niedziela, 20 stycznia 2013

Szaman prawdę ci powie: część 2

 

 
Zdarzyło się w Burkina Faso. Ponad miesiąc przed pojedynkiem z Mozambikiem lekarz Burkina Faso przepowiedział przegraną. Aby temu zapobiec trzeba było kupić czarnego byka i zarżnąć go trzy dni przed spotkaniem. Zwierzę kosztowało 200 tysięcy franków, a jego wyżywienie kolejne 150 tysięcy. Dla ministra sportu był to zbyt duży i niepotrzebny wydatek. Rozkazał natychmiastowe zabicie byka. Ceremonii zaniechano, a Burkina Faso mecz przegrała.

Zaklinacze i zaklęci

Zagłębiając się w afrykańskie rytuały oraz przesądy związane z futbolem, można by stworzyć swoisty „savoir-vivre”, opasłą księgę zasad i wskazówek, co należy robić, a czego unikać jak ognia.

Zaleca się na przykład, żeby na boisko nie wchodzić tymi samymi ścieżkami, gdyż mogą one zostać przez rywala przeklęte. Jednym z zabiegów osłabiających hart ducha przeciwnika jest wbiegnięcie na murawę tyłem. Przyjezdne reprezentacje nie korzystają z podstawionych przez gospodarzy autobusów i użyczonych pokoi hotelowych, gdyż najprawdopodobniej objęto je szkodliwymi urokami.

Najgroźniejsze miejsce stanowi jednak szatnia piłkarska. To w niej aż roi się od magicznych przedmiotów, czary wypełniają ją duszącą atmosferą, a zaklęcia fruwają sobie od ściany do ściany, od podłogi do sufitu. „Powiedzieli mi, że nie wejdą tam, bo rzuciliśmy urok” – opowiadał Samuel Eto’o przed konfrontacją z Nigerią. Parę sekund później okazało się, że również Kameruńczycy stracili ochotę, nie chcieli już wejść do swojej szatni. Impas trwał do momentu, aż przybył szaman i oczyścił obie szatnie.

Kingsley Udoh, kapitan reprezentacji Nigerii do lat 23, po porażce 0:2 z Ghaną oskarżył rywali o praktykowanie z czarną magią: „Musieliśmy przebierać się na zewnątrz, ponieważ w szatni porozrzucali wszędzie amulety juju i nie zamierzaliśmy niczego dotykać. W takich okolicznościach nie potrafiliśmy normalnie grać”.

Zabobony oraz gusła przeżarły umysły lokalnej ludności Czarnego Lądu do cna. To na niższych szczeblach, w ligach i pucharach krajowych, dochodzi najczęściej do kompletnie absurdalnych sytuacji. Na porządku dziennym stało się opóźnianie meczów spowodowane sporami, kto ma pierwszy wbiec na boisko. Z wielką podejrzliwością i przesadną pedanterią dokonuje się wyboru piłki, bo ta – wskazana nazbyt chętnie przez rywali – musi z pewnością być zaklęta. Równie częste jest przekładanie spotkań z obawy przed potencjalnymi klątwami.

Do niecodziennego wydarzenia doszło w Malawi. W tamtejszej lidze przed konfrontacją pomiędzy Dwanga United a Moyale Barracks przyjezdni gracze zauważyli niepokojący zwyczaj przeciwnej drużyny. Jeden z jej zawodników czekał tuż przed linią boiska, aż wszyscy się na nim znajdą, po czym wchodził jako ostatni. W drugiej połowie analogiczny manewr chcieli zastosować goście. Piłkarz Moyale wyczekiwał, więc na kopaczy Dwanga. Tymczasem jeden z futbolistów gospodarzy w ogóle się nie zjawił. Na arbitrze wymuszono, by drugą połowę rozegrać dziesięciu na dziesięciu.

Po meczu szkoleniowiec gości tłumaczył: „Nasz gracz zaobserwował, że Dwanga ma dziwny nawyk wypuszczania na murawę ostatniego zawodnika z opóźnieniem. My próbowaliśmy zrobić to samo w drugiej części gry, aby osłabić klątwę, którą się posłużyli”.

Najważniejsza profilaktyka

Podczas boju ligi tanzańskiej kopacze jednego zespołu rozsypywali zagadkowy proszek i tłukli jajka, a piłkarze drugiego, żeby rytuał odwołać, oddawali mocz w te same miejsca.

Kiedy w 1993 roku premier Wybrzeża Kości Słoniowej Ouattara odwiedził stadion i graczy przeciwnika – Nigerii – to żaden z nich nie podał mu dłoni, ukłonił się jedynie, trzymając ręce za plecami. Ouattara miał ponoć uścisnąć dłoń z rywalami zaczarowaną ręką.

Jeśli więc myśleliście, że w Afryce podobnie jak u nas, na Starym Kontynencie, przed bojami członkowie ekip wałkują na okrągło niuanse taktyczne, rozpracowują przeciwników na milion różnych sposobów, tak, że nie mają już żadnych tajemnic, to jesteście w grubym błędzie. Tamtejsze konfrontacje w niczym nie przypominają pojedynków analitycznych mózgów, przesuwających swoje figury po piłkarskiej szachownicy według ściśle określonej strategii. Choć taktyka jest obecna, to nie decyduje ona o obliczu spotkań. Żegnajcie zatem analizy taktyczne i skrupulatne przygotowania. Witajcie radość z gry i swoboda, klątwy oraz uroki, a przede wszystkim zapobieganie im.
 
 
Przed turniejami trenerzy dbają, by ich podopieczni byli w formie. Zawodnicy koncentrują się na bojach, gdzie będą walczyć na śmierć i życie. Kibice będą gorąco dopingować swoich ulubieńców. Ale i tak, zawsze, najistotniejsza będzie magia. Ze strony szamanów, duchów przodków, mikstur z liści, korzeni i zwierząt oczekuje się największego wsparcia. Każdy sympatyk żyje w nadziei, że tym razem bogowie będą łaskawi dla jego ukochanej drużyny.

Więcej niż religia

Czarna magia to nieodłączny element codziennego życia Afrykańczyków. Prastare wierzenia przetrwały na Czarnym Lądzie w wielu rozmaitych odmianach. Od juju, przez grimba i ngouati w Kamerunie, wak w Burkina Faso, muti w RPA; od praktyk pigmejów w Afryce Środkowej, przez czarowników ziem północnych, znachorów ze Wschodu, po szamanów południowych krain – caluteńka Afryka przesiąknięta jest tradycyjną, mroczną formą duchowości.

Ta religia od dawien dawna tkwi w sercach ludności Czarnego Lądu, od urodzenia wsącza się do ich świadomość, podbija duszę, włazi do umysłu i siedzi tam głęboko. Opanowuje każdą dziedzinę życia, nawet tak nieistotną, jak futbol.

Emeka Ezeugo, niegdyś reprezentant Nigerii, opowiadał, że za kadencji holenderskiego selekcjonera Clemensa Westerhofa (lata 1989-1994) większość kadrowiczów posługiwała się voodoo: „W zespole grały osoby, które w to wierzyły. Juju na pewno występuje w tej dyscyplinie. Kiedy debiutowałem w drużynie narodowej w 1988 roku, było po prostu wszechobecne. W owych czasach piłkarze wykorzystywali magię do maksimum. Gdy wchodziłeś do pokoi, widziałeś te wszystkie rzeczy z nią związane”.

Taribo West wyznał, że znaczną ilość pieniędzy przeznaczył na czarowników, którzy mieli uczynić z niego defensora niezwyciężonego, nie do przejścia dla napastników: „Wydałem pięć milionów naira (jednostka monetarna w Nigerii) na voodoo. Jeździłem do Senegalu i Gwinei. Wszędzie odprawiano modły, abym w obronie był twardy niczym skała”.

Jeżeli ktoś raz zanurzył się w czarnej magii, to ciężko mu było z tym skończyć. W futbolu afrykańskim nie brakowało przypadków, że to właśnie czary rozwalały najlepsze ekipy, rujnowały wspaniałą atmosferę, wysadzały szatnię w powietrze jak przy pomocy granatu. Kilkanaście miesięcy temu Goran Stefanovic, niedawny szkoleniowiec Ghany, zwierzał się, że jego podopieczni używali zaklęć wobec siebie samych: „Musimy zmienić sytuację w zespole. Trzeba zmienić mentalność części zawodników, którzy używają czarnej magii przeciwko sobie, niszcząc tym samym drużynę”.

Voodoo oraz jego różne odmiany to dla rdzennych społeczeństw coś więcej niż tylko religia sama w sobie. Oni są święcie przekonani, że czary potrafią wpłynąć na przeciwnika i zmienić przebieg pojedynku. Że są w stanie decydować o losach ekip, powodzeniu w rozmaitych pucharach i rozgrywkach. Kashimowo Laloko – niegdyś dyrektor techniczny federacji nigeryjskiej - przekonywał: „Zakładam, że coś takiego jest możliwe”.
W Angoli gorliwi fani Arsenalu Londyn dokonywali rytuałów, które miały sprawić, że ich ulubieńcy nawiążą wreszcie walkę o tytuł mistrza i zdobędą jakieś trofeum.

Kiedy Togo nawiedziły wstrząsające wypadki – śmierć trzynastu delegatów rządowych w katastrofie helikoptera, ostrzelany autobus reprezentacji i zgon asystenta trenera oraz rzecznika prasowego, spłonięcie sześciu graczy Etoile Filante w wypadku samochodowym – to prezydent krajowego stowarzyszenia voodoo nawoływał, żeby odprawić specjalne obrządki, które przegonią złe duchy. „Zaniechanie ceremonii oczyszczających spowoduje dalsze krwawe tragedie w naszym państwie. Dusze tych, którzy zginęli ściągają nas, bo polegli za naszą sprawę. A my nie zrobiliśmy nic, aby ich dusze spoczywały w spokoju” – grzmiał Togbui Gnagblondjro III.

