Piłka ustawiona na jedenastym
metrze. Oczy wszystkich skupione na piłkarzu, futbolówce oraz bramkarzu. W tym
krótkim momencie czas spowolnił, atmosfera zgęstniała, napięcie rosło z każdym
uderzeniem serca. Jedno uderzenie serca – rozbieg. Drugie uderzenie serca –
strzał. Trzecie uderzenie serca – piłka zmierzająca w stronę bramki. Czwarte
uderzenie serca – koniec marzeń o finale Ligi Mistrzów.
Wieczór 25 kwietnia 2006 roku
kibice Villarreal zapamiętali na zawsze. Wówczas ich ukochana drużyna toczyła
rewanżowy bój z Arsenalem Londyn (w pierwszym spotkaniu było 1:0 dla Arsenalu).
Sympatykom zgromadzonym na stadionie „El Madrigal” szczególnie wryła się w
pamięć 90 minuta pojedynku. To wtedy do rzutu karnego podchodził Juan Roman
Riquelme - lider zespołu, największy jego gwiazdor. Nie wytrzymał presji, uderzył
słabo, a Jens Lehmann z łatwością wyłapał futbolówkę. Argentyńczyk nie
wykorzystał doskonałej okazji do przedłużenia szans na awans o chociaż dogrywkę.
Sześć lat później fani klubu przeżyli
prawdziwy koszmar. W ostatniej kolejce Primera Division w ciągu zaledwie
czterech minut dwie torpedy wystrzelone przez Radamela Falcao i Raula Tamudo
zatopiły „Żółtą Łodzią Podwodną”. Falcao dał zwycięstwo Atletico Madryt w meczu
z Villarreal. Tamudo dał wygraną nad Grenadą i utrzymanie w lidze Rayo
Vallecano. Nadwątlona „Żółta Łódź Podwodna” parę dni temu wpłynęła na
drugoligowe mielizny i będzie po nich dryfować, przez co najmniej rok.
Dla ekipy z Vila-real – małej
mieściny położonej nad Morzem Śródziemnym, którą ciężko znaleźć na mapie – to
nie pierwszyzna. Przez ponad siedemdziesiąt lat swego istnienia zespół tułał
się po boiskach najniższych klas rozgrywkowych. Wszystko zmieniło się pod
koniec lat dziewięćdziesiątych, wraz z przybyciem nowego właściciela - Fernando
Roiga. Ten potentat ceramiczny przejął klub bez historii, z zadłużeniem i obiektem
piłkarskim, liczącym niespełna cztery tysiące miejsc. Wystarczyło jednak ledwie
kilka wiosen, by anonimowa drużyna zdobyła sławę w całej Hiszpanii.
Roig budował Villarreal od
podstaw. „Żółta Łódź Podwodna” założona została wprawdzie w 1923 roku, ale
dopiero w 1998 wypłynęła po raz pierwszy na szerokie pierwszoligowe wody.
Nowy prezes nie tylko sprowadzał coraz
lepszych graczy, lecz także zajął się rozwojem infrastruktury oraz zaplecza
pierwszej kadry. Kupił 70 tysięcy metrów kwadratowych ziem, które niegdyś były
gajem pomarańczowym i zainwestował 42 miliony euro, by stworzyć tam akademię
piłkarską (obecnie ma tyle samo młodzieżowych sekcji, co szkółki Realu i
Barcelony). Powołał do życia drużynę rezerw, która trzy sezony z rzędu spędziła
w Segunda Divison. Zmodernizował stadion, który od tej chwili mógł zmieścić
połowę mieszkańców 50-tysięcznego miasteczka.
Wzorowo prowadzony zespół, nie
szastający na prawo i lewo kasą, generujący rokrocznie zyski, nie posiadający
zadłużenia, odprowadzający podatki, wypłacający pieniądze piłkarzom zawsze na
czas, zyskał podziw i uznanie w całym kraju. Receptą na sukces stały się przemyślane
i w większości trafne inwestycje.
Villarreal znakomicie odnajdywało
się na rynku transferowym. Wyławiało za niewielkie sumy zawodników niechcianych
w innych ekipach, którzy potem wyrastali na prawdziwe gwiazdy futbolu, jak np.:
Diego Forlan, Juan Roman Riquelme czy Giuseppe Rossi. Doskonale działająca sieć
skautingowa wyłapywała utalentowanych futbolistów za bezcen: Martin Caceres
(kupiony za niecały milion euro, sprzedany za ponad 16 milionów), Jose Enrique
(wzięty bezpłatnie, wytransferowany za prawie 9 mln), Diego Godin (sprowadzony
za 800 tysięcy euro, opchnięty za 8 mln)
lub Belletti (przybył za darmo, wyfrunął do Barcelony za 6 mln). Kadrę
uzupełniali zazwyczaj gracze ściągani za darmo (Robert Pires, Joan Capdevilla)
oraz wychowankowie (Santi Cazorla, Bruno Soriano, Marco Ruben).
Silna i konkurencyjna ekipa,
stworzona za grosze, najbardziej znaczące triumfy święciła w latach panowania
Chilijskiego szkoleniowca – Manuela Pellegriniego. To wtedy „Żółta Łódź
Podwodna” zatapiała kolejnych rywali na własnym podwórku, sięgając po trzecie
miejsce w 2005 i wicemistrzostwo w 2008. Jako jedyna na przestrzeni ośmiu poprzednich
lat złamała patent Barcelony i Realu na dwie pierwsze pozycje w lidze.
Zbierała również skalpy z
europejskich aren, zapędzając się aż do wspomnianego półfinału Ligi Mistrzów (drugie
najmniejsze miasteczko, obok Monte Carlo, mające reprezentanta na tym szczeblu
Champions League) oraz półfinałów Pucharu UEFA i Ligi Europy z sezonów
2003/2004 oraz 20010/2011.
Problemy Villarreal zaczęły się
wraz z kłopotami finansowymi właściciela. Z klubu odchodzili ludzie, którzy
współtworzyli jego największe sukcesy – Forlan, Riquelme, Pellegrini. Jednak
jeszcze ponad rok temu zespół zdołał zająć czwarte miejsce, doczłapał się do
półfinału Ligi Europy, a później, jesienią odwiedził boiska Starego Kontynentu
w Lidze Mistrzów. Tegoroczną wiosną zaś przywitał prowincjonalne murawy
zaplecza La Liga.
Przyczyn tak szokującej zapaści było
wiele, a wszelkie nieszczęścia nękające klub, sprzysięgły się w tym jednym,
ostatnim sezonie. Dwóch ciężkich kontuzji doznał najgroźniejszy snajper –
Giuseppe Rossi. Fatalną formę strzelecką prezentowali pozostali napastnicy -
Nilmar i Ruben zdobyli razem tylko trzynaście goli w trakcie caluteńkiego
sezonu. Roig stracił nosa do transferów. Lidera i najbardziej kreatywnego piłkarza,
Cazorlę, zastąpił słabym Jonathanem De Guzmanem. Obronę osłabiły sprzedaże
Capdevilly oraz Godina. Transferowym niewypałem okazał się Cristian Zapata.
„Żółtą Łódź Podwodną” niszczyły
sztormy sprokurowane przez działaczów. W ciągu kilkunastu miesięcy trenerów wyrzucali
trzykrotnie. Juan Garrido na ławce wytrzymał do końca grudnia 2011, jego następca
– Jose Molina – wytrwał zaledwie trzy miesiące, a w półtora miesiąca dzieła
zniszczenia dokonał – Miguel Angel Lotina. Trener, który do upadku doprowadził trzy
inne hiszpańskie kluby. Zrzucił z ligi: Celtę Vigo (2004), Real Sociedad (2007)
oraz Deportivo La Corunę (2011).
Wszystkie te trudności nagromadziły
się w ostatnim sezonie. Na wzburzonym morzu drużynie zabrakło również
szczęścia. O spadku zadecydował jeden punkt. Punkt, który zawodnicy mogli
wyszarpać w przedostatniej kolejce z Valencią, tracąc bramkę w końcowych
sekundach meczu. Punkt, który gracze byli w stanie uciułać w kluczowych
pojedynkach z Realem Sociedad (gol Veli w 87 minucie) oraz Racingiem Santander
(trafienie Lautaro Costy w 93 minucie). Punkt, który należało zdobyć w
marcowych bojach z Getafe i Levante, przegranych w doliczonym czasie gry.
Zespół zbyt mocny na spadek - dysponujący
piłkarzami formatu: Zapaty, Rossiego, Nilmara, Marcheny czy Marcosa Senny – opuścił
ligę, bo rozstrzygnęły o tym dwie bramki strzelone w cztery minuty.
Pech nie opuszcza Villarreal do
dziś. Niedawno na zawał serca zmarł Manuel Preciado, dzień po tym jak został
mianowany bossem drużyny. Przyszłość rysuje się w czarnych barwach: mniejsze
wpływy z telewizji i od sponsorów, cięcia w budżecie, wyprzedaż zawodników
(odeszło już ośmiu graczy z podstawowej jedenastki).
Bogowie futbolu w istocie muszą
być szaleni i złośliwi, że tak bezczelnie zabawiają się losem hiszpańskiej
ekipy. Ekipy, która przez osiem lat podbijała europejskie areny, a w jednej
sekundzie straciła wszystko. Teraz „Żółta Łódź Podwodna” dryfuje po mieliznach
przeciętności. Lecz bogowie futbolu w swym szaleństwie mogą ją wyprowadzić na
szerokie wody szybciej niż nam się zdaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz