wtorek, 13 stycznia 2015

Sekrety i zagadki Southampton

Od piłkarskiego niebytu, zatracenia się w przeciętności gdzieś na dnie League One, przez zadziwiające wydarzenia i awans z trzeciej do drugiej, a następnie pierwszej ligi, po spektakularne mecze i zwycięstwa w Premier League – ostatnie pięć lat Southampton to nieprawdopodobna przygoda, niedająca się racjonalnie tłumaczyć, pełna fenomenów, zagadek i sekretów.

Wyobraźcie sobie zespół, który jednej jesieni traci swojego właściciela, jest zadłużony po uszy i tylko krok dzieli go od runięcia w przepaść. Nie jest to trudne, takie rzeczy się zdarzają, pech chodzi tak samo po ludziach, jak i drużynach piłkarskich. Wyobraźcie sobie zatem, że ten sam klub, w zasadzie już martwy, tej feralnej jesieni podnosi się z kolan i zaczyna marsz ku górze. Niecałe pięć lat później kończy go o 65 pozycji wyżej w tabelach angielskich rozgrywek, z wieloma niezapomnianymi triumfami nad futbolowymi gigantami. W dodatku bez wielkich pieniędzy, bez kaprysu jakiegoś przebrzydle bogatego biznesmena. Trudne, prawda? Jeszcze ciężej dociec, jaki sekret stoi za sukcesem „The Saints”.

Od zera do czołówki Premier League

Druga połowa 2010 roku nie była dla „Świętych” szczęśliwa. Markus Liebherr, od czerwca 2009 właściciel ekipy, zmarł na zawał serca w sierpniu 2010. W tym samym miesiącu ze stołka menedżerskiego wyrzucają Alana Pardew, a zespół wkrótce znajduje się na dnie League One. W październiku 2010 zajmował 22 miejsce, na starcie sezonu został ukarany odjęciem dziesięciu punktów, a rok wcześniej jego zadłużenie wynosiło 30 milionów funtów.

Przeklęty pech nie odpuszczał, ale wszystko co złe, kiedyś musi się skończyć. I to wtedy właśnie, paradoksalnie podczas tej nieszczęsnej jesieni, zaczął się marsz „Świętych” ku futbolowym wyżynom. Nowy prezydent, Nicola Cortese, oraz szkoleniowiec, Nigel Adkins, przywrócili do życia piłkarskie truchło. Znamy tę historię doskonale – 25 miesięcy i witają się z powrotem z Premiership. Pełnia szczęścia i spokojny żywot w najbogatszej z lig.

Nic z tych rzeczy. Tam nic nie może być normalne, to drużyna, która kroczy własnymi ścieżkami, co zresztą nazywają „The Southampton Way”. Przychodzi lato 2014 roku i wszystko staje na głowie. Odchodzi menedżer, Mauricio Pochettino, do rywali ucieka pięciu kluczowych zawodników, a trochę wcześniej żegnają powszechnie podziwianego za podźwignięcie „The Saints” z klęczek Nicolę Cortese. Z podstawowego składu, który zdumiewał w poprzednim sezonie, zostało raptem dwóch regularnie występujących graczy – José Fonte, Morgan Schneiderlin - i jeden powracający po kontuzji – Jay Rodriguez. Les Reed, szef centrum rozwoju, opowiadał wówczas na łamach „The Independent”, że wyobrażał sobie, jak kolejka zawodników czeka do jego biura i każdy z nich po kolei wchodzi i mówi, że chce odejść. 

Wyobraźcie sobie w tym momencie dalsze losy ekipy – popada w przeciętność, staje się ligowym szarakiem, a w nieco gorszej wersji ponownie żegna się z Premiership. Southampton tymczasem, tak jak to ma w zwyczaju, zaskoczył po raz kolejny, znowu zabił ćwieka niedowiarkom. W zespole po letnim porządnym przemeblowaniu nie widać ubytku jakościowego. Co więcej, do dzisiaj utrzymuje się w czubie tabeli. Wydaje się więc klubem niewzruszonym na zawirowania trenersko-prezydenckie czy transferowy kogel-mogel.

Sekret twojego klubu

To jedna z tych zadziwiających drużyn, która wznosi się ponad swoje możliwości. Bo rzecz to po prostu niebywała - grać na nosie gigantom futbolu w jeśli nie najsilniejszej, to zdecydowanie najbardziej wyrównanej i najbogatszej lidze na świecie. Rzecz niebywała tym bardziej, że dokonuje tego biedak pośród zamożnych, konstruowany i zarządzany diametralnie inaczej od swoich przeciwników, zazwyczaj od ręki zbudowanych za niebotyczne sumy pieniędzy.

