piątek, 18 października 2013

Koszmar Maradony, bezradność Messiego



Jedni padają jak muchy po 45 minutach gry przy trzydziestostopniowym upale na stadionie z zamkniętym dachem. Dla innych takie warunki oznaczałyby czystą przyjemność. Grali tam, gdzie grać po prostu się nie dało. A ich najpodlejszym wrogiem był brak tlenu. Nauczeni doświadczeniem wiedzą, że ludzkie wyobrażenie o boskim porządku świata jest mylne. Piekło nie znajduje się głęboko pod ziemią, ale gdzieś w górze, na wysokości kilku tysięcy metrów. A na imię mu La Paz lub Quito.

Nieznośna lekkość bytu

Ekwador w meczach wyjazdowych w kwalifikacjach do mundialu w Brazylii uciułał okrągłe trzy punkty. Poza własnym terytorium nie wygrał żadnego z pojedynków eliminacyjnych. Gdyby nie spotkania u siebie, w których uzyskał pozostałe 22 punkty, jego awans na mistrzostwa nie mógłby dojść do skutku.

To z położonego na wysokości 2850 metrów nad poziomem morza Quito, stolicy państwa, uczynił fortecę nie do zdobycia, której główną broń stanowi rozrzedzone powietrze. W kwalifikacjach do przyszłorocznego oraz do trzech poprzednich mundiali - na 36 meczów tam rozegranych - przegrał zaledwie trzykrotnie. Ostatni raz na arenie w Quito poniósł porażkę cztery lata temu.

Nawet takie futbolowe supermocarstwa jak Argentyna bądź Brazylia cierpią katusze, gdy tylko lecą w wysokie Andy. Mają problemy nie tyle, by wywieźć dobry rezultat, co w ogóle pojedynek przetrwać. Pierwsi z Ekwadorem nie zwyciężyli od 2001, drudzy od 2006 roku. Wysokogórskie trudy spowodowały również wiosnę cudów w 2008 roku. Wówczas LDU Quito, ku zaskoczeniu wszystkich, sięgnęło po Copa Libertadores. Klub, który przez przeszło trzy dekady nie potrafił doczłapać się do półfinału tego pucharu.

Tam wysoko życie piłkarskie dla miejscowych jest najwidoczniej nieznośnie lekkie i przyjemne. Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, kiedy zespoły zstępują na ziemię. Ekwador w ostatnich pięciu sezonach poza swoim krajem triumfował jedynie sześć razy, z czego czterokrotnie w sparingach.

Jeszcze gorzej na wyjazdach radzi sobie Boliwia, która na obcym stadionie po raz ostatni wygrała w 2008 roku. A na zwycięstwo w spotkaniu eliminacyjnym czeka znacznie dłużej - już dwadzieścia lat.

To ekipa od dawien dawna pod względem futbolowym mizerna, która z własnego obiektu w La Paz, ze zlokalizowanego na wysokości 3 tysięcy 600 metrów nad poziomem morza Estadio Hernando Siles, uczyniła prawdziwe piekiełko. To tam zdobyła 53 z 58 punktów uzyskanych w kwalifikacjach do przyszłorocznych oraz do trzech ubiegłych mistrzostw. To tam rozgromiła Brazylię, Argentynę, Urugwaj czy Kolumbię. Potrafiła ponadto, będąc gospodarzem, wtargnąć do finału Copa América w 1997 roku i głównie dzięki meczom u siebie awansować na mundial w 1994 roku.

Międzynarodowa chryja

Diego Armando Maradona właśnie w La Paz przeżył jeden ze swoich najczarniejszych koszmarów. To było czwarte spotkanie Argentyny pod dowództwem „Boskiego Diego” i jedna z najwyższych porażek tej reprezentacji w historii. W 2009 roku dostała łomot od Boliwii 1-6, a Maradona mógł wówczas zakwestionować boży plan. Mógł z pełną stanowczością stwierdzić, że piekło znajduje się tam na górze, w chmurach, parę tysięcy metrów nad poziomem morza.

A jeszcze w 2008 wspierał protest państw leżących w Andach, które otrzymały zakaz rozgrywania meczów na dużej wysokości. Zagrał godzinę w pokazowym spotkaniu na Estadio Hernando Siles, udowodniając tym samym FIFA, że jeśli 47-letni wtedy człowiek umiał wybiegać tyle minut na boisku, to młodsi i profesjonalni gracze nie powinni mieć większych problemów, żeby wytrzymać trudy całego pojedynku.

Rok wcześniej Sepp Blatter i spółka ogłosili, że to zdecydowanie za wysoko, aby bezpiecznie grać w piłkę. Dwa i pół tysiąca metrów – tyle ich zdaniem wynosił próg bezpieczeństwa. Rozporządzenia uderzyły w takie kraje jak Boliwia, Ekwador i Kolumbia, które zostały pozbawione możliwości występów we własnych stolicach.

Najpierw wielkie wzburzenie wybuchło w Boliwii. Do głosu doszedł prezydent państwa, pasjonat tej dyscypliny, który nowe przepisy określił mianem futbolowego apartheidu. „Ta kara uderza nie tylko w Boliwię, ale także w powszechność sportu” – grzmiał przed kamerami lokalnych stacji telewizyjnych - „Nie możemy pozwolić na dyskryminację. Nie możemy zezwolić na wykluczenie ze świata sportu”.

Potem gorączka rozlała się na inne kraje, doprowadzając do głośnego, międzynarodowego sporu. Niemal wszystkie – prócz Brazylii, której kluby protestowały już wcześniej i groziły wycofaniem się z Copa Libertadores, gdyż nie chciały występować gdzieś w Andach - zgodziły się nie zwracać uwagi na restrykcje, jeżeli będą miały tydzień czasu na aklimatyzację swoich zawodników.

W czerwcu 2007 FIFA zwiększyła próg wysokości do trzech tysięcy metrów, a w maju 2008 zakaz cofnęła, na skutek listu protestacyjnego podpisanego przez wszystkie, oprócz brazylijskiej, federacje należące do strefy CONMEBOL. Sepp Blatter, by załagodzić chryję powiedział wtedy, że ograniczenie zostaje tymczasowo zdjęte, ponieważ niezbędne są dalsze studia nad tym, jaki rzeczywiście wpływ na organizmy graczy ma wysokość.

Wiedza to potęgi klucz?

Tego roku oznajmił, że nie jest to już sprawą FIFA, bo naukowe badania nie dawały jasnych i jednoznacznych odpowiedzi. Czysto teoretyczne rozważania nie uwzględniały, bowiem poziomu rywalizujących ze sobą drużyn. A przecież dla o wiele potężniejszych pod względem piłkarskim zespołów Argentyny i Brazylii, które podróżowały do ekip po prostu mizerniejszych, nawet wysokość nie powinna być większą przeszkodą w wygrywaniu.

Analiza prawie tysiąca pięciuset meczów rozegranych w Ameryce Południowej na przestrzeni stu lat, której dokonał Patrick McSharry, doktor z Uniwersytetu w Oxfordzie, również nie doprowadziła do niczego poza zupełnie zdumiewającymi wnioskami. Okazało się, że równie ciężka, co gra w wysokich rejonach dla reprezentacji do tego nieprzyzwyczajonych, może być wyprawa i występy na terenach nizinnych dla drużyn grywających przeważnie w wysokich górach.

Ogląd sytuacji jeszcze bardziej gmatwają statystyki, które z jednej strony dowodzą, że gra na dużej wysokości nie pozostaje bez znaczenia - Boliwia w La Paz uzyskała o 45% więcej punktów niż na obiektach położonych nieco niżej, Ekwador w Quito wykazywał się lepszą o 30% skutecznością zwyciężania. Z drugiej jednak strony nie każdej reprezentacji wysokość i trudne warunki służą. Kolumbia w wysokogórskiej Bogocie zdobyła do tej pory o 20% mniej punktów, a swoje spotkania woli rozgrywać w nizinnej Baranquilli.

Podróż do piekła

Wiedza, liczby, statystyki i naukowe analizy nie mają tu tak naprawdę nic do rzeczy, bo tam wysoko anomalie dotyczą niemal wszystkiego, nawet tego jak się zachowuje futbolówka. A ta porusza się szybciej, leci dalej i obraca się wolniej, tak, że nie chce się słuchać samego Lionela Messiego. On w La Paz czy Quito nie strzelił jeszcze gola i chyba nigdzie indziej za każdym razem nie wygląda na równie bezradnego.

Argentyna w obecnych eliminacjach z Boliwią zremisowała, ale gwiazdor Barcelony, co chwila musiał przystawać i nabierać tchu. Angel di Maria z kolei potrzebował pomocy lekarskiej i dodatkowej porcji tlenu. Po meczu Messi skwitował w wywiadzie dla ESPN: „To straszne grać na takiej wysokości”. Na szczęście dla niego, to piłkarskie piekło, leżące grubo ponad trzy tysiące na ziemią, odwiedza nie częściej niż dwa razy do roku.

1 komentarz:

  1. Bardzo dobry tekst, przyjemnie się czyta. Zapraszam również do mnie, www.antysezonowiec.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń