Adriano Leite Ribeiro przez lata
walczył z depresją, nałogiem alkoholowym oraz otyłością. Teraz, dręczony przez
kontuzje, przegrywa z własnym organizmem. Dotychczas, kiedy mozolnie wdrapywał
się na szczyt i w końcu go osiągał, to w okamgnieniu tracił wszystko i lądował
na samym dnie. Niedawno zaliczył upadek po, którym już się chyba nie podniesie.
W marcu tego roku Corinthians Sao Paulo rozwiązało z nim kontrakt. Do dziś nie znalazł
nowego klubu.
W latach świetności Adriano był
prawdziwym postrachem bramkarzy. Ten umięśniony kolos, zadziwiał zwinnością,
techniką oraz szybkością, a także wręcz niebywałą łatwością do zdobywania
urodziwych goli. Jego znakiem firmowym stały się potężne uderzenia lewą nogą.
Pewnego razu, w jednym z meczów Serie A, kopnął futbolówkę z taką siłą, że ta
odbiwszy się od poprzeczki, wylądowała w pobliżu linii wyznaczającej środek
boiska.
Do Italii trafił z etykietą gracza
o rzadko spotykanym talencie. Kupiony przez Inter, następnie wypożyczony do
Fiorentiny, a potem oddany na współwłasność do Parmy, włoskie boiska wziął
szturmem. W sezonie 2003/2004, w jego zaledwie trzecim na Półwyspie Apenińskim,
strzelił 23 bramki. Zyskał przydomek „Imperatore”, co znaczy „Cesarz”.
Szczyt formy i strzeleckich
możliwości Adriano przypadł na lata 2003-2005. W 81 meczach zdobył 65 goli.
Między lipcem 2004 a czerwcem 2005 pokonywał golkiperów rywali 40 razy. Został
królem strzelców Copa America i Pucharu Konfederacji. Otrzymał nagrodę dla
najlepszego zawodnika Pucharu Konfederacji. Wówczas caluteńki świat miał u
swych stóp. Wówczas nikt nie sądził, że Brazylijczyk może tak błyskawicznie
spaść z piedestału.
Pod koniec 2004 roku na zawał
serca zmarł ojciec piłkarza – Almir. To wtedy w podświadomości Adriano zasiała
się depresja, która z biegiem czasu wżerała się w jego umysł coraz
intensywniej. Almir był dla syna kimś wyjątkowym. Nie tylko ojcem, lecz także inspiracją.
Kimś – co wielokrotnie powtarzał – dla kogo poświęcał cały swój zapał oraz
motywację, kimś kogo pragnął uszczęśliwiać grą i strzelanymi bramkami: „Mój
ojciec zawsze mnie wspierał. Lubił patrzeć jak gram. Kiedy go straciłem,
zaczęły się wszystkie moje problemy, również z alkoholem. Piłem dużo, bez
ustanku i nie mogłem przestać”.
Adriano formę utrzymał jeszcze
przez kilka miesięcy. Później było tylko gorzej. Popadł w głęboką depresję,
zatracał się w nałogu alkoholowym, zagubił ochotę do treningów. W klubie
widywano go coraz rzadziej. Coraz częściej za to odwiedzał nocne lokale.
Pierwszy nie wytrzymał ówczesny
trener „Nerrazurrich” – Roberto Mancini. Posadził Brazylijczyka na ławce
rezerwowych, gdyż ten omijał praktycznie każdą sesję treningową. Nie wytrzymał
również Dunga, były selekcjoner Brazylii. Nie powołał zawodnika na sparing z
Ekwadorem. Namawiał, by zmienił zachowanie i skupił się na futbolu.
„Imperatore” z kolei zapragnął
powrotu do ojczyzny. Stwierdził: „Jeśli nie jesteś otoczony przez ludzi, którzy
chcą dla ciebie jak najlepiej, możesz skończyć źle. Sukces i wszystko, co z nim
związane nie zawsze przynoszą szczęście. Szczęście tkwi w małych rzeczach”.
Massimo Moratti spełnił życzenie piłkarza, wypożyczając go do Coritnhians.
Adriano wracał do rodzinnego kraju, aby pokonać własne demony.
W debiucie trafił do siatki
dwukrotnie. Zaczął regularnie grać i zdobywać gole, lecz w pewnym momencie
znowu pojawiły się problemy. W jednym z ligowych meczów uderzył głową gracza
Santosu Domingosa i został zawieszony na dwa spotkania (choć groziła mu
18-miesięczna dyskwalifikacja). Spóźnił się na sesję treningową i opuścił ją
przed czasem. Skłócił się z kolegami z drużyny, szkoleniowcami oraz
działaczami. Decyzją prezesów brazylijskiego zespołu, Adriano jeszcze przed
końcem okresu wypożyczenia wrócił do Włoch.
W Interze pod wodzą Jose Mourinho
dość niespodziewanie zanotował znakomity start. Wywalczył miejsce w podstawowej
jedenastce, szybko osiągnął liczbę stu bramek zdobytych w swojej karierze na
boiskach Italii. Były to jednak miłe złego początki. W kwietniu 2009 roku pofrunął
na sparing z reprezentacją Brazylii. Do Mediolanu już nie powrócił. Przez
prawie miesiąc nikt nie wiedział, gdzie przebywa i co robi. Zaniepokojony
Mourinho wycedził: „To nie jest niezdyscyplinowanie lub żart, to o wiele
bardziej poważna sprawa. Jedyne, co obecnie mogę zrobić – ze smutkiem, ale bez
gniewu czy krytycyzmu – to nic. Musimy czekać i zobaczyć, jak to się wszystko skończy.
Ale teraz martwię się o człowieka, nie o piłkarza”.
Adriano wreszcie przemówił.
Ogłosił zakończenie kariery: „Na razie rezygnuję. Nie znajduję już żadnej
radości w futbolu. Nie chcę już grać. Nie chcę wracać do Włoch, chcę mieszkać
tu w Brazylii. Nie jestem chory. Pragnę tylko żyć w spokoju z moją rodziną w
mojej ojczyźnie”. Piłka nożna straciła dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Porzucił Inter, twierdząc, że nie jest zadowolony z życia na północy Półwyspu
Apenińskiego. Szczęścia postanowił szukać wśród dawnych przyjaciół z rodzinnego miasta – Rio de
Janeiro.
To właśnie w slumsach i na
ulicach tego miasta się wychował. Dzieciństwo spędził w ubóstwie, uganiając się
za futbolówką w dzielnicy – cieszącej się złą sławą – Vila Cruzeiro, gdzie wojny
gangów, handel narkotykami, porwania oraz morderstwa były chlebem powszednim. Przyszły
gwiazdor brazylijskiej piłki w wieku siedmiu lat widział strzelaninę i śmierć
młodego człowieka. Trzy lata później jego ojciec został poważne ranny. Jedyną szansą
ucieczki ze świata wypełnionego biedą i przemocą stał się futbol. Adriano
wstąpił do akademii piłkarskiej Flamengo.
Po kilku latach Flamengo ponownie
wyciągnęło do niego pomocną dłoń. Przygnieciony przez depresję oraz alkoholizm
zawodnik powoli odżywał. Odzyskał wielką formę: ustrzelił m. in. dwa hat-tricki
w lidze (w tym jeden przeciwko odwiecznemu rywalowi Fluminese), sięgnął po
koronę króla strzelców i otrzymał nagrodę dla najlepszego gracza ligi. Przyczynił
się do wywalczenia mistrzostwa, wrócił do reprezentacji. Na mundial w RPA
jednak nie pojechał.
Latem 2010 roku przeszedł do
Romy. Wtedy rozpoczęły się jego kłopoty z urazami. W ciągu siedmiu miesięcy na
murawę wybiegł raptem pięć razy. Włodarze „Giallorossich” bardzo szybko
rozwiązali z nim kontrakt. Adriano z powrotem trafił do Corinthians, lecz po
dwóch tygodniach zerwał więzadła w kolanie. Kurował się przez pięć miesięcy.
Dla Adriano było to stanowczo za długo.
W tym czasie uczęszczał do barów
oraz pubów, z których za każdym razem wracał w stanie upojenia alkoholowego. Utracił
prawo jazdy za prowadzenie samochodu pod wpływem wysokoprocentowych trunków.
Wplątał się w niebezpieczne kontakty z dilerami. Policja zatrzymała go za
rzekomy handel narkotykami. Parę dni później wypuściła, ponieważ nie posiadała dostatecznych
dowodów. 24 grudnia 2011 roku był sprawdzą tragicznego wypadku - postrzelił
przyjaciółkę, bawiąc się pistoletem ochroniarza.
Jak się wyleczył, to nie widywano
go w klubie. Kiedy się pojawiał, nie mógł ćwiczyć, gdyż był pijany. Przytył, zatracił
dawną sprawność i kondycję. Dostał areszt domowy, bo ważył sto kilo. Został
poddany ścisłej diecie - miał jeść jedynie to, na co zezwolili mu lekarze. Musiał
trenować trzy razy dziennie i kontrolować wagę.
Na niewiele się to zdało. Adriano
w ciągu sezonu wystąpił w ledwie siedmiu spotkaniach. Według działaczów
Corinthians opuścił 67 sesji treningowych. Ich cierpliwość wyczerpała się w
momencie, gdy piłkarz trzy dni z rzędu zjawiał się w klubie w stanie upojenia
alkoholowego. Zawodnik wylądował na bruku. Do dzisiaj nie znalazł nowego
pracodawcy. Niedawny kolega z zespołu skonstatował: „Tylko szaleniec podpisałby
z nim obecnie kontrakt”.
Historia Adriano to bezlitosne
studium człowieka zniewolonego przez alkohol i depresję. W tej historii nie
odnajdziemy pozytywnych przesłań, czy szczęśliwego zakończenia. Nie stwierdzimy,
że Brazylijczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i niedługo wróci
silniejszy. To, bowiem, historia człowieka upadłego, który rozmienił swój
talent na drobne i jako sportowiec już chyba nigdy się nie podniesie.
Witam.
OdpowiedzUsuńPost przypomniał mi smutną historię Sebastiana Deislera. Chociaż u niego nie alkohol był problem. Jednak tu i tu pojawiły się problemy psychicznie. Na MŚ 2002 roku miał być liderem reprezentacji Niemiec (obok Ballacka) - jednak kontuzja go wyeliminowała. Później były powroty kontuzję, i co najgorsze - depresja. Związane z depresją leczenie i zakończenie kariery (bądź co bądź było to zaskoczenie dla wielu) w dosyć młodym dla piłkarza wieku. Smutna historia wielkiego talentu.
Pozdrawiam i zapraszam również na mój blog :)