Model zarządzania Southampton jest na Wyspach wyjątkowy. Nie posiadając środków pokroju największych, nigdy prawdopodobnie nie będąc globalną marką porównywalną do tuzów Premier League, swoją silną pozycję zasadzili na solidnym, juniorskim fundamencie. Ale to przecież model prowadzenia klubu znany w Europie od dawna, niekoniecznie przynoszący wymierne korzyści sportowe i nie wyjaśniający w żaden sposób sukcesów ekipy z południa Anglii.

Wielu za sprawcę fenomenalnych osiągnięć „Świętych” uznałoby pewnie Nicolę Cortese. Przybył do „The Saints”, gdy groziła im likwidacja. I to on w roli prezydenta od samego początku towarzyszył niezwykłej podróży drużyny. To on odpowiadał za odważne decyzje, takie jak zwolnienie Nigela Adkinsa, trenera który wprowadził ich do Premier League, oraz zaryzykowanie i postawienie na Argentyńczyka, który przedtem z miernym skutkiem kierował jedynie Espanyolem. To on nadzorował całym projektem, począwszy od sekcji młodzieżowej i akademii piłkarskiej, przez rozwiniętą sieć skautingową oraz świadomą politykę transferową, po pierwszy zespół – zaprojektował nawet i określił precyzyjnie to, jak ma wyglądać klubowa siłownia. Takich wielkich dokonań nie powinno jednak zrzucać się na barki jednego człowieka. Tym bardziej, że Nicoli Cortese nie ma w zespole od stycznia 2014 roku.

Hurtowania talentów

A może przyczyn nadzwyczajnych osiągnięć Southampton należy doszukiwać się w sile ich szkółki, w zwykłej, codziennej, mozolnej pracy nad uzdolnionymi juniorami. Tamtejsza akademia to z pewnością miejsce zjawiskowe na piłkarskie mapie Anglii. Wskażcie bowiem drugi taki zakątek, skąd wypromowano graczy pokroju Garetha Bale’a, Theo Walcotta, Alexa Oxlade-Chamberlaina, czy ostatnio Adam Lallanę, Caluma Chambersa i Luke’a Shawa. Nie marnujcie czasu, takiego miejsca w ojczyźnie futbolu po prostu nie znajdziecie.

Ich szkółka masowo produkuje utalentowanych piłkarzy, którzy lądują potem w kadrach najpotężniejszych ekip. Na przestrzeni dekady ukształtowali sześć dzisiejszych gwiazd futbolu bądź gwiazd dopiero wschodzących, za które wzięli prawie 130 milionów euro. Obecnie w sekcjach młodzieżowych reprezentacji Anglii przewija się siedemnastu ich zawodników. Les Reed w poprzednim roku na łamach „Daily Telegraph” zwierzał się ze swojego skrytego marzenia: „Chciałbym zobaczyć na boiskach Premier League podstawową jedenastkę w całości złożoną z naszych wychowanków”.

Jak przystało zatem na wyjątkowy klub, również i system szkolenia nie może być inny niż wyjątkowy. Rąbka tajemnicy o tej założonej pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku akademii uchylił nieco Matt Crocker, były jej menedżer. Opowiadał dziennikarzom, że wzorem dla nich jest Barcelona oraz Bayern Monachium z ideą wprowadzania rokrocznie po dwóch nastoletnich zawodników do pierwszej drużyny, do ligi oraz do niemieckiego futbolu ogółem. Mówił, że chłopcy zaczynają ćwiczyć już w wieku 8-9 lat, że daje się szansę każdemu z nich, niezależnie od jego warunków fizycznych albo poziomu wysportowania. Panuje tam skądinąd przekonanie, że można ich nauczyć wszystkiego, a równie ważne, co umiejętności, są także charakter i podejście do treningów.

Aby zbudować coś więcej niż sam ośrodek treningowy, Les Reed jeździł po świecie i obserwował, jak uczy się młodych ludzi, nie tylko przyszłych piłkarzy. Odwiedził słynną „La Masię”, oglądał szkoły teatralne, akademię tenisową Nicka Bollettieriego w Stanach Zjednoczonych, Królewski Balet i szkołę tańca Yehuid Menuhina. Zresztą celem nadrzędnym Southampton było nie tylko stworzenie samej bazy, lecz środowiska sprzyjającego ćwiczeniu juniorów. Młodzież ma się tam wychowywać, stąd w centrum szkoleniowym obecność nauczycieli, i spędzać wspólnie czas. A wszystko po to, żeby wypromowany młodzieniec czuł więź z ekipą.

Fenomen systemu szkolenia „The Saints” próbował przybliżyć dr Richard Elliot, profesor wydziału socjologii sportowej na Uniwersytecie Southampton Solent: „To klub dobry w podejmowaniu ryzyka, stawianiu na młodych zawodników, których pozostałe zespoły prawdopodobnie szybko by się pozbyły”. Wyjaśniał następnie, że filozofia uczenia rzemiosła piłkarskiego opiera się tam na zupełnie odmiennych zasadach, że na przykład graczy niskich i słabych fizycznych za dzieciaka nie skreśla się od razu.

Plan doskonały

Łamigłówka staje się jednak trudniejsza, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w aktualnym sezonie żaden z wychowanków nie gra regularnie w podstawowej jedenastce, że najlepszych sprzedaje się za olbrzymie pieniądze. Na takich przesłankach nie można zbudować teorii tłumaczącej sukcesy „Świętych”. Tej spektakularnej drogi nie zawdzięczają gotówce, wybitnym transferom, menedżerom-wizjonerom. Równanie z tak wieloma niewiadomymi zmienia się w pozornie nierozwiązywalne. Pozornie, bo być może jego rozwiązania należy szukać w przemyślanym i bardzo rozsądnym zarządzaniu, skrupulatnym planowaniu i swego rodzaju pietyzmie w każdym aspekcie prowadzenia zespołu, tego dążenia do perfekcji w nawet najmniej istotnych elementach futbolu.

O poranku piłkarze przechodzą szereg testów badających ślinę, krew, układ mięśniowo-szkieletowy oraz to czy dobrze przespali noc. Wypełniają kwestionariusze, za pomocą których sprawdza się ich samopoczucie i nastawienie do treningów. Przy graczu ugania się gromada fachowców, od trenerów od przygotowania kondycyjnego i technicznego, przez fizjoterapeutów i lekarzy, po rzeszę analityków oraz specjalistów od naukowej strony futbolu. Drużyna współpracuje dodatkowo z placówkami naukowo-badawczymi, m. in. z Uniwersytetem Oxford w kwestiach urazów bioder i ścięgien.   

Mo Gimpel, pracujący w klubie od 16 lat, wdrożył strategię zapobiegania kontuzjom, która daje nadspodziewane efekty. W Southampton ryzyko odniesienia urazu jest jednym z najmniejszych w Premiership, zawodnicy na leczeniu tracą zdecydowanie mniej czasu niż większość rywali. Statystyki z Prozone pokazują ponadto, że od dwóch sezonów „Święci” należą do czołówki pod względem fizycznym.

W nowoczesnym ośrodku treningowym, wybudowanym za 30 milionów funtów, centralną rolę odgrywają dwa miejsca – pokój fizjoterapii oraz pomieszczenie zwane „Black Box”. To pierwsze można by nazwać salą tortur. Zawodnicy trenują tam codziennie na specjalnych przyrządach. Maszyny rejestrują, w jaki sposób gracz wykonuje dane ćwiczenie. Jeśli wykona je nieprawidłowo lub nieefektywnie, poczuje ból. Obciążenie dodaje się dopiero wtedy, kiedy ćwiczenia robione są prawidłowo.

Drugie pomieszczenie to swoiste centrum dowodzenia, z rzędem monitorów i komputerów, gdzie żaden mecz, żadna liga, ani żaden zawodnik wart uwagi nie umkną oku obserwatorów. Ogromna baza danych zawiera kompleksowe informacje dotyczące graczy, ich osobowość, relacji z rodziną i przyjaciółmi, trybu życia i treningowych nawyków.


Ronald Koeman spędza podobno długie godziny przed monitorami i już wie, kogo będzie chciał ściągnąć podczas letniego okienka transferowego. Southampton to w ogóle klub, w którym wszystko podlega jakiemuś planowi. Powrót do Premier League zaplanowali na pięć lat, a zrealizowali go znacznie wcześniej. Teraz planują ponoć podbój nie tylko Anglii, ale także Europy.

3 komentarze:

  1. bardzo ciekawy wpis!! pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowita drużyna przed sezonem sprzedała tylu graczy, że byłem przekonany, że będzie walczyć o utrzymanie w Premier League, a tu proszę, Southampton radzi sobie jeszcze lepiej niż przed rokiem i na koniec może się okazać, że zakwalifikuje się do europejskich pucharów, a przy okazji zostanie odkryciem Premier League

    OdpowiedzUsuń