czwartek, 9 maja 2013

Kryzys pod Olimpem

Spadek trzeciego w kraju pod względem popularności i zdobyczy piłkarskich klubu, masowy exodus obcokrajowców, ubożejąca liga, duże cięcia budżetowe i coraz mizerniejsze pensje zawodników – obraz nędzy i rozpaczy greckiej piłki dopełnia ustawianie spotkań oraz korupcja. Na domiar złego zainteresowanie futbolem stracili rodowici Grecy. Atakowani zewsząd przez kryzys, zobojętnieli zupełnie na los swoich, ukochanych niegdyś, zespołów.
 
Po siedemnastu kolejkach poprzedniego sezonu oglądalność rozgrywek była drastycznie mała. Zaledwie dwóm drużynom udawało się regularnie przyciągać na trybuny powyżej tysiąca widzów. Taka sztuka powiodła się jedynie Olympiakosowi Pireus i AE Larisie. Niedawno zakończone zmagania przyniosły jeszcze gorsze statystyki, bo względem ubiegłego roku widownia zmalała o 14%. Najwidoczniej w czasach kryzysu futbol przestał Greków najzwyczajniej w świecie obchodzić.
 
Raj utracony
 
Nie zawsze jednak tak było. Dawniej stadiony wypełniały się po same brzegi, a liga posiadała przeważnie trzech reprezentantów w Lidze Mistrzów. Lukratywne kontrakty na transmisje z meczów umożliwiały sprowadzanie gwiazd drugiego sortu, którym oferowano kompletnie astronomiczne kwoty. Po tamtejszych boiskach biegali kiedyś, m. in. Rivaldo, Giovanni, Gilberto Silva, Christian Karembeu, Djibril Cissé oraz Darko Kovačević.
 
Niekontrolowane wydatki oraz piłkarskie życie ponad stan miały w końcu swoje przykre konsekwencje. Kryzys uderzył w futbol ze zdwojoną siłą i zwielokrotnił tylko problemy klubów. AEK Ateny pożegnał się z ligą. Panathinaikos, etatowy uczestnik europejskich pucharów i krajowy potentat, uplasował się dopiero na siódmej pozycji i w przyszłym sezonie nawet nie powącha zagranicznych muraw.
 
Większość drużyn toczy zażartą batalię o przetrwanie. Zapaść finansowa doprowadziła do tego, że zawodnikom kontrakty okrojono o połowę. Dwóch na trzech z nich nie otrzymuje pensji w terminie. Ograniczenia budżetowe nastąpiły głównie w AEKu i PAOK Saloniki. Również Olympiakos Pireus, wspierany portfelem magnata Evangelosa Marinakisa, zmniejszył wypłaty o około 20%. GSS Panonios z kolei zredukowało wynagrodzenia o przeszło 80%.
 
Jeszcze cztery wiosny temu kluby mogły sobie solidnie pofolgować i pozwolić na – uważaną dziś za przesadny – ekscentryzm transferowy. Na transakcje przeznaczyły bowiem nieco ponad 50 milionów euro. Minionego okienka transferowego wydały zdecydowanie mniej. Tylko Olympiakos na nowych graczy wyłożył więcej niż milion euro. Zimą żaden z nich nie dał za zawodnika nawet złamanego grosza.
 
Hulaszczy tryb życia zespołów sprzed lat zmienił się błyskawicznie i diametralnie. Teraz greckie drużyny wyprzedają na potęgę i ani myślą o poważnych zbrojeniach. W ciągu ostatniego sezonu Panathinaikos opuściło siedemnastu piłkarzy z pierwszej kadry. Zeszłego lata AEK pozbyło się niemal całej podstawowej jedenastki. PAOK Saloniki wyrzucił dziewiętnastu najlepiej opłacanych graczy.
 
Kolos runął
 
Symbolem kryzysowych czasów jest z pewnością upadek AEK Ateny. Klub, który odkąd utworzono ogólnokrajową ligę - od 1960 roku - nie zajął miejsca niższego niż siódme, nagle osunął się w przepaść. 

Na niespodziewaną i szokującą degradację miało wpływ parę niekorzystnych zdarzeń, które dopadły zespół i skumulowały się w jednym, przeklętym sezonie. To tak jakby wszystkie nieszczęścia sprzysięgły się przeciwko ateńskiej ekipie w tej krótkiej chwili.
 
Finansowe kłopoty i konieczność spełnienia wymogów licencyjnych, aby wziąć udział w rozgrywkach, spowodowały wielką wyprzedaż. O ligowy byt musieli, więc walczyć niedoświadczeni młodzieńcy.
 

Jeden z nich został przyłapany na stosowaniu niedozwolonych środków dopingowych. Innego związek zawiesił, bo po strzeleniu gola pozdrawiał sympatyków nazistowskim gestem. W marcu policja zatrzymała prezydenta, gdyż ten nie płacił rachunków i zalegał urzędowi skarbowemu około 170 milionów.
 
