Od
Oscara Bońka Garcii, przez drugi garnitur Francji z Afryki, po treningi mające
niewiele wspólnego z futbolem – na mundialu nie zabraknie polskich akcencików i
drużyn, którym nie musimy wiele zazdrościć, oprócz oczywiście samego udziału w
turnieju. Nigdy nie wygrali meczu na mistrzostwach, nigdy nie wyszli z grupy,
skazywani na pożarcie - na widok ich mikroskopijnych sukcesików nasze serca, od
lat przyzwyczajone do klęsk i porażek, mogą zabić mocniej.
Algieria
W
państwie o niemal identycznej liczbie ludności jak w Polsce, równie bolesne i
prawdziwe, co ostatnimi czasy dla naszej piłki reprezentacyjnej, stało się
powiedzonko, że pierwszy mecz jest tym otwarcia, drugi spotkaniem o wszystko, a
trzeci jedynie pojedynkiem o honor. Dla tego najwyżej sklasyfikowanego w
rankingu FIFA spośród afrykańskich drużyn kraju, będzie to czwarty mundial. Nigdy
jednak nie przebrnęli rundy grupowej, chociaż z dwóch mistrzostw wracali ze
skalpami, którymi mogli śmiało pochwalić się w ojczyźnie – szokująca wygrana z
RFN 2-1 w 1982 roku i zadziwiający remis z Anglią w RPA.
Teraz
ma być jednak zupełnie inaczej. A historyczny awans do dalszej fazy mają
pośrednio zapewnić przepisy FIFA. To dzięki nim Algieria czerpie z francuskich
szkółek piłkarskich pełnymi garściami, tak jakby była u siebie. Nie musi już
się martwić o to, czy gracz rozegrał sparing w koszulce drużyny narodowej, czy
wyrósł w odmiennym systemie szkoleniowym i przebrnął przez wszystkie szczeble
zespołów juniorskich.
Przed
turniejem w RPA dziennik „Le Monde” określił Algierię mianem „drugiej
reprezentacji Francji”. Nic dziwnego, gdyż w jej kadrze znalazło się wówczas 17
graczy pochodzących z państwa Starego Kontynentu. Nie inaczej jest teraz. W ekipie
jest obecnie 16 zawodników urodzonych we Francji, z czego 8 wywodzi się wprost
z tamtejszych młodzieżówek. Swego rodzaju zamiłowanie do naturalizowania piłkarzy
– choć na nieco mniejszą skalę - może być kolejnym elementem łączącym ojczyznę
Zidane’a z naszym krajem.
W
ten oto sposób w kadrze Algierii uświadczymy niezwykle zdolne pokolenie z
silnych europejskich klubów, jakiego nigdy byśmy tam nie spotkali. Znajdziemy
tam obrońcę z Napoli Faouzi Ghoulama, pomocników z Interu – Saphira Taïdera – oraz Tottenhamu – Nabila
Bentaleba – oraz napastnika Valencii, Sofiane Feghouliego. Do tego dochodzą jeszcze
zawodnicy z Porto, Udinese oraz ze Sportingu.
Jeden
człowiek odmienił tamtejszy futbol jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Mohamed Raouraoua, od 2001 roku szef federacji piłkarskiej, od dawna wywierał
naciski na FIFA, żeby ta zmieniła reguły reprezentowania kraju. Ale aktualny
algierski futbol zbudowano nie tylko na naturalizacji, wieloletni prezydent zreformował
również lokalną ligę, która daje teraz reprezentacji dodatkowy plon zdolnych
graczy.
Raouraoua
namówił jeszcze, by nad tym algiersko-francuskim miszmaszem zapanował Vahid Halilhodžić . Bośniak o bogatym trenerskim
CV. Szkoleniowiec, którego na dobrą sprawę nie powinno już być w tym państwie.
Blamaż w Pucharze Narodów Afryki w 2013 roku – dwie porażki w grupie i brak
awansu – oraz zapis w kontrakcie, które zakładał minimum dotarcie do półfinału,
miały przekreślić jego przygodę z ekipą z Czarnego Lądu. To kibice jednak
wstawili się za nim i dziś, w przededniu mundialu, w Bośniaku pokładają główne
nadzieje, że ich ulubieńcom, trzeciemu bądź czwartemu garniturowi Francji,
wreszcie uda się wyjść z grupy.
Honduras
Nigdy
nie wygrali meczu na mistrzostwach i nigdy nie zagrali z Polską. Nie oznacza to
jednak, że nie odnajdziemy tam polskich akcentów. Mowa tutaj nie tylko o
„Wojnie futbolowej”, zbiorze reportaży Ryszarda Kapuścińskiego, z których jeden
taktuje o wojnie Salwadoru z Hondurasem, ale również zawodniku kadry na mundial
w Brazylii – Oscarze Bońku Garcii.
Skrzydłowy
występujący w zespole MLS Houston Dynamo, jako drugie imię otrzymał Boniek,
gdyż tak zażyczył sobie jego ojciec. Matka miała wybrać pomiędzy dwoma
gwiazdami mundialu 1982 – Polakiem lub Brazylijczykiem Jairzinho. Oscara Bońka
na zbliżających się mistrzostwach, podobnie jak jego kolegów, czekają zapewne
raptem trzy mecze i powrót do domu. W niewielkim Hondurasie nie to jest jednak
najważniejsze.
W
jednym z najniebezpieczniejszych państw na kuli ziemskiej – każdego dnia umiera
tam trzech młodych ludzi, rokrocznie około sześciu tysięcy – trenowanie piłki
od najmłodszych lat jest nie tyle drogą do kariery, co raczej sposobem na
przetrwanie. Murawa daje chwilę wytchnienia, pozwala uniknąć miejsc, gdzie
granica między życiem a śmiercią staje się niemal niewidoczna. Choć i tam ona również
zbiera swoje żniwo.
Tam
nawet w trakcie meczów giną ludzie – 14 ofiar śmiertelnych strzelaniny w 2010
roku. Młodzieńcy biegają po piaszczystych klepiskach, które dawniej służyły za
zbiorowe mogiły. Za piłką uganiają się dorosłe dzieci, mimo młodego wieku
doświadczone bólem i śmiercią na wskroś. Dziennik „The National” na łamach
swojego serwisu internetowego przywołuje słowa jednego z chłopców: „Mój kuzyn
został zabity na tym boisku”. Potem wspomina wraz z przyjacielem, że był
świadkiem egzekucji pewnego taksówkarza: „Widzieliśmy również jego pocięte na
kawałki ciało”.
W
tym środkowoamerykańskim państwie kilkunastoletnie dziecko umiera średnio, co
cztery dni. Kiedy zginie któryś z ich kolegów, oglądają ciało, by pamiętać o
tym, co może je spotkać. Stąpają po żywym cmentarzysku, a z wiekiem śmiertelna
pętla zdaje się jeszcze bardziej zaciskać.
W
Hondurasie można wybierać tylko między dwiema życiowymi ścieżkami: albo ktoś
zostaje piłkarzem, albo gangsterem. Ale wyłącznie boisko daje szansę, żeby
wyrwać się ze szponów rzeczywistości cuchnącej na każdym kroku śmiercią. To
jedyny kierunek, aby nie podążyć mroczną ścieżką życia i jedyny dla nich
ratunek. O czym świadczą chociażby dzieje Emilio Izaguirre, idola numer jeden
wszystkich juniorów kopiących futbolówkę w tym kraju.
Wywodzący
się ze slumsów, mieszkający niegdyś nieopodal dzielnicy Progreso w stolicy
Tegucigalpa, dzień w dzień nawiedzanej przez wojny gangów, gra obecnie dla
Celticu Glasgow i jedzie właśnie na drugi mundial. W tej kadrze odnajdziemy
jeszcze graczy Wigan Atletic, Hull, Stoke czy Anderlechtu i pewnie każdy z nich
miałby podobną historię do opowiedzenia. Historię, która rozpala setki chłopców
w ich ojczyźnie. Właśnie o czymś takim marzą, uganiając się za piłką. Na razie
pozostaje im jednak oglądanie swoich bohaterów na ekranach telewizorów, chociaż
to i tak lepsze w kraju, gdzie o każdej godzinie ktoś może zostać zabity.
Australia
Zubożała
nam piłkarsko Australia. Drużyna, którą niegdyś reprezentowali między innymi
Mark Viduka i Harry Kewell, dzisiaj nie tylko nie może pochwalić się takimi
nazwiskami w swoim składzie, ale także notuje sukcesywny spadek w rankingu
FIFA. W 2009 roku była bardzo blisko drugiej dziesiątki świata, a obecnie
znacznie bliżej jej do pozycji Polski – 62 miejsce jest najgorszym od
października 2004 roku. Jeszcze w styczniu ubiegłego roku sklasyfikowana była
na 36 pozycji, lecz potem zaczął się ostry zjazd w dół, by w grudniu wylądować
w piątej dziesiątce. Spektakularny upadek podobny do naszego.
Z
zespołu Hiddinka, który siał postrach na mistrzostwach w Niemczech i walczył
jak równy z równym w 1/8 finału z późniejszymi triumfatorami Włochami, nie
pozostało już praktycznie nic poza doświadczonymi graczami pamiętającymi tamte
piękne dla futbolu australijskiego czasy. Co gorsza, na zgliszczach tamtej
legendarnej ekipy nie rodzi się nic, co mogłoby choć trochę nawiązać do jej
sukcesów. Werdykt przed zbliżającym się mundialem musi być jeden – Australię
czeka szybkie pożegnanie z turniejem.
Gdzie
Australijczycy zatem mogą szukać jakiejkolwiek nadziei? Może w osobie
selekcjonera, Ange Postecoglu. Najbardziej utytułowanego australijskiego
szkoleniowca, który czego się nie dotknie, to zamienia w złoto. Z krajowymi
klubami zdobył cztery tytuły mistrzowskie.
A
może nadziei upatrywać należy w osobie Mile Jedinaka, rewelacji Premier League,
kapitana drużyny narodowej, który zagrał niemal we wszystkich meczach Crystal
Palace od pierwszej do ostatniej minuty - ominął jedynie trochę ponad dwa
kwadranse w kończącym sezon pojedynku z Fulham. Według statystyk był to
najefektywniejszy defensywny pomocnik Premier League sezonu 2013/2014.
Defensywny
pomocnik nie zapewni jednak goli, a w jednej grupie z Hiszpanią, Holandią i Chile piekielnie trudno będzie nie tylko o jakiekolwiek punkty, ale również
choćby o jedną bramkę.
Japonia
Na
treningach wyczyniają tak niespotykane rzeczy, że budzą tylko zdziwienie i
wprawiają w osłupienie każdego obserwatora. To tak, jakby Japończycy w tych przedziwnych
ćwiczeniach chcieli odnaleźli sekret stojący za wygrywaniem.
W
trakcie sesji treningowych używają piłek Bosu, będących połączeniem zwykłej
piłki i stepu. Jedni balansują na nich, próbując utrzymać równowagę, drudzy
tylko na nich stoją i podnoszą gryf sztangi, jakby sposobiąc się do oddania
skoku o tyczce. Jeszcze inni, przywiązani taśmą do słupka bramki, mijają w
biegu ustawione przed nimi pachołki. Nawet Shinji Kagawa i Keisuke Honda muszą być
tym wszystkim zdumieni, bo ani w Manchesterze United, ani w Milanie takich ćwiczeń
raczej nie uświadczyli.
Ale
Japonia to w ogóle drużyna zagadka. Podczas ubiegłorocznego Pucharu
Konfederacji pokazali futbol zaskakujący, bezkompromisowy, nastawiony na atak i
przyjemny dla oka, lecz z grupy nie wyszli
i nie wygrali żadnego meczu.
Na
ten i poprzedni mundial awansowali jako pierwsi na świecie, będzie to ich
czwarty turniej. Dwukrotnie docierali do fazy pucharowej i dwukrotnie odpadali
już w 1/8 finału. Może jednak Japończycy, będący jedną wielką niewiadomą,
zaskoczą nas po raz kolejny i w dziwacznych treningach odnajdą klucz do
sukcesu, który da im upragniony ćwierćfinał?
Fajnie tak zobaczyć polskie nazwisko na koszulce innego kraju:)
OdpowiedzUsuń