środa, 11 kwietnia 2012

Wszystkie odloty Massimo Morattiego



Właściciela Interu Mediolan uwiódł zgrają dzieciaków rozrabiającą w - określaną młodzieżową Ligą Mistrzów – NextGen Series (zwycięstwo w finale z Ajaxem Amsterdam). Zanim został opiekunem mediolańskiego klubu, rządził jedynie jego Primaverą, a wcześniej młodzieżówką AS Romy. Jako zawodnik nie zdążył zagrać w nawet jednym oficjalnym meczu, jego karierę przerwała poważna kontuzja. Andrea Stramaccioni to kolejny wynalazek Morattiego. Trener z znikąd, prawnik z wykształcenia, ma ratować Mediolańczyków z totalnej zapaści (siódme miejsce w lidze, marne szanse na puchary, a przecież jeszcze niespełna dwa lata temu nie mieli sobie równych w Europie).

Wielu stwierdzi, że decyzja Włocha jest szokująca i zupełnie irracjonalna. Gdyby, natomiast spojrzeć na 17 lat jego prezydentury i wymazać jedyne normalne lata 2006-2010, nic nie wydawałoby się już tak szokujące i nielogiczne. Gdyby przyjrzeć się dokładnie procesowi zarządzania klubem niezwykle łatwo byłoby zagubić się w nieprzeniknionych meandrach umysłu - uplecionych grubymi nićmi absurdu - człowieka, dla którego słowa szaleństwo czy dziwactwo znaczą tylko tyle, co nudna i zwyczajna codzienność.

Dam wam pieniądze i sukcesy

Od momentu przejęcia Interu w 1995 roku mamił wszystkich naokoło wizją błyskawicznej budowy drużyny niezwyciężonej na krajowym poletku, a w dalszej perspektywie niepokonanej w Europie. Tymczasem pierwsza dekada prezydencji Morattiego naznaczona była pasmem udręk oraz upokorzeń. Zespół nie zdobył mistrzostwa, nie doczłapał się nawet do finału LM. Sięgnął po, zaledwie dwa trofea: Puchar UEFA i Puchar Włoch.

By podbić Italię musiał z kieszeni wyłożyć gigantyczną sumę około siedmiuset milionów euro (scudetto, notabene, przyznane przy zielonym stoliku, z powodu afery „Calciopoli”). By zawładnąć Starym Kontynentem, musiał najechać go armadą stworzoną za wielki szmal, dowodzoną przez stratega wybitnego – Jose Mourinho. By zaspokoić nieujarzmione pragnienie o Lidze Mistrzów, na które czekał długich 15 lat, musiał wyłożyć prawie miliard euro.

Wymazując, więc z pamięci lata względnej normalności, otrzymamy obraz kreowany ręką skończonego szaleńca. Dwanaście sezonów bez mistrzostwa, dwanaście sezonów bez finału Champions League, a to wszystko za przeszło 800 mln. To jednak tylko pieniądze, których Morattiemu pod dostatkiem i trofea, których ciągle mało. Tymczasem najbardziej chore oraz abstrakcyjne obrazy boss Interu tworzył czerpiąc inspirację od szkoleniowców oraz piłkarzy.

Dam wam trenera z prawdziwego zdarzenia

W przeciągu caluteńkiej prezydentury w klubie przewinęło się 18 trenerów. Do 2005 żaden nie utrzymał się dłużej niż rok. Moratti potrafił wylać szkoleniowca w momencie, gdy został wybrany najlepszym ekspertem we Włoszech, kiedy opromienił klub kończąc sezon jako zdobywca Pucharu UEFA, kiedy miał pełne poparcie ze strony kibiców. Luigi Simoni nie znalazł uznania w oczach Prezesa i wylądował na bruku za zbyt defensywny styl gry.

Potrafił w trakcie jednego sezonu zmienić trenerów czterokrotnie (1998/1999 – Luigi Simoni, Mircea Lucescu, Luciano Castellini oraz Roy Hodgson). Zatrudniał szkoleniowców znanych w futbolowym świecie i zwalniał po każdym najmniejszym niepowodzeniu (Marcello Lippi bądź Hector Raul Cuper). Zatrudniał trenerskich żółtodziobów, jak, chociażby Marco Tardelli, który zasłynął wyłącznie z tego, że jego podopieczni zostali zmieceni z powierzchni ziemi w derbowym pojedynku z Milanem 0:6.

Dziś po okresie spokoju i sukcesów, ponownie wraca do swoich starych nawyków. Andrea Stramaccioni na przestrzeni ostatnich 22 miesięcy jest już piątym opiekunem zespołu (a w kontekście następnego sezonu mówi się o kolejnym). Rafa Benitez wytrzymał pół roku, Leonardo tyle samo, Gian Piero Gasperini zwolniony, nim na dobre zadomowił się w Mediolanie (3 miesiące), a Claudio Ranieri zdołał udobruchać Szefa przez, zaledwie pół sezonu.

Dam wam piłkarskie gwiazdy

W trakcie całej swojej prezydencji Massimo Moratti na zawodników wydał grubo ponad miliard euro. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych posiadał w ekipie dwóch z trzech najdroższych futbolistów na świecie (Ronaldo oraz Christian Vieri). Trzymał wówczas w drużynie najlepiej na globie opłacanego gracza – Alvaro Recoba. W kadrze upchnął dwunastu obrońców, którzy kosztowali łącznie ponad pięćdziesiąt milionów dolarów. Nie wystarczyło to nawet na awans do Ligi Mistrzów (lepszy okazał się IF Helsingborg). Lata dziewięćdziesiąte były ponadto dla zespołu najgorszymi w historii, gdyż wyłącznie w tej dekadzie nie udało się sięgnąć po scudetto.

Tak jak w przypadku szkoleniowców, tak i w przypadku piłkarzy właściciel Interu nie wykazywał zbyt dużej cierpliwości. Wymieniał ich dziesiątkami, ściągał tabuny gwiazd, mniej lub bardziej uzdolnionych graczy. To właśnie na polu piłkarskich transakcji zyskał największy rozdźwięk, w głównej mierze dzięki niezliczonej ilości najdziwniejszych odlotów.

Był bowiem nie tylko porywczy, lecz także życzliwy i troskliwy dla rywali, których obdarowywał najrozmaitszymi prezentami. Lokalnemu przeciwnikowi oddał  za bezcen Clarence’a Seedorfa oraz Andreę Pirlo w zamian biorąc Francesco Coco i Andresa Guglielminpietro. Konkurentowi z Turynu podarował Fabio Cannavaro w zamian za Fabiana Cariniego. Realowi Madryt sprezentował Roberto Carlosa w wyjątkowo okazyjnej cenie – jedyne 6 mln euro.

To nie koniec odlotów Morattiego. Czerpał pełnymi garściami z europejskich muraw, szybszy od konkurencji, brał wschodzące gwiazdy, zanim na dobre rozbłysnęły. Robbiego Keane’a wziął za 13 mln, by po czterech miesiącach zesłać z powrotem do Leeds United. Nicolas Ventola kupiony za ponad dwadzieścia baniek, zdążył przywdziać koszulkę 21 razy, trafiając do siatki sześciokrotnie, by potem niemal natychmiast wyfrunąć do Bolognii. Adriana Mutu dał Veronie po, zaledwie czternastu rozegranych przez Rumuna meczach.

Prezes doprowadził również do wielu transferowych niewypałów, m. in. Ricardo Quaresma, sprowadzony za 18 mln, uznany najgorszym zawodnikiem Serie A w 2008 roku; Adriano, który najpierw obniżył loty odwiedzając nałogowo włoskie puby i dyskoteki, a karierę zmarnował rzekomą depresją; Javiera Farinosa najął za 16 mln, by ten przez piętnaście miesięcy leczył kontuzje; Mohameda Kallona nabył za 13 mln, a ten wsławił się skandalem dopingowym.

Najlepsze jednak przed nami. Boss Interu zasłynął najbardziej ze zgrai anonimowych kopaczy, których kupował pod byle pretekstem. Niewielu jest w stanie racjonalnie wyjaśnić niektóre z odpałów właściciela „Nerazzurrich”. Nikomu nieznanego Vratislava Gresko ściągnął z Bayeru Leverkusen za 5 milionów, a ten wyróżnił się jedynie fatalnym błędem popełnionym w konfrontacji z Lazio Rzym, kiedy podał piłkę wprost pod nogi Karela Poborskiego. Gromadę bezimiennych można by uzupełniać bez końca, wymieniać przykłady: Gilberto – 5 mln euro, 2 gry; Antonio Pacheco – 3 mln, 1 mecz; Gonzalo Sorondo – 6 mln, 11 spotkań; czy Sixto Peralty, który kosztował niespełna 5 mln, a nie zagrał ani razu.

Nowa era, stare nawyki, nowe odloty

W ciągu pierwszej dekady Moratti zafundował fanom Interu solidną dawkę gorzkiej komedii. Tylko dwa wydarzenia przemieniły cyrk Prezesa w świątynię futbolowych sukcesów: afera „Calciopoli”, która zraniła najpoważniejszych konkurentów (degradacja Juventusu Turyn, kilkunastopunktowa kara AC Milanu) oraz osoba Jose Mourinho, który zapanował nad szatnią, a klub otoczył kompleksową opieką (wtedy transfery piłkarzy miały jakikolwiek sens).

Teraz, kiedy „The Special One” nie ma już od dawna, kiedy niemal wszystko zostało zrujnowane, za sprawą ponownych dziwactw Morattiego, byliśmy świadkami odlotu największego – zniszczony klub ma odbudować trenerski młokos, by latem oddać go w ręce innego szkoleniowca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz