Gdy
Arno Pijpers mówił szefom futbolowej federacji Kazachstanu, że to po prostu niewykonalne,
by wywalczyć awans na mundial w RPA, będąc w grupie z Anglią, Chorwacją i
Ukrainą, ci zupełnie nie pojmowali, co też ten holenderski trener pragnie im
przekazać. W ich mniemaniu reprezentacja, który plasowała się wówczas na 137
pozycji w rankingu FIFA, nie tyle zasługiwała na grę na mistrzostwach, co wręcz
powinna na nie jechać. Może więc z Kazachstanem jest rzeczywiście tak jak w hymnie
z „Borata” – to najwspanialsze państwo na świecie.
„Oni
chcieli dostać się na mundial. U nich wszystko zmienia się niesamowicie szybko
i myśleli, że to możliwe” – opowiadał Pijpers reporterowi BBC Sport. „Kiedy powiedziałem
im, że to nierealne, nie słuchali mnie w ogóle” – dodawał. Wkrótce potem został
zwolniony.
Kraina marzycieli
Nawet
jeśli znajdowali się w rankingu za Singapurem albo Burundi, a obecnie zajmują w
nim 131 miejsce i tylko raz, na krótką chwilę, wdrapali się do pierwszej setki,
to wciąż nie przestawali marzyć o mistrzostwach. Nie tylko zresztą marzyć, co wymagać
awansu od kolejnych szkoleniowców. Wspomniany Pijpers twierdził, że jego
przełożonych interesował wyłącznie natychmiastowy sukces, domagali się go, jak
to ujął, w „półtora dnia”.
Nieustanne
porównania do drużyny rosyjskiej i innego Holendra, wtedy prowadzącego Rosję
Guusa Hiddinka, potrafiły z pewnością męczyć, ale taką zastał rzeczywistość w
tym egzotycznym dla Europejczyka kraju. Kraju istniejącego od nieco ponad dwóch
dekad, od przeszło dziesięciu lat będącego w szeregach UEFA, w świecie znanego chyba
jedynie z fikcyjnej, odgrywanej przez Sachę Barona Cohena postaci, a w światku
piłkarskim nieznanego kompletnie.
Nigdy
nie otarł się o wielki futbolowy turniej, zazwyczaj lądował na dnie tabeli,
punktując wyłącznie z dostarczycielami punktów typu Andora czy Wyspy Owcze.
Jeden jedyny raz uciułał dziesięć oczek i wychynął poza dwa ostatnie miejsca w
grupie – za czasów Pijpersa, którego tak chętnie pożegnano. Nigdy nie doczekał
się klubu w Lidze Mistrzów, lecz to nie przeszkadza ludziom z tamtejszego
związku oczekiwać niemożliwego.
Bo
w ich oczach sprawy mają się zgoła odmiennie. Nie znoszą, kiedy wypomina im się
mizerię ich piłki, pragną osiągnięć na miarę kolarskiej drużyny Astana Pro Team,
swego czasu wśród najsilniejszych na globie, w której jeździł sam Alberto
Contador. „W Kazachstanie życie rozkwita
błyskawicznie. Posiadają ropę oraz gaz i daje im to olbrzymie zyski. Problemem
jest jednak to, że oczekują, iż w ciągu dekady staną się drugą Anglią, również
tą piłkarską” – mówił Pijpers w wywiadzie z BBC Sport. To, co udało im się w
kolarstwie, w futbolu dotychczas nie miało prawa się udać.
Azjatycki tygrys
Państwo
napędzane ropą i gazem, które według wskaźnika PKB rozwija się zdecydowanie
szybciej niż Rosja, z futurystycznie wyglądającą stolicą, w trakcie
najbliższych lat chce stać się największym eksporterem ropy naftowej na kuli
ziemskiej. Tam pieniądze nie są więc żadnym kłopotem, lecz w futbolu do tej
pory bieda u nich aż piszczała. Wielkie ambicje zupełnie nie szły w parze ze
środkami finansowymi. Ten bogaty kraj w piłce nożnej przez lata był zwyczajnym
nędzarzem.
W
2009 roku zbankrutowały i zostały wycofane z pierwszej ligi trzy kluby. Dług FC
Kairat, jednego z najbardziej utytułowanych zespołów, sięgał półtora miliona
dolarów. Bankructwo ogłosiła również FC Alma-Ata, ale później połączyła się ze
sponsorowanym wówczas przez spółkę kolejową Temir Zholy FC Megasport i
utworzyli obecną FC Astanę.
Zresztą
do dzisiaj w regionie, gdzie nie brakuje ludzi opływających w petrodolary,
tylko jedna drużyna ma zamożnego właściciela – wspomniane, jeszcze niedawno
chylące się ku upadkowi FC Kairat. Pozostałe działają dzięki państwowym dotacjom
i wsparciu lokalnych urzędników. Choć z drugiej strony miejscowi dziennikarze
twierdzą, iż budżety klubów w wysokości od 5 do 20 milionów dolarów stoją na
przyzwoitym, jak na zachodnio-azjatyckie warunki, poziomie. Problemami są
raczej brak planowania i jakiejkolwiek wizji.
Publicysta
serwisu sportinfo.kz Genyi Tulegenov żali się: „Wszystko idzie na bieżące
wydatki. Zespoły nie inwestują w przyszłość, nawet grosza nie przeznaczają na
sektor juniorski. Tym sportem kieruje krótkowzroczna banda”. Marketing sportowy
dla tamtejszych ekip nadal jest czymś kompletnie obcym, a współpraca z lokalną
telewizją nie układa się - eufemistycznie piszą - najlepiej. Wystarczy
wspomnieć, że żadna stacja nie pokazała na żywo meczu otwarcia FC Kairat z
poprzedniego sezonu.
Pierwszą
ligę kazachstańską nazywają Premier League, lecz z Premier League nie ma ona
nic wspólnego. Jej piłkarski poziom wedle zagranicznych żurnalistów, którzy
odwiedzili stadiony i zobaczyli kilka spotkań, jest bardzo przeciętny, a
frekwencja na obiektach jeszcze gorsza, rzadko kiedy zapełniają się one choćby
w połowie. Areny pozostawiają dużo do życzenia i dochodzi na nich do takich
sytuacji, jak totalnie zalane boiska. W ogóle w całym, ogromnym Kazachstanie
jest raptem jeden nowoczesny, wybudowany w 2009 roku za 185 milionów dolarów
stadion - w stolicy, w Astanie. Niemal wszystkie mecze w europejskich pucharach
rozgrywane są właśnie na nim, gdyż oprócz niego wyłącznie obiekt w Aktobe
spełnia wymogi UEFA.
Ostatni król Szkocji
Swoje
trzy grosze na temat kazachstańskich aren i muraw dorzucił Stuart Duff, jedyny
zawodnik z Wysp, który miał możliwość zagrać w tamtejszej lidze. „Niektóre
boiska są tam w naprawdę opłakanym stanie. Zdziwiła mnie również wyjątkowo niska
frekwencja na trybunach” – opowiadał w wywiadzie dla „The Scottish Times”.
Do
dalekiego Kazachstanu zawędrował z Malty, a wcześniej występował w Dundee
United, Aberdeen, Inverness i młodzieżówce Szkocji do lat 21. Ale dopiero w tym
odległym państwie mógł poczuć się niczym prawdziwy król - pierwszy raz w życiu
mieszkał na stałe w luksusowym hotelu, a potem dostał wcale nie gorszy
apartament. Dwa sezony reprezentował barwy FC Kairat. W tym czasie zdążył
wyrobić sobie zdanie o kazachstańskim futbolu na tyle, że stwierdził nawet, iż drużyny
typu Kairat, Aktobe czy Szachtior Karaganda z powodzeniem występowałyby w pierwszej
lidze szkockiej i napsułyby sporo krwi Celtikowi.
Nie
spotkania dostarczyły mu jednak największych wrażeń, a pewna kolacja z Kairatem
Boranbayevem, prezydentem zespołu, dla którego grał. „Jadłem posiłek z szefem
klubu, kiedy przynieśli ugotowaną głowę owcy. Odcięli jej uszy i dali dwóm
najbardziej doświadczonym graczom, siedzącym naprzeciwko mnie. Chcieli mnie
poczęstować, lecz odmówiłem. Najważniejsze części dawali najbardziej poważanym
zawodnikom w ekipie. Pozostałe dzielono wedle tego, czego ktoś potrzebuje. Na
przykład, kawałki języka podarowano osobom, które uczyły się miejscowego
języka, a oczy wręczano tym, którzy nosili okulary, dzięki czemu miał poprawić
się ich wzrok” – mówił na łamach „The Scottish Times”.
To
wtedy mógł się poczuć niczym obcy w zupełnie obcym kraju, ale te i inne
niecodzienne praktyki nie są mieszkańcom tej krainy nieznane. Przed meczem z
Celtikiem kibice i władze Szachtiora Karagandy zarżnęli owcę na boisku
pobliskim stadionowi w Astana. To ponoć powszechny rytuał w krajach
muzułmańskich, który ma przynieść szczęście.
Legii podróż w nieznane?
Nie
wiemy, czy do podobnych rytuałów ucieknie się Aktobe przed spotkaniem z Legią.
Wciąż możemy za to powiedzieć, że warszawski zespół leci do państwa w gruncie
rzeczy anonimowego. Bo to ciągle piłkarski trzeci świat, o którego istnieniu
przypominamy sobie tylko wtedy, gdy polska reprezentacja ma się mierzyć z
tamtejszą albo polski klub walczy w pucharach z tamtejszym. Ale trzeba także
powiedzieć, że nie jest to już futbolowy kraj, który można z łatwością zlekceważyć.
To
bogate państwo dopiero teraz budzi się z długiego piłkarskiego snu. Arno Pijpers
wielokrotnie i bez skutku przekonywał swoich zwierzchników do zainwestowania
solidnej sumy pieniędzy w sektor młodzieżowy. Zmienia się to właściwie teraz.
Nowy
program rozwoju futbolu oparty na modelu niemieckim i przez stronę niemiecką
nadzorowany, przynosi już pierwsze korzyści. W trakcie roku liczba dzieciaków
uganiających się za piłką wzrosła o 40 procent, posiadają już 13 ośrodków
szkoleniowych, a każda pierwszoligowa ekipa musi mieć własną bazę treningową i juniorską
akademię. Może więc lada moment prześmiewcze słowa z tytułu filmowej produkcji
o Boracie staną się prorocze i piłkarski Kazachstan urośnie w siłę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz