poniedziałek, 29 listopada 2010

Magiczny wieczór na Camp Nou


UWAGA! Będzie to panegiryk na cześć drużyny, która rozgromiła dzisiaj Real Madryt 5:0!

O tym, że byliśmy dzisiaj światkami wieczoru magicznego, nadprzyrodzonego, nieziemskiego; o tym, że zobaczyliśmy drużynę nie z tej ziemi, kosmiczną, galaktyczną niech poświadczą statystyki. W dotychczasowych pojedynkach na Camp Nou, na 160 spotkań, Barcelona różnicą pięciu bramek wygrywała tylko 3 razy. W 1945 i 1994 5:0 oraz 7:2 w 1951 roku.

Statystyki statystykami, ale to co dzisiaj pokazała „Barca” nie mieści się w wyobraźni nawet najbardziej fantazyjnych pisarzy. Od samego początku zdominowała rywala jakby grała z drużyną pokroju Almerii. A przecież w Realu grają utalentowani, świetnie wyszkoleni zawodnicy. Jakby tego było mało na ławce trenerskiej mają jednego z najlepszych jak nie najlepszego obecnie trenera na świecie, a więc pod względem taktycznym byli przygotowani znakomicie. Każdy doskonale wie, że Mourinho to świetny motywator, do każdego piłkarza potrafi odpowiednio przemówić. Pod względem determinacji, motoryki, przygotowania i siły fizycznej także nie można nic im zarzucić. Mało tego, do dzisiejszego meczu Real pod wodzą Mourinho nie przegrał, na 21 meczów wygrali 17.

A mimo to drużyna z Madrytu nie istniała. Od pierwszych minut mieliśmy koncert tylko jednego zespołu. Z minuty na minutę frustracja, bezradność zawodników Realu pogłębiała się. Najdobitniejszym obrazkiem klęski „Królewskich” była "samotność", bezsilność Jose Mourinho. Trenera, który jak nikt inny nienawidzi przegrywać, i który jak nikt inny jeszcze bardziej nienawidzi braku zaangażowania swoich piłkarzy. Dzisiaj Real się starał, walczył, chciał się pokazać z jak najlepszej strony, a mimo to jak już wspomniałem był bezradny. Taka katastrofa zespołu z Madrytu nie była zasługą ich słabej gry, nieodpowiedniego przygotowania. Przyczyną takiej klęski była Barcelona.

Najlepsza i największa drużyna od czasów „holenderskiego” Milanu Arrigo Sacchiego. Złożona z piłkarzy fenomenalnych, których chęć wygrywania nie ogranicza się jedynie do wywiezienia korzystnego wyniku. Oni pragną grać jak najładniej i wygrywać jak największą ilością bramek. Co można pisać o zespole o którym chciało by się pisać tylko w samych superlatywach. Czy będzie ktoś zdolny się im przeciwstawić ? Messi i spółka bawią się nie tylko piłką, ale bawią się z niemal każdym rywalem.

Warto zapamiętać ten wieczór, bowiem Barcelona pokazała futbol jakby z innej epoki. To taka gra stanie się niedługo wzorem dla wszystkich. Każdy będzie opierał się na założeniach taktycznych „Blaugrany”, na treningu technicznym, grze jeden na jeden, z pierwszej piłki, na sposobie przemieszczania się poszczególnych zawodników  będących w posiadaniu piłki jak i walczących o jej odzyskanie. To wszystko już niedługo stanie się paradygmatem nie współczesnej piłki, ale piłki nożnej przyszłości. To tak będzie grało się za kilkanaście lat. 

Fenomen Barcelony polega na tym zaś, że to oni grają w ten sposób teraz. Wyprzedzając swoją erę nie dają szans nawet świetnie zmontowanym drużynom, ale zmontowanym tylko na współczesne standardy.

Lech przed szansą


Już w środę „Kolejorz” będzie miał niepowtarzalną szansę na awans do kolejnej rundy Ligi Europejskiej. W pojedynku z Juventusem wystarczy im remis, nie wyższy niż 3:3. Zadanie jak najbardziej możliwe do wykonania. To może być największy sukces polskiej drużyny od czasów gry Legii w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Nie porównujcie nawet dokonań Wisły z Pucharu UEFA w sezonie 2002/2003 kiedy to wyeliminowała tylko Parmę i Schalke.

Kto by pomyślał, tuż po wylosowaniu niezwykle ciężkich przeciwników (Man City, Juventus, Salzburg), że Lech po 4 kolejkach będzie liderem grupy z dorobkiem 7 punktów. Chyba nawet najbardziej zagorzali i szaleni kibice poznańskiej drużyny czegoś takie nie przewidywali. Trzeba jednak podkreślić, że Lech Poznań w pełni na to zasłużył. Niezwykłym zaangażowaniem, niesamowitą walką i determinacją w każdym meczu. W każdym meczu wylewał hektolitry potu, a w dodatku sprzyjała im odrobina szczęścia, jednak jakże ważna w sportowym sukcesie.

Oprócz poświęcenia i zawziętości największym atutem będzie z pewnością poznańska widownia. Już w meczu z Manchesterem City widzieliśmy do czego była zdolna drużyna niesiona niewyobrażalnym dopingiem. Warto także zwrócić uwagę na wzorową dyscyplinę taktyczną i wzajemną asekurację wszystkich zawodników Lecha (http://www.weszlo.com/news/5822). Jeżeli będą w stanie to wszystko powtórzyć w meczu ze „Starą Damą” to wynik może być korzystny. Jedynym problemem polskiej drużyny są kontuzje wśród napastników. W meczu z „Juve” zagrać będzie mógł tylko jeden – Rudnevs.

Trochę historii

Dotychczas Lech z włoskimi drużynami w europejskich pucharach grał trzykrotnie. W sezonie 2008/2009 zremisował z Udinese na własnym stadionie 2:2, by ulec we Włoszech 1:2 i w konsekwencji odpaść z turnieju. Trzeci pojedynek to pamiętny remis w Turynie i hat-trick Rudnevsa.

Z kolei Juventus grał w Polsce 4-krotnie. Przegrał tylko raz, w 1981 roku z Widzewem Łódź 1:3 i raz zremisował, z tymże klubem, ale w roku 1983 (półfinał Pucharu Mistrzów, 2:2). Następne podróże do Polski były dla Włochów bardziej udane. Odnieśli dwa zwycięstwa – z Lechią Gdańsk 3:2 w 1984 roku i 1:0 z Górnikiem Zabrze w 1990 roku.

Czy przeciwnik ponownie zlekceważy Lecha Poznań ?

W tym pytaniu kryje się cała prawda o meczu, o wszelkich spekulacjach, co do jego przebiegu i wyniku. Juventus w Serie A, a Juventus w Lidze Europejskiej to dwie zupełnie inne drużyny. Odnoszę wrażenie jakoby Włosi traktowali ten puchar po macoszemu. Zarówno "Bianconeri" jak i Palermo, Sampdoria oraz Napoli są w niezwykle trudnej sytuacji, wszystkie muszą najbliższe mecze wygrać żeby zachować szanse na awans. W 16 meczach zdobyli zaledwie 15 punktów i odnieśli jedynie dwa zwycięstwa.

Jeżeli zaś "Stara Dama" zagra „na serio”, na 100 procent swoich możliwości to Lech może mieć duże kłopoty z utrzymaniem korzystnego wyniku. "Bianconeri" są wyraźnie na fali, nie przegrali od 13 meczów, a w sobotę rozegrali jeden z lepszych meczów w sezonie (zaledwie remis z Fiorentiną 1:1, ale tylko dzięki wspaniałym interwencjom Boruca nie skończyło się sromotną porażką drużyny z Florencji).

Największym atutem włoskiej drużyny są formacje ofensywne. W pomocy wzorowo grają Marchisio i Melo, natomiast na skrzydle popłoch sieje Krasic. Warto także zwrócić uwagę na 36-letniego Del Piero, który spełnia jedną z najważniejszych ról w machinie Del Neriego. Groźne z pewnością będą stałe fragmenty gry, a najgroźniejsi podczas ich wykonywania rośli stoperzy – Chiellini i Bonucci.

Najsłabszym ogniwem są boczni obrońcy. Z polską drużyną zagrają: niedoświadczony Armand Traore i najgorszy zawodnik turyńskiej drużyny w meczu z Fiorentiną – Motta. To właśnie w tych sektorach boiska należy upatrywać szansy Lecha. Tym bardziej, że skrzydłowi Juventusu grają zazwyczaj bardzo ofensywnie i rzadko wspierają formacje defensywne. Kolejnym atutem będzie brak dwóch kluczowych zawodników: Aqulianiego i Quagliarelli (zagrali już w Lidze Europejskiej w innych drużynach). Pierwszy powrócił do wysokiej formy po nieudanym sezonie w Anglii i jest teraz głównym dyrygentem gry Turyńczyków, drugi natomiast jest ich najskuteczniejszym strzelcem w lidze - 6 bramek.

Możliwe składy

Lech Poznań: Burić – Wojtkowiak, Bosacki, Arboleda, Luis Henriquez – Peszko, Injac, Stilic, Kriwec, Wilk – Rudnevs.
Nie zagrają: Bandrowski, Drygas, Tshibamba, Chrapek.

Juventus Turyn: Manninger – Motta, Bonucci, Chiellini, Traore – Krasic, Sissoko, Marchisio, Pepe – Del Piero, Iaquinta.
Nie zagrają: Buffon, Grosso, De Ceglie, Grygera, Legrottaglie, Martinez, Aquilani, Amauri, Quagliarella.

Zawodnicy na których warto zwrócić uwagę:

Artjom Rudnevs (Lech Poznań) – strzelec 3 bramek w meczu w Turynie. Najlepszy transfer Lecha podczas letniego okienka. Napastnik silny i dobrze wyszkolony technicznie, posiadający instynkt do strzelania goli. Czy jednak po raz kolejny obrońcy Juventusu go zlekceważą ?

Alessandro Del Piero (Juventus Turyn) – legenda, najlepszy strzelec „Bianconerich” w historii (279 bramek). „Alex” jest niczym wino – im starszy tym lepszy. Mimo 36 lat zagrał niemal we wszystkich meczach. Zawsze wnosi do drużyny dużo spokoju i kunsztu technicznego. Wspaniale wykonuje rzuty wolne. Niezwykle groźny napastnik, który niekonwencjonalnymi zagraniami i świetnym dryblingiem potrafi oszukać nawet najlepszą obronę.

Przewidywania
Analizując wszystkie za i przeciw ciężko jest przewidzieć wynik. Dużą niewiadomą pozostaje postawa Juventus, co z pewnością będzie miało decydujący wpływ na przebieg meczu. W każdym bądź razie, jeżeli Lech będzie chciał uzyskać korzystny rezultat musi po raz kolejny wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.

PS1 – czyżby „Stara Dama” odpuszczała mecz w Poznaniu ? – „Bianconeri zamierzają poświęcić sporo czasu rozgrzewce - powrót do Turynu z jak najmniejszą ilością nowych kontuzji będzie dla nich bardzo istotny.” (http://www.juvepoland.com/news.php?id=17669)

piątek, 26 listopada 2010

Manifest antypiłkarski


Współczesny futbol coraz bardziej mnie nudzi. Nie chodzi mi bynajmniej o poziom meczów, a o pewien schematyzm, rutynę, która panuje w piłce. Z sezonu na sezon te same drużyny walczą między sobą o najważniejsze trofea. Największe kluby skupiają w swoich kadrach najlepszych piłkarzy, a przepaść między nimi a tymi mniejszymi wyraźnie rośnie. Przyczyn postępującej degrengolady jest wiele, ale niewielu robi z tego problem.

Najważniejszym wyznacznikiem obecnej piłki jest pieniądz. UEFA oraz stacje telewizyjne sprzedają każdy mecz niczym produkt w supermarkecie: ładnie rozreklamowany i szumnie zapowiedziany, starannie wykonany, czeka na półce w promocyjnej cenie dla każdego żądnego, widowisk najwyższych lotów, kibica. W takim spektaklu ma się dziać jak najwięcej, jak najintensywniej. Akcje rozgrywane z prędkością światła, grad bramek, brutalna gra, pomyłki sędziowskie, a to wszystko promowane znanymi markami oraz nazwiskami wielkich gwiazd światowego futbolu. Przeciętny kibic, w obliczu wszechobecnie panującego konsumpcjonizmu, daje się nabrać za każdym razem. Nieważne, że od lat grają te same drużyny, te same nazwiska, ci sami trenerzy. Gdzie te czasy, gdy małe, biedne i niedoceniane kluby potrafiły sprawić niespodziankę nie tylko w pojedynczych meczach. Często ogrywając wielkie firmy dochodziły do finałów rozgrywek bądź plasowały się wysoko w tabeli.

Garść statystyk

Zacznijmy od Ligi Mistrzów. Jednak, czy to rzeczywiście jest „liga mistrzów” ? Przecież w obecnym sezonie w tymże pucharze gra Sporting Braga, czyli drużyna która ani razu nie była mistrzem Portugalii. W ostatnim dziesięcioleciu, aż czterokrotnie puchar zdobywały drużyny nie będące mistrzami swoich krajów. Abstrahując od samej nazwy, patrząc na wszelakie statyki łatwo można zauważyć, że nie ma chyba bardziej skomercjalizowanego i skostniałego pucharu. Wystarczy sprawdzić ile drużyn spoza trzech najsilniejszych i najbogatszych lig świata (Premiership, Primer Division, Serie A) dochodziło co najmniej do ćwierćfinału. Na 80 miejsc ćwierćfinałowych tylko 24 były obsadzone spoza drużyn z Anglii, Hiszpanii i Włoch. Zaś do półfinałów dochodziło tylko sześć zespołów (Bayern, Bayer, Lyon, Monaco, Porto i PSV), a dwa wygrywał turniej (Bayern – 2001, Porto – 2004).

Niezwykle schematyczne stały się także najsilniejsze ligi. W Premiership od 15 lat mistrzostwo dzielą między sobą Manchester United, Arsenal i Chelsea. Zaś w latach 2006-2009 w pierwszej czwórce zawsze były takie zespoły jak: Man Utd, Chelsea, Arsenal, Liverpool – zmieniała się tylko kolejność.

W Hiszpanii w ostatnich 20 latach zaledwie trzem klubom udało się przełamać hegemonię Barcelony i Realu (Atletico w 1996, Deportivo w 2000 i Valencii dwukrotnie: w 2002 i 2004 roku). Zaś w ostatnich 6 latach niemal każdy sezon kończył się mistrzostwem bądź wicemistrzostwem Realu i Barcelony (wyjątek stanowi sezon 2007-2008 kiedy to Barcelona zajęła trzecie miejsce, a tuż przed nią uplasowało się Villarreal).

Nawet w Serie A, gdzie po aferze „calciopoli” mogło by się wydawać, że zmieni się porządek tamtejszej ligi, poza „wielką trójką” mistrzostwo zdobywały tylko – Sampdoria w 1991, Lazio w 2000 i Roma w 2001 roku.

Przyczyny zła

Wszystkie te statystki jasno wskazują, że obecnie sukces w sporcie mogą odnieść tylko najbogatsi. Samonapędzająca się koniunktura piłkarska prowadzi do coraz większego przepływu pieniędzy w jej obrębie, co w efekcie prowadzi do nadmiernego skomercjalizowania. Kiedyś w piłce nożnej można było zrobić biznes, teraz natomiast to piłka jest biznesem. Coraz więcej klubów jest w rękach szejków i bogaczy, którym pozwala się na wszystko. Nieograniczone pożyczki i czas ich spłaty, niebotyczne budżety transferowe, olbrzymie gaże dla piłkarzy.

Obecnie lepiej jest przepłacić za zawodnika ze znanym nazwiskiem, który „spłaci się” w ciągu kilku tygodni (sprzedaż koszulek, reklamodawcy itd.) niż wychować młodego piłkarza, w którego rozwój trzeba zainwestować, a i tak nie wiadomo czy będzie wystarczająco dobry. Dlatego niewiele jest klubów, które stawiają na „rodaków” i dochodzi do takich absurdów, że „włoski” klub Inter zdobywa Ligę Mistrzów przy niemalże zerowym udziale Włochów (wyjątek: niewiele grający Materazzi).

Z drugiej strony, skoro mamy większe pieniądze w piłce to rozwijać powinny się także te mniejsze kluby. Niestety, niezwykle wysokie kontrakty zawodników zmuszają zespoły do posiadania olbrzymich budżetów, wspieranych dzięki reklamodawcom, wpływom z transmisji meczów, czy biletów. Wszystko to prowadzi do tego, że niewielkie zespoły mają dużo mniejsze budżety, bowiem dostają mniej od sponsorów; wszyscy bardziej utalentowani zawodnicy, kuszeni ogromnymi pieniędzmi, przechodzą do tych możnych, a więc wpływ ze sprzedaży zawodników również jest mniejszy. Posiadają one mniej okazałe stadiony i bazy treningowe, a do niedawna panował jeszcze absurdalny system podziału pieniędzy z praw do transmisji - największe kluby otrzymywały nieproporcjonalnie więcej (taki system nadal obowiązuje np. w Hiszpanii, gdzie Real i Barcelona otrzymują ok. 80% wynagrodzeń).

Lepsze jutro ?

Z przykrością muszę stwierdzić, iż proces komercjalizacji futbolu jest już na takim etapie, że raczej niemożliwym będzie przywrócenie dawnego stanu rzeczy. Jednak proces ten można z pewnością spowolnić, dać choć trochę szansy tym średniozamożnym klubom.

Z dużym optymizmem patrzę na reformy szykowane przez Platiniego. Wprowadzenie systemu 6+5 (6 zawodników z danego kraju i maksymalnie 5 obcokrajowców w podstawowej jedenastce), a także wymóg rentowności klubów, które będą musiały pokrywać 75% budżetu bez wpływów bogatego właściciela.

Mam nadzieję, że jest to tylko zalążek reform szykowanych przez prezydenta UEFA. Współczesna piłka idzie w złym kierunku, wymaga niezbędnych i gruntownych zmian, abyśmy w przyszłości nie musieli stale oglądać pojedynków tych samych drużyn. W przeciwnym wypadku to ja już wolę pisać, krytykować, żalić i smucić się, a każde - nadęte do rozmiarów przepychu serwowanego w Dubaju - widowisko sportowe, pominąć. Wyłączyć, nabrać dystansu i z przymrużeniem oka spojrzeć na  te wszystkie hordy egzaltujące skomercjalizowane i sztampowe mecze piłkarskie.