Suche dane, skrupulatne analizy
statystyczne, ciągi liczbowe i rachunki prawdopodobieństwa, słupki oraz wykresy
określające potencjał zawodników – sabermetria to nauka, która na zawsze odmieniła
baseball. Czy futbol czeka analogiczna rewolucja ? Czy piłka nożna może stać
się dyscypliną naukową podobną do matematyki ?
Zdarzyło się w Stanach
Zjednoczonych na początku XX wieku. Sensacyjne wieści obiegły cały kraj. Oto
jedna z najuboższych drużyn w baseballowej lidze wspięła się na wyżyny, notując
niespotykane nigdy wcześniej pasmo dwudziestu zwycięstw z rzędu. W konferencji
wschodniej nie miała sobie równych, rekordowo wygrywając 103 pojedynki.
Później, sukces powtórzyła jeszcze trzykrotnie, za każdym razem wdrapywała się
i odpadała w play-offach.
Tym samym na wytwornych baseballowych
salonach na dobre zagościła biedota, wprowadzona nań przez łachmaniarza,
skupującego odpady po okazyjnej cenie z okolicznych klubów. Billy Beane
uchodził w owym czasie za największego ekscentryka tej dziedziny sportu. Jego
metody budziły powszechne zdziwienie i znacznie odbiegały od tych, stosowanych
przez bossów innych ekip.
Beane rozpoczął pracę w Oakland, od
wyrzucenia skautów, tłumacząc następnie, że nie dostrzegali w graczach tego, co
najcenniejsze. Wyprzedał baseballistów uznawanych za najlepszych i
najwartościowszych. W zamian ściągał tych o opinii najgorszej. Baseballowych
niedołęgów, figurujących w pozostałych zespołach jako typowe zapchajdziury. Z
tą beznadziejną bandą, ku zaskoczeniu wszystkich, zaczął seryjnie zwyciężać
mecze.
Sekretem triumfów Oakland była
sabermetria (nauka, która rozwija się od lat siedemdziesiątych i usiłuje za
pomocą matematycznych wyliczeń wydobyć szczegółowe i uniwersalne dane o baseballu).
Beane odrzucił to, co tkwiło w tej dyscyplinie od zarania dziejów, czyli przesądy,
wyczucie oraz instynkt i zawierzył czystej nauce – analizom statystycznym.
Do współpracy namówił Paula
DePodestę, absolwenta Harvardu, ekonomistę z wykształcenia. Obaj stworzyli filozofię
prowadzenia drużyny, która na stałe weszła do leksykonu tej dziedziny sportu,
określana mianem – „Moneyball”. Główne jej założenie to ocena wartości zawodników
na podstawie statystyk. Beane i DePodesta wykorzystywali analizy statystyczne,
by wyławiać graczy niedocenianych, lecz, których osiągnięcia mierzone w
liczbach mówiły coś zgoła odmiennego.
Metody stosowane w Oakland
wkrótce rozlały się na inne zespoły. Od tego momentu wszyscy zaczęli zatrudniać
armie matematyków oraz analityków. Baseball w niczym nie przypominał już
dyscypliny do niedawna opartej w dużej mierze na szczęściu oraz intuicji.
Do dziś w piłkarskim świecie z
filozofii „Moneyball” próbowało skorzystać wiele klubów, lecz na dłuższą metę
sprawdzała się ona tylko w tych mniejszych, gdzie aspiracje najczęściej nie
przekraczały batalii o utrzymanie w lidze albo walki o europejskie puchary.
Wzorowym przykładem jest Stoke
City, które kupuje piłkarzy, posiadających konkretne cechy, potrzebne do realizowania
ustalonej taktyki. Stoke swoją grę opiera na sile oraz stałych fragmentach (najwięcej
bramek zdobywa z rzutów wolnych oraz rożnych). Dlatego właśnie w jego szeregach
prym wiodą zawodnicy wysocy - Peter Crouch, Robert Huth - a także gracze
szybcy, z dobrym dośrodkowaniem, jak Jermain Pennant.
Doskonałą pracę, zgodną ze
strategią urzeczywistnianą przez baseballowe ekipy, wykonują również kluby pokroju:
Newcastle United (podstawowa jedenastka nie kosztowała więcej niż 50 milionów
euro), Evertonu (pomimo niewielkiego budżetu od paru lat plasują się w górnych
rejonach tabeli), czy z sezonu na sezon skazywanego na pożarcie West Bromwich
Albion.
To jednak, co tak skutecznie
sprawdza się w małych lub średnich klubach, nie daje oczekiwanych rezultatów w renomowanych
firmach. Kiedy John W. Henry - właściciel Boston Red Sox, które dwukrotnie
triumfowało w Major League Baseball dzięki założeniom „Moneyball” – przejmował
w październiku 2010 roku FC Liverpool, zapragnął przeszczepić te same idee na
grunt angielski.
Amerykanin mianował na stanowisko
dyrektora sportowego Damiena Comolliego, wielkiego entuzjastę analiz
statystycznych, dawnego współpracownika Wengera oraz bliskiego przyjaciela Beane’a. Człowieka słynącego z kontrowersyjnej przeszłości. Wszędzie tam, gdzie
trafiał, wzbudzał jedynie niechęć u trenerów oraz działaczów. Będąc w
Tottenhamie, sprzeczał się o transfery z ówczesnym menadżerem Martinem Jolem. Z
Saint Ettien uciekał, bo popadł w konflikt z prezesami.
Francuz niepowodzenia we
wdrażaniu systemu „Moneyball” wyjaśniał antypatią środowiska piłkarskiego,
mocno zakorzenionego w konserwatywno-tradycjonalistycznym myśleniu. W
Liverpoolu dostał, więc wolną rękę. Wszyscy mieli podporządkować się jego słowu.
Tymczasem skutki działań nowego dyrektora były opłakane. Zespół dwa sezony z
rzędu grał poniżej oczekiwań i zajmował kolejno 6 i 8 miejsce. Choć Comolli
wzorował się na analizach statystycznych, to większość transferów okazała się
zupełnymi niewypałami. W błoto wyrzucił 78 milionów funtów.
Do drużyny sprowadził piłkarzy,
którzy wedle statystyk potrafili kreować skuteczne akcje ofensywne z niemal
każdego fragmentu boiska. Stewart Downing w Aston Villi szczycił się 24 procentową
skutecznością dośrodkowań, zaliczył dziewięć asyst. W „The Reds” na 122 dośrodkowania
raptem jedno było na wagę gola. Charliego Adama z kolei za czasów występów w
Blackpool okrzyknięto najgroźniejszym wykonawcą stałych fragmentów. U nowego
pracodawcy zapomniał o tej umiejętności.
Kreatywną i błyskotliwą mieszankę
Comolli uzupełnił potężnie zbudowanym snajperem – Andy Carrollem. Ten jeszcze
do niedawna zimnokrwisty snajper, przechodząc do Liverpoolu kompletnie zatracił
swój instynkt. Przez prawie dwa lata, trafił do siatki ledwie pięciokrotnie.
Przykłady można mnożyć w
nieskończoność i dowodzić, że próby systematyzacji futbolu nie mają jakiegokolwiek
sensu. Tych wszystkich nieudanych operacji nie można jednak odczytywać jako
ogólnej i totalnej porażki systemu „Moneyball”. Tak naprawdę menadżerowie błądzą
w gęstej mgle liczb oraz statystyk. Alex Ferguson nie pozbyłby się Jaapa Stama,
gdyby odpowiednio zinterpretował dane. Nie byłoby największej transferowej
wpadki Realu Madryt, sprzedaży Calude’a Makele, gdyby ktoś posłużył się analizą
statystyczną.
Rewolucja Beane’a polegała na
tym, że on znalazł statystki najbardziej relewantne i potrafił je odpowiednio
zinterpretować. Sztuczka polega zatem na tym, aby równie istotne statystyki
znaleźć w futbolu i umieć je wykorzystać.
Odwiecznym problemem pozostaje
charakter piłki nożnej, jej płynność oraz nieprzewidywalność. Baseball jest dyscypliną
wybitnie zespołową, bardziej zorganizowaną. Bazuje na powtarzających się
sekwencjach, a czynny udział w grze bierze zazwyczaj jedynie dwóch baseballistów.
Futbol z kolei opiera się często na indywidualnych akacjach poszczególnych
piłkarzy. Na murawie zróżnicowanie zadań jest przeogromne. Drużyny prezentują odmienny
styl, posiadają inne wady i zalety. Inaczej gra się w Premiership, inaczej w
Primera Division, a jeszcze inaczej w Serie A.
Nie oznacza to jednak, że
rewolucja pokroju „Moneyball” nie jest możliwa w piłce kopanej. Pojedyncze niepowodzenia
analiz statystycznych nie dają pewności, że takie analizy nigdy nie przyniosą
sukcesu. Ziarno zostało zasiane i obecnie kiełkuje, tworząc zupełnie odrębną
naukę na wzór baseballowej sabermetrii. Kluby nieustannie dążą do tego, by odkryć
swoisty algorytm do zwyciężania.
Niegdyś przyglądano się ilość
przebiegniętych kilometrów i to jak duży obszar boiska gracz zakryje. Współcześnie
śledzi się z jaką prędkością zawodnik biega oraz, w których sektorach jest
najefektywniejszy. Rozróżnia się normalne bieganie od sprintów, zwykłe podania
od podań kluczowych, które otwierają drogę do bramki.
Manchester City zatrudnił rzeszę
matematyków oraz analityków. Mają rejestrować każdy sprint, podanie, strzał, dotknięcie
futbolówki, a nawet każdy najmniejszy ruch nie tylko zawodników pierwszego
zespołu, lecz także sekcji młodzieżowych od lat 9 do lat 21, a oprócz tego
wszystkich piłkarzy zebranych w Premiership.
Obrońcy „The Citizens” przed meczami
poświęcają piętnaście minut na analizę swoich poprzednich występów. Obserwują straty
piłki, odbiory, wślizgi, współpracę z innymi formacjami. Zawodnicy już 24
godziny po spotkaniu mogą przestudiować interesujące ich elementy gry. W
zależności od pozycji mogą spojrzeć jak wspierali defensywę, w których
sektorach boiska dokonali największej ilości przechwytów. Mają możliwość oceny
strzałów, pojedynków jeden na jeden, rajdów, wspomagania ataków lub powrotów
pod własną bramkę.
Według wielu rewolucja statystyczna
futbolu dopiero się zaczyna. Arsene Wenger wraz z koncernem paliwowym Castrol
stworzył program, który wylicza, czy dzięki konkretnym umiejętnościom gracza
(drybling, uderzenie, celność podań) w danym sektorze boiska w trakcie akcji
ofensywnej rośnie bądź maleje prawdopodobieństwo zdobycia gola. Monitoruje
ponadto wydolność piłkarzy, szybkość reakcji, podejmowanie decyzji w
określonych minutach potyczki. Firmy takie jak Opta oraz Prozone przygotowały złożone
aplikacje, które rozbierają konfrontacje na czynniki pierwsze. Dzielą spotkania
na tysiące incydentów i kilkaset rozmaitych zachowań futbolistów.
Oczami wyobraźni możemy zatem namalować
sobie futurystyczny piłkarski świat, gdzie za dobór taktyki oraz zawodników odpowiadać
będą najtęższe analityczne mózgi, sterowane przez supernowoczesne komputery, gromadzące
miliardy danych i statystyk, przeprowadzające miliony najbardziej
skomplikowanych operacji liczbowych. Jednak nawet w dalekiej przyszłości niezmiennym
pytaniem bez odpowiedzi pozostanie - czy będą w stanie poradzić sobie z
przebłyskami geniuszu największych futbolowych wirtuozów. Dziś najlepsze
algorytmy i analizy statystyczne dadzą w łeb, kiedy np. Lionel Messi zechce
przedryblować caluteńką obronę.