Mundial
w Brazylii obejrzała podobno połowa ziemskiej populacji. Praw do transmisji
poprzedniego sezonu Premier League nie pozyskały jedynie Albania i Korea
Północna. Obecnie najważniejsze mecze piłki nożnej ogląda niemal każdy,
dyskutują o niej miliony, ta dyscyplina jeszcze nigdy nie miała więc równie
globalnego zasięgu. I w tę ciągle ewoluującą piłkarską rzeczywistość doskonale
wpisują się kluby. Bo jeśli reklama jest dźwignią handlu, to dla nich
współczesną dźwignią finansową jest właśnie globalizacja.
Dzisiaj
przypominają one raczej ogromne korporacje, pochłaniające i generujące potężne
sumy - dochód Premier League w ubiegłym roku wyniósł prawie trzy miliardy euro
- które poszukują zysku dosłownie wszędzie, nawet na odległych krańcach planety,
a swymi mackami obłapują wszystko, co cenne. Tak jak to robi teraz Manchester
City.
Projekt: Monster
„The
Citizens” w pocie czoła budują swoje globalne imperium. Podjęli współpracę ze
słynnym baseballowym zespołem New York Yankees i wspólnie utworzyli drużynę,
New York City FC, która od przyszłego roku ma występować w MLS. Wartość całej
operacji na razie wyniosła 100 milionów dolarów. Niegrający jeszcze w żadnej
lidze klub, pozyskał już wypożyczonego do Manchesteru Franka Lamparda oraz
wypożyczonego do Melbourne Davida Villę, a w planach pozostają budowa stadionu
i szkółki juniorskiej.
W
Australii należy do nich 80% akcji Melbourne City FC. W Japonii z kolei
nawiązali kontakty z Nissanem i nabyli 20% udziałów kontrolowanej przez niego
Yokohama F. Marinos. Wejdą one w skład tzw. „City Football Group”. Grupy, dla
której metody trenerskie i treningowe, ekspertyzy szkoleniowe i biznesowe,
sposoby prowadzenia zawodników oraz zarządzania angielskiego giganta będą
ogólnie dostępne. Korzyści dla ekipy z Manchesteru mogą być znacznie większe.
Jej
dyrektor wykonawczy, Ferran Soriano, zarzekał się, że w Nowym Jorku budują
najprawdziwszą drużynę i że nie jest to zwykły chwyt marketingowy czy gra
marki. Marketingowego wymiaru tego przedsięwzięcia nie sposób jednak pominąć. W
innym zresztą wywiadzie opowiada, że utworzenie zespołu za Oceanem jest częścią
długoterminowej strategii komercyjnej, która zakłada skorzystanie z wciąż
rosnącej popularności futbolu w USA.
Zamiary
swojego ligowego przeciwnika przejrzał na wylot Arsène Wenger, który na łamach „The Indpendent”
stwierdził, że te wszystkie kluby będą jedynie żywicielami głównego, tego z
siedzibą w Anglii. A jego właściciele celują w maksymalizację zysków poprzez
dywersyfikację interesów. To może być znak nowych czasów – rozproszenie
projektów i potencjalnych dochodów na różne strony świata i w tych różnych
stronach aktywną obecność. Budowanie światowej marki i wpychanie kija z własną etykietką
w miejsca, gdzie popularność piłki będzie tylko rosła.
Futbol korporacyjny
Rywale
„The Citizens” zza miedzy – ci z United – o budowanie swojej marki martwić się
nie muszą. Ponoć co dziesiąty mieszkaniec kuli ziemskiej sympatyzuje z
„Czerwonymi Diabłami”. W 2012 roku przez magazyn Forbes zostali uznani za najwartościowszą
markę sportową na globie, a teraz są w ogóle szóstą najbardziej rozpoznawalną,
plasując się tuż za Facebookiem. Jeszcze dwa-trzy lata temu wyceniało się ich
na przeszło trzy miliardy funtów, a pozostałe zespoły wyprzedzali o około
miliard. W tegorocznym zestawieniu Deloitte Football Money League znaleźli się
na czwartym miejscu – za Realem, Barceloną i Bayernem.
Wykorzystując
silną międzynarodową pozycję i renomę, mogą zawierać lukratywne kontrakty ze
sponsorami. Za samo logo na koszulkach treningowych od DHL otrzymują 40
milionów funtów rocznie. 10-letnią umowę z Adidasem, najdroższą w dziejach
piłki, szacuje się na 750 mln. Od amerykańskiego koncernu General Motors, który
na ich strojach meczowych umieści logo Chevroleta, w ciągu siedmiu lat dostaną
559 milionów dolarów.
Spoglądając
na 49 pozycję Manchesteru City w rankingu Forbesa, nie można się dziwić jego
tak agresywnemu zachowaniu na światowej scenie. Mocniejsze bądź słabsze więzi z
„The Citizens” łączą aż 16 klubów. To rekordowa ilość, ich współpraca z innymi
drużynami sięga od Skandynawii, przez Europę Południową, aż po daleką Afrykę.
Na miejscu, u siebie, promują zaś akcję „City in the Community”, w ramach
której wspierają m. in. ekipę z Conference League Hyde FC.
Rokrocznie
jeżdżą na tournée po Azji lub Stanach Zjednoczonych. Własną witrynę prowadzą w
dziesięciu językach. Są stale obecni na Twitterze - w trakcie 12 miesięcy stali
się jedną z najbardziej znaczących marek z prawie dwoma milionami obserwatorów
– oraz na portalu Youtube, gdzie dostarczają ekskluzywnych filmików -
„InsideCity” oraz „Tunnel Cam” - z tego co się dzieje wewnątrz zespołu. Firma
Cisco z kolei przemieniła Etihad Stadium w najprzyjaźniejszy pod względem
technologicznym w Premier League.
Biznes się kręci
Aktualnie
swoje oficjalne kanały na serwisie Youtube posiada przeszło trzysta drużyn i
chyba nie ma już takiej, która nie posiadałaby własnego profilu na Facebooku
czy Twitterze. Powszechnej globalizacji oraz kroczącej wraz z nią
komercjalizacją nie da się zatrzymać, bo maniaków piłki nożnej tylko przybywa.
I to w rejonach dotychczas odpornych tę dyscyplinę. Regiony do tej pory
względnie spokoje rozpala obecnie nieprzerwana i narastająca futbolowa
gorączka. Na lotnisku w Bangkoku można już spotkać sklepik z gadżetami
Leicester City, a w USA oglądalność angielskiej ligi na przestrzeni roku
wzrosła o ponad połowę.
I
w tym globalnym pędzie kluby zwęszyły szansę na biznes. Dzisiejsza Premier
League, gdzie co najmniej połowa ligowej stawki znajduje się w rękach obcokrajowców
i więcej w ich kadrach graczy spoza Wysp, sprzedaje prawa do transmisji za trzy
miliardy funtów. Mówi się, że Anglicy nie tylko wynaleźli futbol, ale też jak
nikt na świecie potrafią go sprzedać. Machina marketingowa działa nieustannie
także w pozostałych zakątkach Europy, a najpotężniejsze ekipy nie przypominają
już niczego innego niż wielkich korporacji nastawionych na zysk. A ten może
przynieść dosłownie wszystko.
Bo
kibic od stóp do głów uzbrojony w gadżety różnej maści, noszący koszulkę nowo
nabytej gwiazdy i obserwujący mecze z wysokości trybun, pracuje na swój
ulubiony zespół. Podobnie zresztą jak i ten z drugiej półkuli, siedzący przed
telewizorem, w slipach i kapciach swoich ulubieńców, pochłaniający przy tym potrawę
doprawioną klubową przyprawą oraz popijający ją klubowym piwem, a w międzyczasie
zaglądający na jego profil i namiętnie o nim tweetujący, również działa na
rzecz piłkarskiej drużyny. Piłkarskiej globalnej marki.