poniedziałek, 19 marca 2012

Marcelo Bielsa, największy ekscentryk współczesnego futbolu


„Człowiek z nowymi pomysłami jest szaleńcem, dopóki nie osiągnie sukcesu”.

Nazywany „El Loco”, co oznacza szaleniec, i powszechnie za szaleńca uważany, wylądował w mieście wyjątkowym, by nie powiedzieć równie szalonym. W Bilbao nikt nie jest w stanie rozgryźć jego osobowości. Potrafi, bowiem chwalić fatalne występy, a lamentować nad genialnymi. Potrafi być w jednej chwili nadpobudliwy, natarczywy, natrętny, a w następnej wyciszony, spokojny i opanowany.

Wylądował w rejonie od wieków odmiennym, w samym sercu Baskonii. W regionie posiadającym dużą autonomię (drugi język urzędowy – baskijski; osobny parlament, rząd i prezydent oraz osobne podatki), którego mieszkańcy mają silną świadomość własnej odrębności społeczno-kulturowej (uważają się, m. in. za najstarszy naród w Europie).

Sam klub, Athletic Bilbao, realizuje podstawowe nacjonalistyczne założenia Kraju Basków. Od 1912 roku w jego barwach grają wyłącznie Baskowie z krwii i kości (transfer obcokrajowca byłby dla nich czymś niewyobrażalnym, wręcz zdradą narodowych interesów). Nie ma zatem na świecie tak niezwykłej drużyny, który nakładałby na siebie tak duże ograniczenia (jako jedyna nadal broni się przed falą doszczętnej globalizacji tej dyscypliny). Skauci mogą wyłowić piłkarski talent jedynie z okolicznych boisk. Muszą przebierać spośród chłopców uganiających się za piłką tylko w Baskonii (liczy zaledwie 2,3 mln mieszkańców). Mimo to Athletic jest trzecim najbardziej utytułowanym zespołem w Hiszpanii. Mimo to udało się mu wywalczyć mistrzostwo ośmiokrotnie, a po puchar sięgnąć aż 23 razy. Mimo to nigdy nie spadł do drugiej ligi, a w 1977 roku doszedł do finału Pucharu UEFA.

Tę dawną potęgę, dziś nieco podupadłą (kibice czekają na jakiekolwiek trofeum już 28 lat), przejął największy filozof współczesnego futbolu – wspomniany Marcelo Bielsa.

Piłkarski innowator w krainie z tradycjami

Athletic określało się mianem najbardziej angielskiego z hiszpańskich klubów (założony przez Anglika). Taki też był styl drużyny w poprzednim sezonie. Prowadzona przez Joaquina Caparrosa, demonstrowała grę toporną, zachowawczą i defensywną, opartą na wysokim i dobrze zbudowanym Fernando Llorente, do którego adresowano długie podania. Pomimo szóstego miejsca w lidze, niewielu w Bilbao nie kryło niezadowolenia.

Wraz z przybyciem Marcelo Bielsy odmieniło się wszystko. Począwszy od piłkarzy (już na początku pozbył się dziewięciu), przez treningi, taktykę, ustawienie (poprzestawiał niektórych futbolistów niczym puzzle, z Javiego Martineza – etatowego i obiecującego pomocnika – uczynił środkowego obrońcę), aż po styl gry. Słowem, zmienił wszystko po każdy nawet najmniejszy detal. Zespół prezentował się zdecydowanie ofensywniej, gra odbywała się w wielokrotnie szybszym tempie. Zmieniła się praca z zawodnikami, stała się konceptualna oraz teoretyczna.

Argentyńczyk przemienił również historyczną tożsamość klubu, z silnie zakorzenionego w tradycji angielskiej, w swego rodzaju hybrydę. Wprowadził własną filozofię piłki, z jednej strony wykorzystując stare „wyspiarskie” nawyki (jego ekipa zdobyła dwa razy więcej bramek po uderzeniach głową niż pozostałe drużyny w Primera Division), z drugiej zaś nauczył swoich podopiecznych szanować i rozgrywać piłkę.

Początki jednak nie były dobre. Athletic zanotował najgorszy start od 32 lat. W pierwszych pięciu meczach zdobył, zaledwie dwa punkty, znalazł się w strefie spadkowej. Gracze nie pojmowali do końca zamysłu „El Loco”. Nie potrafili zasymilować się z założeniami swojego trenera, a ten nie potrafił dotrzeć do ich świadomości. Przełamanie nadeszło w najwłaściwszym momencie. W derbowym pojedynku Baskonii z Realem Sociedad (zwycięstwo 2-1). To, wtedy piłkarze utwierdzili się w przekonaniu, że w tym szaleństwie jest jednak metoda. To, wtedy Bielsa przekształcił ustawienie, zamiast trzech wystawił czterech defensorów.

Diabeł tkwi w szczegółach

Na kuli ziemskiej nie ma szkoleniowca, który przykładałby tak wielką wagę do najdrobniejszych składników futbolowego rzemiosła. Dla niego piłkarskie mikroelementy decydują o efekcie w skali makro. Kiedy, więc przybył do Bilbao, obejrzał 38 ligowych meczów zespołu z poprzedniego sezonu, wypisując wszelkie uwagi na kolorowych arkuszach kalkulacyjnych. Ośrodek treningowy opuszczał zazwyczaj w nocy. Sesje wideo, analizujące grę przeciwników, trwały nawet do kilku godzin. Przed konfrontacją z Manchesterem dla każdego zawodnika przygotował kilkudziesięciostronicowe dossier o rywalu. Pewnego dnia narysował na swoich butach, której części stopy należy używać, przyjmując bądź uderzając futbolówkę.

W ogóle Bielsa to fanatyczny teoretyk futbolu. Z uporem maniaka obserwuje dziesiątki tysięcy spotkań, tworząc coś na wzór piłkarskiej taksonomii. Jeśli piłkarz wykona coś nowego (zagranie, zwód itp.), on to kataloguje, przypisuje etykietę, zapisuje na laptopie, a następnie tego się uczy.

Aczkolwiek podstawowe reguły jego taktyki są piękne w swej prostocie: wysoki oraz intensywny pressing na całej długości i szerokości boiska, jak najszybszy odbiór piłki i, jeżeli nadarzy się okazja błyskawiczne jej wprowadzenie w obręb pola karnego. Głównym celem stało się nie tylko wygrywanie, ale przede wszystkim zdobywanie bramek (wyłącznie Real i Barcelona strzeliły więcej goli), zaś fundamentalną zasadą synchronizacja ruchów. Ataki powinny być automatyczne, ruchy zmechanizowane, podania wykonywane natychmiast. Dlatego kluczowe są treningi.

To na nich zawodnicy wypracowują mechanizmy, które potem wykorzystują w trakcie spotkań. Argentyńczyk każe im biegać od linii początkowej do linii końcowej w sposób skoordynowany. Gdy ci robią coś źle, od razu przerywa sesję i poucza ich, wytykając i wyjaśniając błędy na laptopie. Jedno z ćwiczeń polega na tym, że na boisku podzielonym na osiem sektorów przemieszczają się gracze. Zasada jest taka, że dwóch z nich nie może znaleźć się w jedynym sektorze równocześnie. Jeśli któryś wkroczy w obszar partnera, ten musi niezwłocznie go opuścić.

Napastnicy, pomocnicy oraz obrońcy trenują oddzielnie, o innej porze. Treningi podań i strzałów nie kończą się jedynie na wykonaniu sekwencji: podanie – strzał, lecz w momencie, gdy wszyscy wrócą na swoje pierwotne pozycje. Sam szkoleniowiec dba o intensywność sesji, trzyma stoper w ręku, pokrzykuje i mobilizuje co chwila, a kiedy trzeba poucza.

Obsesja doskonałości

Największe gwiazdy nie ukrywają fascynacji i podziwu dla ich nowego opiekuna. Fernando Llorente stwierdził: „On żyje dla futbolu”. Kibice zachwycają się wynikami i stylem gry. W końcu od dawien dawna nie widzieli swojego ukochanego zespołu w finale Copa del Rey (ostatni raz 27 lat temu), walczącego o awans do Ligi Mistrzów (ostatni raz 13 lat temu) i bijącego się na tak wysokim szczeblu w europejskich pucharach (ostatni raz w 35 lat temu).

Klub to teraz doskonale naoliwiona maszyna, w której wszystkie tryby działają niemal perfekcyjnie (piękny sen przerywają od czasu do czasu drobne zmory, jak, chociażby ostatnie dwie ligowe porażki z Osasuną i Valencią; w ostatnich 31 spotkaniach przegrali jedynie sześć razy).

Dla Bielsy liczy się tylko przyszłość, kolejne pojedynki i triumfy. Jest on trenerem wiecznie nienasyconym, obsesyjnie pragnącym udoskonalać to, co stworzył, a także marzącym, by nałogowo wygrywać. Uparcie przekonuje, że: „Nie ma usprawiedliwienia, aby nie wychodzić na boisko z myślą o zwycięstwie. Czuję, że istnieje obowiązek, by wychodzić z taką świadomością podczas każdego meczu”. Innym razem oznajmił: „Czy wiecie, że umieram po każdej porażce ? Następny tydzień to piekło. Nie mogę bawić się ze swoją córką albo jeść z moimi przyjaciółmi, to tak jakbym nie zasługiwał na te codzienne przyjemności”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz