Gdy
ją otworzyli i uleciał z niej bezlik talentów, kiedy rozpanoszyły się one po
wszystkich najlepszych klubach, przestraszeni ogromem bogactwa jakie się im
trafiło, zamknęli jej wieko. Ale na jej spodzie pozostały w uwięzieniu wyniki
oraz sukcesy. Generacja, nazywana złotą, jakiej chyba „Synowie Albionu” nie
posiadali nigdy, miała na długie lata zapanować nad piłkarskim światem.
Tymczasem tyle z niej zostało, że na Wyspach pragną o niej jak najszybciej
zapomnieć.
Nie wszystko złoto, co się świeci
W
jakiej futbolowej ekstazie musieli żyć na przełomie wieków Anglicy. Do
diabelnie zdolnej i względnie doświadczonej grupy, której trzon stanowili
ludzie Fergusona, napływali kolejni błyskotliwi młodzianie, następnym falom
domorosłych talentów nie było po prostu końca. Anglia wkroczyła w wiek
nieustannego piłkarskiego przypływu. To miała być era wiecznej szczęśliwości,
usiana niezapomnianymi meczami i sukcesami.
To
ówczesny dyrektor wykonawczy federacji, Adam Crozier, zachwyciwszy się
niecodzienną mieszanką obiecujących graczy i otrzaskanych w dorosłym futbolu
gwiazd, ukuł termin „złota generacja”. Termin, który podchwyciła prasa i
otrąbiła jej narodziny. Wszyscy ozłocili to pokolenie zawczasu, co z sezonu na
sezonu ciążyło im coraz bardziej. Pokolenie, które najwidoczniej musiało sobie
wziąć do serc stare porzekadło rockandrollowców – „żyj szybko, umieraj młodo” –
gdyż jeszcze w sile wieku pogrzebało się swoją domniemaną wówczas wielkością.
Wyrosło
nagle zgrają juniorów momentalnie dorastających w futbolu, robiących
błyskawiczne kariery, wdzierających się przebojem na boiska i od razu
wiedzącym, czego chce. Przecież to na mundialu we Francji w kontekście
reprezentacji Anglii najczęściej mówiło się o Michaelu Owenie - niespełna
19-latku, który robił wtedy na francuskich stadionach furorę - oraz o czerwonej
kartce Davida Beckhama w meczu z Argentyną, 23-latku będącym już ikoną Wysp. Niecałą
dekadę później o Owenie nikt nie pamiętał, a z Beckhama więcej zostało showmana
niż prawdziwego zawodnika.
Określenie
„złota generacja” okazało się wyłącznie pustym sloganem, pozbawionym jakiegokolwiek
znaczenia, bo w piłce reprezentacyjnej nie osiągnęła ona praktycznie nic. A
przynajmniej tyle, ile po niej oczekiwano. Generacja obwieszczona przez media
wielką, pięć nieudanych turniejów dalej zmalała drastycznie w oczach Anglików.
Stracone pokolenie
Cała
Anglia żyła tylko iluzją potęgi. Posiadali zgraję najbardziej utalentowaną z
utalentowanych, swego czasu niewielu na globie mogło się z nią równać, więc czymś
zupełnie naturalnym stały się wyostrzone apetyty i wzmożone oczekiwania. I
właśnie te oczekiwania zjadły reprezentację od środka.
Grupa
wybitnie uzdolnionych ani razu nie wzięła spraw w swoje nogi. Od Ronaldinho
lobującego Davida Seamana, przez przeklęte serie jedenastek z Portugalią i
jeszcze bardziej przeklętego Luisa Felipe Scolariego, który eliminował ich
trzykrotnie, po pogrom w pojedynku z Niemcami – w tych ważnych spotkaniach i
ich najistotniejszych, decydujących momentach zawodzili.
A
przecież mówimy o pokoleniu, które łącznie wzięło prawie setkę trofeów, w
klubowej piłce zdobyło wszystko, co było do zdobycia. Mówimy o trzynastu
triumfatorach Ligi Mistrzów i o czternastu krajowych mistrzach. Mówimy wreszcie
o graczach najbardziej medialnej i najpotężniejszej ligi na kuli ziemskiej –
pięciokrotnie z rzędu zaglądała do finału Champions League. Tymczasem w futbolu
międzynarodowym nie otarło się ono o choćby jeden puchar.
„Złota
generacja”, która w swoich zespołach świeciła pełnym blaskiem, w drużynie
narodowej blask traciła. Gasła ich moc, siła malała, duma nikła, ambicja,
waleczność i przebojowość umykały, a umiejętności zanikały. Doskonale zorganizowani
i żądni zwycięstw za wszelką cenę w klubach, w kadrze nie potrafili stworzyć
namiastki tego, co pokazywali na co dzień. Dla nich to była ponad dekada spod
znaku klubowych wzlotów i bolesnych reprezentacyjnych upadków.
Syndrom zaprzepaszczonej wielkości
Jest
pewien symbolizm w największej boiskowej wiktorii tego pokolenia, do której
wciąż się na Wyspach wzdycha – wyjazdowego rozgromienia Niemców 5-1. Ekipa na
piłkarskiej fali pokonała zespół w zupełnym odwrocie, podstarzały i bez
jakichkolwiek widoków na przyszłość. I ten zespół w odwrocie na mundialu w
Korei i Japonii zaszedł do finału, a ekipa na fali musiała zadowolić się
jedynie ćwierćfinałem.
I
dalej: kiedy Niemcy zrewolucjonizowali swój system szkolenia i odmienili kompletnie
oblicze własnego futbolu, Anglicy tylko się pogrążali. W kadrze przewijały się
ciągle te same twarze, a każdy turniej kończył się z identycznym skutkiem.
Zaraz po nim zaczynały się niekończące się wzajemne oskarżenia i poszukiwania winowajcy
całego zła. Świat tymczasem parł do przodu i nie oglądał się na nic, tym
bardziej na zirytowanych Wyspiarzy.
Zirytowanych
głównie swoimi selekcjonerami, którzy bezradnie próbowali uchylać wieko z zamkniętymi
wynikami i dokonaniami. Bo trzeba pamiętać, że nad tym gronem wielkich nazwisk
opiekę roztaczali menedżerowie dorastający im swoją wielkością. Nawet jeśli
Szweda Svena-Görana Erikssona określi się oportunistą niezdolnym do podejmowania
trudnych decyzji, o czym wspominał Gary Neville, to wypada przyznać, że swego
czasu był to trener absolutnego topu. A sterujący kadrą kilka lat później Fabio
Capello w każdym zespole, w którym się pojawił, zawsze był gwarantem sukcesów.
Z
tą generacją było więc tak, jak z niektórymi wybitnymi aktorami polskiego kina,
którzy nigdy nie zostali w pełni wykorzystani. Tak tutaj, w reprezentacji
Anglii, nie potrafiono wykrzesać z graczy maksimum, nie umiano oddać jej
potencjału.
Zakładnicy przewidywalności
Nieodłącznym
problemem wszystkich kolejnych szkoleniowców stało się to, jak w jednym
składzie upchnąć Scholesa, Beckhama, Gerrarda i Lamparda. Co więcej,
preferowany przez Erikssona system 4-4-2 nie działał w stu procentach. Zmiana
ustawienia na 4-5-1 na mundialu w Niemczech również nie przyniosła pożądanego
skutku. A za swego rodzaju futbolową zbrodnię stulecia należałoby przyjąć to,
że nigdy nie wykorzystano w pełni możliwości Scholesa. Człowieka, którego Xavi uznał
najlepszym pomocnikiem ostatnich dwóch dekad, a który karierę reprezentacyjną zakończył
w 2004 roku w wieku 30 lat z 66 występami na koncie.
„Synowie
Albionu” używanym najczęściej ustawieniem 4-4-2 i atakiem zazwyczaj złożonym z
niskiej, dynamicznej „dziesiątki” oraz wysokiej, dobrze zbudowanej „dziewiątki”
stali się zakładnikami przewidywalności. Jeżeli dodamy do tego stale
przewijające się, te same nazwiska, bez względu na ich formę, to otrzymamy
przepis na piłkarską stagnację, która idzie w parze z rychłym niepowodzeniem.
Chociaż
zawodnicy w swoich wypowiedziach anatomii porażki doszukiwali się w zgoła
odmiennych rzeczach. Rio Ferdinand w wywiadach powtarzał, że to pokolenie
zabiła zwyczajna presja, że nie mogli oni dać wszystkiego drużynie narodowej.
Gerrard stwierdził, że ta grupa powinna była wypaść zdecydowanie lepiej, lecz
czasami brakowało jej po prostu szczęścia. Lampard na łamach „The Guardian”
opowiadał, że o „złotej generacji” powinno mówić się dopiero w przypadku
wygrania mistrzostw. Według niego to permanentnie wymawiane i powracające przed każdym turniejem
określenie zniszczyło ich od wewnątrz. A Capello po dwóch meczach w RPA opowiadał
o strachu, jaki noszą w sobie liderzy ekipy.
Coup de grâce
„Złota
generacja” nie umarła nagle, jednym ścięciem wraz z końcem przygody w Brazylii.
Ona konała powoli i w bólach. A jej gwiazdy żegnały się spektakularnie źle. Poza
wspomnianym Scholesem, mundialem w 2006 roku pożegnał się Gary Neville, Sola
Campbella pogrążyła klęska Steve’a McClarena w eliminacjach do Mistrzostw
Europy 2008, Joe Cole rozstawał się z reprezentacją kompletną klapą w RPA,
Beckhama z tego turnieju wykluczył uraz, po drodze kontuzje wykończyły
Hargreavesa oraz Owena, a w ostatnich trzech latach oficjalnie odchodzili
Terry, Ferdinand i Ashley Cole. Obecnym zaś mundialem z kadrą kończy na pewno
Lampard i być może Gerrard.
Ale
jedno, sprawne, bezbolesne cięcie przydałoby się właśnie teraz. Pogrzebanie tej
puszki Pandory i zapomnienie o pokoleniu, które przysporzyło tylu przykrości.
Zupełne zdystansowanie się i rozpoczęcie nowego rozdziału.
Jedyna porownywalnie i przewidywalnie zawodzaca reprezentacja na wielkich turniejach to jak dla mnie Wybrzeze Kosci Sloniowej. Taka afrykanska zlota generacja
OdpowiedzUsuńTo prawda, choć odnoszę wrażenie, że Wybrzeże z tą swoją generacją mogło coś osiągnąć, a Anglia ze swoją po prostu musiała.
UsuńNajśmieszniejsze jest to, że te angielskie talenty nigdy nie zrobiły kariery..
OdpowiedzUsuń