Z juju nie ma żartów

Niektóre z afrykańskich rytuałów mogą budzić prawdziwe przerażenie. Włos się jeży na głowie, czytając o szokujących praktykach typu: nacinanie kostek żyletką i wcieranie dziwnych substancji; zakopywanie głów kur, krów czy kotów naprzeciw bramki rywala; spalanie zwierząt i rozsypywanie ich szczątków po murawie; albo wysmarowanie szatni świńską krwią.

Czasami piłkarze nocują na cmentarzach, po to, by okiełzać istniejące tam nadprzyrodzone siły. Każdy szmer lub tajemniczy dźwięk może oznaczać, zdaniem czarodziejów, przekazywanie nadnaturalnej mocy. Oliver Becker - znany niemiecki dokumentalista, który badał wierzenia Czarnego Lądu - opowiadał, że widział jak reprezentant Tanzanii namaścił grób zmarłego przyjaciela z boiska krwią z kury. Pragnął w ten sposób posiąść umiejętność dryblingu od swojego kolegi-nieboszczyka.
 

To jednak nie wszystko. Juju wielokrotnie przybierało iście ekstremalne formy. W Kenii doprowadziło do tego, że przestraszeni gracze uciekali z klubów. Ludzie popełniali samobójstwa, wieszając się bądź skacząc w przepaść.

W 2008 roku w Demokratycznej Republice Kongo na stadionie zginęło trzynaście osób. Kiedy w trakcie spotkania okazało się, że golkiper odprawił zakazane modły, doszło do bijatyki między zespołami. Cały obiekt zawrzał, zamieszki rozprzestrzeniły się błyskawicznie. Wielu uciekało w popłochu, mnóstwo zostało stratowanych.

„Wszystko zaczęło się w chwili, gdy bramkarz przyjezdnej ekipy wyjął spod koszulki osobliwe przedmioty i cisnął je w kierunku naszej drużyny. Nasi zawodnicy złapali go i zaczęli bić, oskarżając o rzucanie uroków. Wówczas na stadionie rozpętało się prawdziwe piekło” – relacjonował naoczny świadek.

Teraz, aby zapobiec tak drastycznym wydarzeniom, federacje piłkarskie zakazały praktykowania czarnej magii na futbolowych obiektach. Szamani nie mogą już brać udziału w przygotowaniach, a zespoły korzystać z ich usług. Juju jest powoli wypierane ze stadionów, choć samo zdaje się umierać śmiercią naturalną.

Zdroworozsądkowe podejście każe zwrócić uwagę na Benin, jeden z ostatnich bastionów piłkarskiego czarodziejstwa. Państwo, w którym ponad 40% populacji wyznaje voodoo, w którym mieści się muzeum i obchodzą święto narodowe związane z tym wierzeniem. Także kraj, którego reprezentacja nie zakwalifikowała się na Mundial ani razu, a w PNA nie przebrnęła rundy grupowej. To najbardziej jaskrawy przykład, że tajemne moce szamanów nie zawsze idą w parze z futbolowymi dokonaniami.

Bogowie muszą być szaleni

Czarna magia, talizmany, rytuały i klątwy to dla Didiera Zokory czysty nonsens. Z przymrużeniem oka mówi: „Voodoo jest wszechobecne. Kiedy jesteś dzieckiem uczysz się voodoo. Twoja rodzina, twoi bliscy i znajomi na okrągło gadają o voodoo. Początkowo sądzisz, że to coś zagadkowego i intrygującego jednocześnie. Potem bierzesz trochę soli i rzucasz nią zaklęcia. Skoro wygrywasz, to myślisz, że to rzeczywiście pomaga. Zbliża się, powiedzmy, mecz z Ghaną i wtedy ogłaszasz – Essien nie zagra dzisiaj dobrze”.

Jeden ze znachorów z RPA twierdzi z kolei: „Nasi bogowie są niczym lekarstwa, ale nie wszyscy działają w ten sam sposób. Każdy z nich odpowiada za coś innego. Jeden daje ochronę, drugi zdrowie, a trzeci sukcesy osobiste. Istnieje multum sytuacji w jakich można ich przywołać, ale nigdy nie widziałem ceremonii, która miałaby zapewnić wygraną drużynie piłkarskiej”.

Nieco odmiennego zdania był młody gracz z Wybrzeża Kości Słoniowej, Konate, który przed mistrzostwami w RPA prawił: „Usłyszycie wiele o naszej ekipie. Ma gwiazdy, które znajdują się w znakomitej formie. Ale nie oznacza to, że nie zwrócimy się o pomoc do naszych przodków. Nie damy sobie rady bez rytuałów, ofiar i błogosławieństwa bogów”.

Na Mundialu w 2010 roku Wybrzeże Kości Słoniowej nie odegrało dużej roli. Na zbliżających się mistrzostwach Afryki po raz kolejny będą faworytem numer jeden. Afrykańscy bogowie doprawdy muszą być szaleni, skoro do tej pory - mimo czarów, amuletów i ceremonii - nie obdarowali złotem najsilniejszej, wypchanej największymi gwiazdorami kontynentu reprezentacji. A może zawodnicy źle się modlili albo szaman odprawiał niewłaściwe obrzędy ? Przed ważnymi turniejami dla przeciętnego fana z Czarnego Lądu to kluczowe sprawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz