Zamiast
hymnów Anglicy i Włosi powinni usłyszeć „Welcome To The Jungle” Guns N’ Roses, zdaniem
BBC kibice z Wysp muszą uważać na aligatory, w trakcie burz i ulew elektronika
wysiada na dobre parę godzin, łódki zastępują tam samochody, a tak w ogóle to
miejsce, które lepiej omijać z daleka. Położone w samym sercu Amazonii Manaus,
to z pewnością najdziwniejsze miejsce na kuli ziemskiej, w jakim zostaną
rozegrane mecze mistrzostw świata.
Wyspiarze
zdanie o Manaus wyrobili sobie już dawno temu. To przecież Roy Hodgson w
grudniu ubiegłego roku mówił, że to miejsce idealne do omijania. Swoje trzy
grosze przed mundialem wtrąciła jeszcze angielska prasa, kreśląc demoniczny
obraz miasta, jednego z trzydziestu najniebezpieczniejszych na globie.
Pozory mylą?
„Mistrzostwa
pokażą, jaka naprawdę jest Amazonia. Wszyscy myślą, że jesteśmy Indianami, a
Manaus to dżungla. Ale kibice przyjadą i zobaczą tutaj miasto podobne do Miami,
tyle że bez morskiej bryzy” – opowiadał w wywiadzie dla „Miami Herald” Omar Vgaz,
dyrektor jednego z miejscowych hoteli.
Według
reporterów to miasto kontrastów i sprzeczności. Lecąc nad ciągnącymi się bez
końca, setkami kilometrów lasów tropikalnych, zupełnie niepostrzeżenie wyłania
się prawie dwumilionowa aglomeracja. Z jednej strony uprzemysłowiona
miejscowość, gdzie swoje fabryki mają światowe marki, jak Panasonic, Samsung,
JVC, Harley Davidson czy Honda, z drugiej wszechobecna dżungla i osady wyjęte
wprost z odległej przeszłości. Do tego słynny Teatr Amazoński i zabytkowe kolonialne
budynki, które wyróżniają się na tle slumsów i rozlatujących się bud.
I
podobne sprzeczności dotknęły w tym miejscu również futbol. Mieścina goszcząca
uczestników mundialu, posiadająca przeszło 40-tysięczny stadion, nie ma drużyny
w pierwszej lidze. Dość powiedzieć, że lokalne Nacional nigdy nie wzleciało
powyżej trzeciej ligi, a na jego mecze nie przychodzi więcej niż tysiąc fanów.
Okoliczne ekipy także nie wyściubiły nosa z rozgrywek okręgowych. A ludzie wolą
sympatyzować z oddalonym o ponad dwa tysiące kilometrów zespołami z Rio de
Janeiro. W Manaus prędzej znajdziemy sklepik z gadżetami Flamengo niż
wspomnianego Nacional.
Stawka większa niż futbol
Romario
budowę areny wartej około trzystu milionów euro nazywa czystym nonsensem. Jego
zdaniem taki obiekt nigdy nie powinien tam powstać. Zresztą, dużo dogodniejszym
wyborem wydawało się być usytuowane bliżej wybrzeża Belém.
Mniej problemów logistycznych, nie trzeba byłoby zapuszczać się w głąb
Amazonki, a ponadto piłka na nieco wyższym poziomie. Dwa kluby z tej
przybrzeżnej miejscowości – Paysandu i Remo - zaglądały okazjonalnie do
pierwszej oraz drugiej ligi.
Zamiast
tego, decyzją podjętą na wyższych szczeblach władzy – ponoć jeden z wpływowych
polityków decydował - mamy obiekt w centrum Amazonii. Oba miasta od dawien
dawna rywalizowały ze sobą niczym Madryt z Barceloną lub Sankt Petersburg z
Moskwą, walczyły o wpływy i prym w regionie. I tę batalię ostatecznie wygrało
Manaus. Wybrano jednak miejsce dla futbolu, które od samego początku
przysporzyło niemałych kłopotów.
Materiały
potrzebne do budowy stadionu - powstałego zupełnie od zera, na zgliszczach starego
- sprowadzano drogą morską, gdyż brak odpowiednich dróg i autostrad
uniemożliwiał transport lądowy. Dach skonstruowano w Niemczech, stal, specjalne
membrany i osłony przypłynęły z oddalonego o setki kilometrów portugalskiego
portu Aveiro.
Oczko w głowie
Wznoszeniu
areny towarzyszyła śmierć trzech pracowników i zawalony z powodu ulewy dach.
Oficjalnemu otwarciu narzekania odwiedzających na niedokończone ubikacje, niedziałające
windy, przeciekające zadaszenie, walające się wszędzie śmieci i sterty gruzu
skutecznie uniemożliwiające dostanie się na niektóre sektory.
Stadion
szybko stał się oczkiem w głowie, dumą miejscowych, ale tej z rodzaju
pieszczotliwie głaskanej, u której nie dostrzega się niedociągnięć, a wszystko
kwituje się stwierdzeniem, że tam się zamaluje, a tu załata. Do dzisiaj bowiem,
na kilkanaście godzin przed spotkaniem Anglii z Italią, nie wszystko jest jeszcze
ponoć dopięte na ostatni guzik. Do rangi niekończącego się problemu urosła na arenie
murawa.
Nieszczęsna
trawa, albo zasuszona, albo zalana, albo wypalona przez nadmiar nawozów - boisko
wygląda raczej na klepisko z czymś, co ma trawę tylko przypominać. Angielska
prasa donosiła, że w miejscach, gdzie zżółkła doszczętnie, była podobno
spryskiwana zieloną farbą. Zarządca zaś przekonywał, że nad poprawą stanu płyty
boiska pracuje się od kilku miesięcy. Ta jednak wciąż nie prezentuje się
najlepiej. I według osoby opiekującej się murawą na obiekcie do meczu jej stan
z pewnością się nie poprawi.
Nie takie Manaus straszne?
Angielscy
piłkarze nie będą mieli czym oddychać, jemu samemu najbardziej doskwierał brak
jakiegokolwiek wiatru, a spotkania przypominały kąpiel w gorącym powietrzu i
nie pomagała nawet wieczorowa pora ich rozgrywania – podopiecznych Roya
Hodgsona na łamach „Daily Telegraph” przestrzegał dawny napastnik Newcastle
United, Mirandinha. Dorzucając tym samym grosik do niekończących się dyskusji o
warunkach pogodowych w Manaus.
Pośród
krzyku i artykułów rozpisujących się stronami o morderczych upałach, nie
zabrakło jednak rozsądniejszych i bardziej wyważonych analiz. Te mówią
wprawdzie o średniej temperatur wynoszącej tam w czerwcu 31 stopni Celsjusza, lecz
w późniejszych godzinach wahającej się w granicach 24 stopni i wilgotności w
okolicach 65%.
Jeśli
prawdą jest, że po mistrzostwach stadion ma posłużyć jako więzienie, to
niekoniecznie musi się ono okazać dla „Synów Albionu” zakładem, do którego
zesłano ich za karę. Może Manaus, choć w środku dżungli i pośród aligatorów, nie
jest takie straszne, jak go malują.
Fajny był mundial i uważam, że powinien być rozgrywany co dwa lata
OdpowiedzUsuń