Równie ponuro wyglądała ligowa rywalizacja o piłkarskie życie. W trakcie sezonu klub balansował na linie, której jeden koniec oznaczał przetrwanie, a drugi koszmar degradacji. Wraz z każdą kolejką drużyna niebezpiecznie zbliżała się do dna tabeli. Kiedy gracz AEK wpakował futbolówkę do własnej bramki w 87 minucie spotkania przedostatniej kolejki i praktycznie grzebał szanse ateńskiej ekipy na utrzymanie, kibice nie wytrzymali. Wbiegli na murawę i chcieli dokonać linczu na zawodnikach. Rozróby trwały przeszło godzinę, a frustracja fanów nie ustępowała, więc arbiter zawody przerwał. Federacja ukarała zespół grzywną i pustymi trybunami w czterech następnych meczach, lecz najgorszym ciosem był walkower przyznany przeciwnikom. Spadek do drugiej ligi stał się wówczas bolesną prawdą.
 
Tonący agencji towarzyskich i zakładów pogrzebowych się chwyta
 
Pomimo niefortunnego ciągu wypadków klęskę AEK należy tłumaczyć ogólnym kryzysem państwa, który miał znaczne przełożenie na tamtejszy futbol. Ogromne problemy dotykają wszystkie drużyny, a te z niższych klas rozgrywkowych odwołują spotkania, gdyż nie stać ich na pokrycie kosztów transportu.
 
Żeby przetrwać trudne czasy, szukają gotówki dosłownie wszędzie, nawet w domach publicznych. Voukefalas Larissa, ekipa ligi regionalnej, która znalazła się w poważnych tarapatach finansowych, przeżyła tylko dzięki pomocy dwóch lokalnych agencji towarzyskich. W zamian gracze mieli założyć różowe stroje z nazwami owych domów publicznych.
 
Niezbędne dochody przynosi współpraca z miejscowymi sklepami, restauracjami, wytwórniami serów i mięsa. Klub Paleopygro podpisał np. umowę z zakładem pogrzebowym. Od wtedy jego koszulki zdobił czarny krzyż.
 
Korupcja, czyli jak udawać Greka
 
Grecki futbol gotuje się we własnym sosie zadłużenia i niepewnej przyszłości, przyprawionym dodatkowo szczyptą łapówkarstwa i ustawiania spotkań. Dla związku piłkarskiego to swoisty temat tabu. Choć UEFA od kilku lat poddawała w wątpliwość uczciwość rozgrywek i wskazywała na jawne manipulowanie meczami, federacja przymykała oko.
 
Dopiero w 2011 roku dziewięć osób zostało zatrzymanych, oskarżonych o pranie pieniędzy i kierowanie przestępczą szajką, a potem wtrąconych do więzienia. Szwindel bukmacherski wykluczył z rywalizacji Olympiakos Walos i FC Kavalę, a ich właścicieli dożywotnio zdyskwalifikowano.
 
W oszustwa zamieszanych mogło być aż 70 osób. Wśród podejrzanych znalazło się dwóch prezydentów pierwszoligowych zespołów, w tym właściciel Olympiakosu, reprezentant Grecji Avraam Papadopoulos, sędziowie oraz szef policji. A liczba gier, których przebieg został zakwestionowany, wyniosła 54.
 
Do dzisiaj niejasności wzbudzają niektóre działania najpotężniejszych głów futbolowego światka Grecji. Gra toczy się podobno o wpływy, brudnym zagrywkom nie ma końca, ale na razie więcej tam domniemań i poszlak niż niepodważalnych zbrodni piłkarskich.
 
Katharsis nie będzie?
 
To przez korupcję i szemrane interesy niewiele brakowało, by w 2011 roku rozgrywki w ogóle nie wystartowały. W pierwszej kolejce rozegrano jedynie pięć z ośmiu zaplanowanych meczów.
 
Do poważnego zamętu doprowadziły wyrzucone z ligi Iraklis, Kavala i Olympiakos Walos, poirytowane takim obrotem spraw, rozpoczęły walkę na drodze sądowej. Adwokat ekipy z Salonik grzmiał: „Dowody sugerują, że w państwie funkcjonuje przestępczy syndykat, który czerpie zyski z nielegalnych zakładów”. Nic jednak nie wskórali, a rozgrywki wkrótce ruszyły pełną parą.
 
W ostatnich latach w greckim futbolu zapanował totalny nieład. Ale to od Greków nauczyliśmy się, że z chaosu powstał świat. Tym razem jednak z tego piłkarskiego chaosu nie narodzi się nic wielkiego. Spadkobiercy antycznych tragedii i dramatów, tworzą nam futbolową tragedię, rozpisaną na współczesną modłę. Obecna sytuacja to nie dzieło wrednego fatum czy bezlitosnych bogów. O losie Grecji decydują okoliczności bardziej przyziemne i na katharsis nie ma co liczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz