Wszedł
na boisko w 56 minucie boju z Hiszpanią. Chwilę później wpisał się na listę
strzelców. To był jego triumfalny powrót do reprezentacji po prawie dwuletniej
przerwie. Za kadencji Prandellego zdążył przecież zagrać raptem 21 minut w
przedturniejowym sparingu z Rosją. Dziś jest bohaterem całej Italii. Antonio Di
Natale to napastnik wyjątkowy, zabójczo regularny i dojrzewający z wiekiem. Stanowi
doskonałe odzwierciedlenie powiedzenia określającego jakość wina – im starszy,
tym lepszy.
Jeśli
dokładnie przyjrzymy się karierze Włocha, z łatwością dostrzeżemy jak
niezwykłym jest piłkarzem. Do 24 roku życia tułał się po niższych klasach
rozgrywkowych. W Serie A zadebiutował z Empoli w sezonie 2002/2003 dopiero w
wieku 25 lat, czyli w momencie, kiedy wielu futbolistów ma już za sobą pokaźny
bagaż doświadczeń. On na jakiekolwiek poważniejsze wyzwania czekał
niewspółmiernie długo.
W
reprezentacji zadebiutował jeszcze za czasów Trapattoniego, w październiku 2002
roku, mając na koncie ledwie kilka meczów w Serie A. Lecz zaistniał w niej tak
naprawdę w 2007, a w 2008 pojechał na pierwszy ważny turniej – na Mistrzostwa
Europy w Austrii i Szwajcarii. Miał wówczas 30 lat.
Na
prawdziwą szansę w piłce klubowej czekał równie długo. W 2004 przeszedł do
Udinese za 100 tysięcy euro. Potrzebował aż pięciu sezonów, by stać się gwiazdą
numer jeden. Z każdym kolejnym poprawiał grę i skuteczność. Najpierw stworzył
śmiertelnie groźny atak z Fabio Quagliarellą. Potem samodzielnie prowadził klub
do sukcesów.
Ostatnie
trzy lata w wykonaniu Di Natale to istny majstersztyk. Dwa tytuły króla
strzelców, najlepszy piłkarz Serie A w sezonie 2009/2010. W niedawno
zakończonym w klasyfikacji najskuteczniejszych snajperów miejsca ustąpił tylko
Zlatanowi Ibrahimowiciowi i Diego Milito. A przecież mówimy o graczu, który
nagrody i wyróżnienia uzyskiwał dobrze po trzydziestce. O zawodniku, który cały
swój strzelecki potencjał wykorzystał mając dopiero 32 wiosny na karku.
Po
pierwszą koronę króla strzelców sięgał w momencie, gdy jego drużyna
rozpaczliwie walczyła o utrzymanie. Ostatecznie zajęła 15 miejsce w lidze, a Di
Natale dał jej ponad połowę goli – 29 na 54. Druga korona, to perfekcyjna
średnia – 0,78 bramki na mecz, co dało mu trzecią pozycję na Starym Kontynencie.
Wyjątkowość
snajpera Udinese potęguje fakt, że pomimo 34 lat, czyli dla profesjonalnych
futbolistów wieku już leciwego, pozwalającego myśleć wyłącznie o przejściu na
emeryturę, on nadal się rozwija i staje się coraz dojrzalszy. W trzech ubiegłych
sezonach zdobył więcej goli niż w poprzednich siedmiu. W latach 2002-2007 w 217
konfrontacjach trafiał do siatki 73 razy, a w latach 2009-2012 w 107
pojedynkach pokonywał bramkarzy przeciwnika 80-krotnie. Co więcej, w tym czasie
w Europie lepszymi osiągnięciami firmują własne nazwiska jedynie Cristiano
Ronaldo, Leo Messi, Mario Gomez oraz Radamel Falcao.
Nie
byłoby tych wszystkich laurów oraz wspaniałych rekordów, gdyby nie zmiana
pozycji, która okazała się przełomowa i kluczowa w dalszej karierze Włocha.
Dawniej biegał po murawie jako mocno wysunięty do przodu lewoskrzydłowy, który
często schodził do środka boiska. Od trzech sezonów występuje jako najistotniejsze
żądło zespołu, jako środkowy napastnik. To doprawdy zachwycające, że w takim
wieku potrafił tak diametralnie zmienić swój styl gry - z szybkiego i
dynamicznego atakującego na zimnokrwistego snajpera. Mimo niedużego wzrostu i
słabej muskulatury umiał zagrać na pozycji odwiecznie obsadzanej potężnymi
atletami.
Choć
nachwalić się, nim nie może jego obecny opiekun Francesco Guidolin, który stwierdził,
że Di Natale „nie pochodzi z tego świata”, to w samej Italii jest piłkarzem
krzywdząco niedocenianym. Mimo strzeleckich wyczynów godnych najznakomitszych
na globie graczy, ustępował miejsca w kadrze innym. Nie otrzymywał powołań do
reprezentacji nawet, kiedy Giuseppe Rossi i Antonio Cassano leczyli urazy.
To
bez wątpienia szokujące, jak mało uwagi poświęcają media zawodnikowi, który
ostatnimi czasy był skuteczniejszy od Ibrahimovicia czy Cavaniego. Z drugiej
strony Di Natale pozostaje w cieniu wielkich gwiazd pola karnego nieco na
własne życzenie. Przez osiem sezonów reprezentuje barwy niewielkiego klubiku,
choć lukratywnych ofert od gigantów futbolu z pewnością mu nie brakuje. Tkwi na
drugim planie również dlatego, że jest przede wszystkim królem swojej
prowincji. Przed własną publicznością chłosta rywali z największą systematycznością
– wpisywał się na listę strzelców w 27 spośród 33 ostatnich domowych pojedynków.
Teraz
ma coś do udowodnienia. Na Mistrzostwa Europy pojechał tylko dzięki kontuzji
Rossiego i strzeleckiej indolencji pozostałych atakujących. Był jednym z nielicznych,
którzy nie zawiedli na mundialu w RPA (jedno trafienie ze Słowacją). Jedynym,
który z niespotykaną wręcz na Półwyspie Apenińskim regularnością powiększał
licznik bramek. Czy zatem dotychczasowy król lokalnego podwórka podbije Stary
Kontynent ? Czy zawodnik, który w trakcie kariery dowiódł, że stanowi swego
rodzaju tykającą bombę z opóźnionym zapłonem, eksploduje w końcu na wielkim
turnieju ?
I bardzo ładnie zaczął EURO. Trafienie z Hiszpanią to znakomity start i mam szczerą nadzieję, że dzisiaj również strzeli coś Chorwacji. A jeśli Włosi mają coś osiągnąć w tym turnieju, to może właśnie dla niego. Bo są czasem gracze, którzy długo czekają na sukces, ale wyjątkowo na niego zasługują. (Aż przypomniał mi się triumf Interu w Lidze Mistrzów, na który moim zdaniem zasłużył wtedy szczególnie Zanetti, również będący piłkarzem starszym, jednak ciągle znakomitym.)
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem dzisiejszego starcia Włochy - Chorwacja to może być decydujący mecz, szczęścia życzę Włochom i mam nadzieje, że nie zobaczę na boisku Mario tylko Antonio Skróty meczów zobacz jak
OdpowiedzUsuństrzela Antonio Di Natale