify zbierał przecież w swojej sypialni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz