Tak
jak w galaktykach istnieją setki gwiazd, układów słonecznych i planet, tak w
tym naszym świecie istnieje jeszcze jeden, inny świat. Niedostępny dla
nieproszonych oczu wymiar, gdzie czas stoi w miejscu. Kraina, gdzie życie toczy
się swoim własnym, zgoła odmiennym od naszego rytmem, a rzeczywistość wygląda
trochę inaczej. Kraj, gdzie nawet piłkę kopie się w nieco inny sposób.
Takiej
dawki absurdu nie ujrzymy w skeczach Monty Pythona czy w mistrzowsko absurdalnym
Świecie Dysku Terry’ego Pratchetta, w którym to nawet Śmierć może umrzeć. Bo w
futbolowym świecie Korei Północnej i w ogóle w całym państwie stężenie absurdu
jest na tyle wysokie, że śmiech nie może być inny jak przez łzy, a jakiekolwiek
żarty momentalnie wzbudzają współczucie.
Gorzki smak sukcesu
Kawał,
który chyba na otarcie łez zrobiła sobie brazylijska stacja telewizyjna, został
wzięty zupełnie na serio. Oto bowiem do sieci wyciekł filmik ukazujący
reprezentację Korei Północnej, która nie ma litości dla rywali, kroczy triumfalnie
po tytuł mistrzowski i pokonuje w finale samą Brazylię 8-1. Filmik, w którym oczywiście
wiodącą rolę odgrywa „drogi przywódca” Kim Dzong Un.
A
prawdą jest, że Koreańczycy mecze mundialu oglądali, tyle że z dziennym bądź
dwudniowym opóźnieniem. Odpowiednio pocięte, ograniczone do 50-minutowych
skrótów, które dało się obejrzeć jedynie w miejscach publicznych. Nie było już
żadnych transmisji na żywo, jak przed czterema laty, kiedy miliony obserwowały
upokorzenie swojej drużyny w spotkaniu z Portugalią.
Nie
pomogły wtedy nawet wskazówki taktyczne głowy państwa udzielane trenerowi „niewidzialnym”
telefonem. Jedna z tych nielicznych, wyjątkowych chwil w dziejach piłki
północnokoreańskiej miała gorzki posmak. Na tyle gorzki, że gracze po powrocie
do ojczyzny ponoć przez sześć godzin na oczach wszystkich musieli wysłuchiwać ostrych
słów krytyki. Mówiono im o zdradzie kraju i miłościwie im panującego wodza.
Najbardziej oberwało się selekcjonerowi, gdyż jego podopieczni na koniec musieli
go publicznie zbesztać i który miał zostać skazany na ciężkie roboty. Śledztwo
FIFA wykazało jednak, że większość tych informacji była wyssana z palca.
Straż nocna
Niecodzienne
i niewydarzone historie towarzyszyły również mundialowi w 1966 roku. Północni
Koreańczycy nawiedzili wówczas Anglię niczym przybysze z obcej planety. Nikt
nie wiedział, kim oni w zasadzie są i z jakiego zakątka kuli ziemskiej
właściwie przybywają. A ci wygrali z Włochami, wyszli z grupy i w ćwierćfinale
prowadzili z Portugalią już 3-0, by ostatecznie przegrać 3-5.
Mecze
grupowe rozegrali w Middlesbrough i całą tę historię współtworzą szczątkowe
relacje miejscowych. Przed kamerami BBC opowiadali o tym, że Koreańczycy tego
samego dnia, wszyscy co do jednego, potrafili wybrać się do fryzjera, a jednemu
z klientów wręczyli autografy tylko dlatego, że nosił koszulkę z Batmanem. I do
dzisiaj nie wiemy, czy w swoim kraju witani byli jak bohaterowie, czy nie w
pełni zadowoleni dygnitarze nie skazali ich na pracę w kopalni.
Bo
odwiecznym problemem związanym z tym państwem jest to, że umiemy o nim powiedzieć
niewiele albo absolutnie nic. Przyjezdni mecze lokalnej ligi mogą oglądać wyłącznie
w towarzystwie opiekunów bądź w ogóle. Ci, niczym cienie, podążają za nimi krok
w krok. Pilnują, aby nie odzywali się czasem do ludzi i nie zabrnęli tam, gdzie
władza sobie tego nie życzy.
Turyści
swobodnie mogą poczuć się dopiero we własnym hotelu. Jedynym hotelu, gdzie bywają
zakwaterowani. Na wyspie w samym centrum stolicy Pjongjang, gdzie prądu i
bieżącej wody jest pod dostatkiem, a ogrzewanie i klimatyzacja nie są wyrazami
czystej ekstrawagancji. Spragnieni wrażeń i rozrywki goście mogą odwiedzać
tylko wyznaczone do tego sektory – zadbane, nowoczesne, z zawsze uśmiechniętymi
mieszkańcami. Pozostałe miejsca są z reguły niedostępne dla cudzych oczu.
Właściwie chyba jeden jedyny raz, kiedy zagranicznym reporterom udało się
zobaczyć obrzeża miasta, nastąpił wtedy, gdy - jak relacjonował redaktor „Daily
Mirror” - autobus pomylił drogi i wjechał w złą dzielnicę. Oczom żurnalistów
ukazał się wówczas rejon, gdzie bieda aż piszczy, kontrastujący znacznie z tym,
co rządzący chcą, żeby widziano.
Mecze ciszy
Równie
mało wiemy o futbolowej Korei Północnej. Tamtejsze spotkania ligowe widzieli
nieliczni. Dziennikarz „The Guardian” pisał, że w trakcie pojedynku trybuny podzieliły
się na dwa sektory: noszących czerwone krawaty, białe koszulki i czapki cywilów
oraz ubranych w mundury wojskowe żołnierzy. Specjalnie wyznaczone osoby
nadzorowały zgromadzonym tłumem, wskazywały, kiedy należy machać flagami, a
kiedy oklaskiwać piłkarzy. Ci z kolei zawsze starali się grać fair, bez
udawania albo wymuszania fauli. Po strzeleniu gola biegli przed trybunę, na
której czasami zasiadał sam wódz Koreańczyków i salutowali. Boiska nie otaczały ogłoszenia, nie było tam
sklepików lub budek z jedzeniem, a ekipa telewizyjna składała się z jedynie
trzech kamerzystów.
Reporter
BBC mecze ligi północnokoreańskiej określił mianem „cichych meczów”. Gdy bowiem
dostał się na obiekt, prawdziwym szokiem dla niego była zupełna cisza. Na stadionie
mężczyźni siedzieli i milczeli, każdy nosił przypiętą do marynarki plakietkę z
wizerunkiem swojego przywódcy. Nikt nie machał flagami, nikt nie śpiewał.
Niewielu w gruncie rzeczy interesowało się wydarzeniami z murawy i czytało
raczej gazety. Kiedy drużyna wywalczyła rzut karny, nie usłyszał żadnej
reakcji. Tak jakby minutę ciszy rozciągnięto na całe spotkanie.
„To
było bardzo dziwne. Występując przed takim tłumem ludzi, zazwyczaj nie słyszymy
się nawzajem na boisku. Ale dzisiaj mogliśmy usłyszeć nawet instrukcje od
trenera” – tak na łamach „The Guardian” eliminacyjny pojedynek do mundialu w
Brazylii opisywał zawodnik Uzbekistanu, Alexander Geynrikh. Widownia reagowała jedynie
wtedy, gdy ich ulubieńcy byli w pobliżu bramki rywali. Poza tym cisza jak
makiem zasiał.
Tajne przez poufne
Niemal
identycznie cicho bywa o reprezentacji, nawet wówczas, gdy szykuje się do turnieju
swego życia. Bo Korea Północna to nie tylko państwo, gdzie przeciętny obywatel
cieszy się elektrycznością średnio przez dwie-trzy godziny na dzień, a zimą nie
ma jej praktycznie w ogóle, lecz to również państwo maksymalnie zafiksowane na
punkcie konspiracji.
Kiedy
awansowali na mundial w RPA, nikt nie wiedział o nich kompletnie nic. Nie
wiadomo, kto był wtedy aktualnym mistrzem kraju i nie wiadomo, kto jest nim
obecnie, i jakie tak naprawdę są jego najbardziej utytułowane kluby. Nie
wiadomo, czy wszystkie mecze rozgrywane są na stadionie w stolicy, czy może na arenach
w pozostałych miastach. Nikt nie orientuje się zresztą, czy one w ogóle
istnieją.
Przed
mistrzostwami w RPA dziennikarze BBC śledzący reprezentację Korei Północnej i próbujący
wydobyć jakiekolwiek o niej wiadomości opowiadali, że kadrowicze niechętnie
odnosili się do zagranicznych reporterów, a oglądanie jej treningów było po
prostu niemożliwe. W podobnym tonie o tej drużynie pisał żurnalista „World
Soccer”. Podczas jednego z turniejów piłkarskich organizowanych w Hong Kongu,
gdy inne zespoły zakwaterowały się w ogólnie dostępnych, położonych w regionach
turystycznych hotelach, Korea Północna wybrała zakątek oddalony od wszelkich intruzów.
Z otoczonym żywopłotem i ogrodzeniem, z pozamykanymi bramami obiektem - byli
kompletnie odizolowani od otaczającego ich świata.
W krzywym zwierciadle
O
całej tej krainie wiemy tak naprawdę tyle, co nic. Od dawien dawna otulona
szczelną mgłą tajemnicy, do tego stopnia, że niektórych z podawanych przez
prasę newsów nie da się po prostu zweryfikować. Zdjęcia satelitarne robione z
kosmosu pokazują, że nocą zalegają tam egipskie ciemności. I ponoć oświetlone
są wtedy jedynie pomniki z dowódcami państwa.
Trudno powiedzieć czy informacja, jakoby tamtejsze pola uprawne
wzbogacane były ludzkimi odpadkami zamiast nawozów, nie jest tylko marnym żartem.
Jeśli przyjmiemy jednak, że Korea Północna to zupełnie inny świat, to
powinniśmy przyjąć również, że taka jest jej piłkarska rzeczywistość. Piłkarska
rzeczywistość na opak.
Władze
za wszelką cenę bronią się przed wpływami zagranicznego, przebrzydłego świata i
w trakcie roku kalendarzowego, który skądinąd mają także odmienny, organizują
po sezonie dla każdej z trzech pierwszych lig. Kluby nie biorą ponadto udziału
w żadnych międzynarodowych turniejach, a sama federacja nie przestrzega praw
rynku transferowego FIFA.
Zawodnicy,
którzy grali za granicą, nie dbali o pieniądze do tego stopnia, że nie
posiadali telewizorów w mieszkaniach i własnych samochodów, podczas gdy pozostali
gracze jeździli tymi najbardziej luksusowymi. Hong Young Jo, występujący swego
czasu w FK Rostów, w wywiadach dla lokalnych gazet opowiadał: „Nie dbam o
pieniądze. Moje myśli skupiają się na grze i partii. Futbol to sport numer
jeden w Korei Północnej, a przywódca Kim Jong II osobiście monitoruje jego
rozwój”.
Wielki Brat patrzy
Obecnie
to sam „Drogi Wódz”, Kim Dzong Un, określany geniuszem strategicznym, odpowiada
za wszystkie dyscypliny sportowe, w tym za futbol. Rok temu w stolicy otworzył
pierwszą szkółkę piłkarską. Ale nawet ona zdaje się mieć wymiar propagandowy –
jej cel to wychowanie najlepszych zawodników, którzy przyniosą chlubę krajowi.
W
tej przeszywającej dreszczem, orwellowskiej krainie nic nie jest wolne od
propagandy. Na ulicach miast ponoć na każdym kroku można spotkać agitacyjne plakaty,
telewizja i radio na okrągło w umysły społeczeństwa wsącza hasła wielbiące decydentów,
a nieustannym hitem piosenkowym są utwory utworzonego przez wodza zespołu
muzycznego Moranbong Band.
Mieszkańcy
nie posiadają własnych telefonów komórkowych, adresów e-mail i nie mają żadnego
kontaktu ze światem zewnętrznym. Przeciętny obywatel nie ma dostępu do
Internetu, który decyzją rządzących jest tam zablokowany, mają za to intranet,
gdzie promuje się jedyną słuszną ideologię polityczną. Wszystko i wszyscy
należą do państwa. Władze posiadają specjalną siatkę donosicieli, którzy
obserwują ludzi i informują, których należy podejrzewać o nielegalne zachowania
i działania. A im ktoś bardziej lojalny wobec partii, tym wyżej znajduje się w
drabince społecznej.
Może
więc ten filmik, który zrobił taką furorę w sieci, pasowałby jak ulał do Korei
Północnej. Sceneria rodem z finalnych scen serialu „Alternatywy 4” i „drogi wódz”
wręczający atrapę pucharu. Wszak Koreańczycy z Północy mistrzami już są.
Mistrzami absurdu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz