poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Szejk Europę podbija



Mansour bin Zayed bin Sultan Al Nahyan, Abdullah bin Nasser bin Abdullah Al Ahmed Al Thani, Nasser Ghanim Al Kealifi – te trudne do spamiętania nazwiska w dzisiejszym futbolu znaczą bardzo dużo, a w nieodległej przyszłości będą prawdopodobnie dzielić i rządzić piłkarską Europą. Ostatnimi czasy jesteśmy, bowiem świadkami nowej tendencji: oto paskudnie bogaci szejkowie masowo wykupują kluby.  

Półwysep Arabski pępkiem świata

Jeżeli Bliski Wschód w futbolu dopiero buduje swoją pozycję, to na kuli ziemskiej od dobrych kilku lat sytuuje się wśród przebrzydle majętnych potentatów nadających ton globalnej gospodarce. Arabskie portfele obejmują chińskie rafinerie, francuskie domy mody, europejskie porty, lotniska, muzea, hotele. Arabowie posiadają akcje najpotężniejszych koncernów motoryzacyjnych, przejmują sieci stacji paliwowych. Zarządzają majątkiem o wartości około półtora biliarda dolarów. Inwestują w niemalże każdej branży, od dawna sponsorują mnóstwo sportowych imprez. Kilkanaście miesięcy temu rozpoczęli kolekcjonowanie piłkarskich klubów.

Najpierw przejęli Manchester City, potem dopadli Malagę i Getafe, niedawno swymi mackami objęli Paris Saint Germain, teraz myślą o Palermo i Panathinaikosie. Opierając się jedynie na prasowych przeciekach i enigmatycznych komunikatach, możemy być pewni, że, kiedy do właściwych transakcji dojdzie, to Włosi i Grecy zaszaleją na rynku transferowym w stopniu porównywalnym do dotychczasowych szaleństw Anglików z Manchesteru, Hiszpanów z Malagi czy Francuzów z PSG.

A mają czym hulać. Portfele nuworyszów z Półwyspu Arabskiego zdają się nie mieć dna. Właściciel „The Citizens” w trakcie czterech sezonów ściągnął zawodników i opłacił ich kontrakty za prawie miliard euro (szatnię niemal w pełni wypełniają gracze sprowadzeni przez Mansoura – 23 z 24 w obecnej kadrze). Brytyjska ekipa zanotowała największy w historii wyspiarskiego futbolu deficyt – 197 mln funtów. Prezesi zespołów z Malagi oraz Paryża, póki co równać się nie mogą. Rządzą od niespełna roku, niemniej zdążyli już zdominować letnie okienko transferowe. Najbardziej nabałaganił boss drużyny z francuskiej stolicy. Nie tylko wydał najwięcej – 106 mln euro, lecz namieszał również wygrywając wyścig o Javiera Pastore, zatrudniając Leonardo jako dyrektora sportowego i kontraktując Carlo Ancelottiego.

Walka o wpływy

Prawdziwych sukcesów na razie jednak nie widać. Manchester City będzie musiał zapewne znieść upokorzenie oddając rywalowi zza miedzy tytuł mistrzowski, PSG zostanie znieważone przez biedaków z Montpellier, a Malaga nadal będzie śnić o dogonieniu madrycko-barcelońskich hegemonów. Mimo to kwestią czasu pozostaje, kiedy potentatów dogonią, ukąszą, zasmakują i połkną w całości. Mogą, bowiem sobie pozwolić na szaleństwa o jakich przeciwnicy nie są w stanie nawet pomarzyć. Gdy Arabowie zechcą to piłkarza zaleją wodospadem mamony. Reputacja i zaledwie fontanna pieniążków obecnych hegemonów odgrywa coraz mniejszą rolę. Dominacja dotychczasowych władców krain futbolowych w Europie musi w końcu upaść. Jeżeli mury pod naporem kasy nie skruszeją, to szejkowie królestwa zatopią powodzią szmalu.

Sędziwi królowie z kolei główkują w jaki sposób władzę w swych rękach utrzymać. Najpierw zwrócili się do Michela Platiniego, by ten zalew pieniędzy ograniczył. To m. in. Massimo Moratti, Silvio Berlusconi oraz Roman Abramowicz zaproponowali prezydentowi UEFA, by zniszczone przez nich środowisko zacząć uzdrawiać. Financial Fair Play niby obowiązuje, restrykcje z biegiem lat będą się zwiększać, ale Arabowie na ograniczenia godzić się nie zamierzają. Słowem, chcą zdusić nowe prawo siłą własnego majątku.

Piłkarskie potęgi Starego Kontynentu powoli kruszeją pod naciskiem nowobogackich, lecz ani myślą, aby imperium opuścić. Mogą się jedynie, nim podzielić, toteż zacieśniają więzi z szejkami. FC Barcelona skończyła z chlubną ideą nie umieszczania na koszulkach reklam, na rzecz Qatar Foundation. Skuszeni milionowymi zyskami (171 milionów euro w ciągu pięciu sezonów), zerwali z wieloletnią tradycją. Nazwa innej katarskiej firmy – Emirates – pojawiła się na strojach Arsenalu (pomogli także w budowie stadionu), AC Milanu, HSV Hamburg, PSG oraz Olympiakosu. Finansowe powiązania sięgają nawet takich instytucji jak UEFA czy FIFA (Emirates było jedynym oficjalnym sponsorem Mistrzostw Świata w 2006 oraz 2010 roku). Wiele ekip od dawna poszukuje dobroczyńców na Bliskim Wschodzie.

Znakiem nowych czasów stanie się gigantyczna inwestycja Realu Madryt. „Królewscy” stworzą sztuczną wyspę za miliard euro w rejonach Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Oprócz supernowoczesnego, futurystycznego, 10-tysięcznego, z jednej strony otwartego na morze obiektu, znajdzie się ośrodek turystyczny i sportowy, luksusowe pięciogwiazdowe hotele, port jachtowy, park rozrywki, kompleks basenów oraz ekskluzywnych restauracji. Wszystko ma umocnić pozycję klubu oraz przynieść kosmiczne zyski, gdyż jak przekonują dyrektorzy Realu w samej Azji mieszka około trzystu milionów fanów drużyny.

Sport dźwignią globalnej inwazji Bliskiego Wschodu

Półwysep Arabski już niedługo zapewne będzie kojarzony jako centrum światowego sportu. Dziś szejkowie fundują multum najistotniejszych imprez sportowych na globie. Jeden z konkursów lekkoatletycznego mityngu Diamond League odbywa się w Katarze. Tam także mają miejsce rozgrywki tenisowe, wyścigi Formuły 1, Klubowe Mistrzostwa Świata w siatkówce. Katarczycy płacili futbolowym reprezentacjom (cztery miliony dolarów dla każdej), by te rozgrywały pojedynki u nich: w 2009 spotkały się Anglia i Brazylia, a w 2010 Brazylia zagrała z Argentyną. Qatar Airways jest głównym sponsorem Tour de France. W Arabii Saudyjskiej toczą się turnieje regat żeglarskich, wyścigi konne, turniej golfowy Ryader. Zjednoczone Emiraty Arabskie finansowały Mistrzostwa Świata w rugby w 2011. Jednak najważniejsze wydarzenie przed nimi – Katar w 2022 roku zorganizuje MŚ.

Jeśli ktoś myślał, że piłka nożna została doszczętnie skomercjalizowana jest w dużym błędzie. Komercjalizacja tej dyscypliny dopiero się zaczyna. Arabowie wystrzelą ją w stratosferyczny poziom komerchy. Sami nie ukrywają, że inwestycje, m. in. w sport, mają im dać spokojną przyszłość. Rozpoczęli, więc proces dywersyfikacji, którego jeden z elementów stanowi futbol. By nie opierać przychodów wyłącznie na ropie naftowej, uczynią z innych dziedzin dobry dla siebie biznes.

Stary Kontynent kuszą nieodpartym powabem niezliczonej ilości petrodolarów. Ich inwestycje nie tylko obejmują zespoły, lecz również wspomagają rozwój krajów, jak np. w Hiszpanii, gdzie wykupując Getafe zobowiązali się wspomóc energetykę słoneczną oraz kompanie farmaceutyczne; przejmując zaś Malagę, obiecali rozkwit turystyki. Tak oto, perspektywą lepszego, bezpieczniejszego oraz bogatszego jutra, szejk podbija (nie tylko) piłkarską Europę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz