Miało
być miło, pięknie oraz bezproblemowo. Polacy do Wrocławia jechali w nastrojach
niebywałych, euforia w kraju zrodziła się niespotykana, wśród dziennikarzy i
ekspertów zapanował niecodzienny optymizm. Dziś wiemy, że zabrakło tylko
jednego – umiejętności.
Za
słabi na kiepską Grecję, z którą szczęśliwie zremisowaliśmy. Za słabi na
mocarną Rosję, która okazała się mizerna. Za słabi na przeciętnych Czechów,
którzy w drugiej połowie nas zmiażdżyli. Ekipa Smudy nie wyszła z żenująco
słabej grupy, pokazując dobitnie, jaki poziom reprezentuje polska piłka.
Mieliśmy
na turnieju wszystko, co jest potrzebne do osiągnięcia sukcesu: wymarzona
grupa, której trafienie było niemalże równoznaczne z trafieniem liczb w lotka,
własną publiczność, przychylność sędziów i teoretycznie najlepszą drużynę od
wieków. Trener miał ponad dwa lata na przygotowania, selekcję zawodników i
dobór odpowiedniego systemu gry. Naszych piłkarzy nikt nie nękał, nie musieli
się oni wykrwawiać w pojedynkach eliminacyjnych, mogli w skupieniu i spokoju szykować
się do realizacji jednego założenia – awansu do fazy pucharowej.
Podsumujmy
więc nasz występ na Euro 2012 w prosty sposób: 3 mecze, dwa remisy i jedna
porażka, dwie strzelone bramki, trzy stracone. 30 minut dobrej gry z Grecją,
druga połowa z Rosją oraz 20 minut z Czechami. To kategorycznie za mało, by móc
współreprezentować plejadę najsilniejszych zespołów na Starym Kontynencie.
Nie
zamierzam w tym miejscu rozwodzić się skrupulatnie nad błędami popełnionymi w
trakcie przygotowań i samych mistrzostw (na to przyjdzie jeszcze czas).
Błędami, które każdy trzeźwo patrzący na kadrę kibic widział od dawien dawna. Wystarczy
stwierdzić, że Franciszek Smuda przez ponad dwa lata pracy nie zrobił nic.
Kompletnie nic.
W
mediach rozpoczęło się polowanie na czarownicę, czyli głównego winowajcę klęski.
Piłkarze z kolei atakują związek, jakby tam chcieli szukać usprawiedliwienia
własnych niepowodzeń. Przykre, że prasa usilne próbuje bronić zawodników: że wycisnęli
z siebie maksimum, że wylali hektolitry potu. Tymczasem drużyna złożona
z mistrzów Niemiec, graczy ligi niemieckiej, francuskiej, holenderskiej czy
rosyjskiej mogła dać zdecydowanie więcej niż zaledwie kilkadziesiąt minut przyzwoitej
gry.
Najbardziej
przykre jest jednak to, że wnioski z totalnego blamażu nie zostaną pewnie wyciągnięte.
Już teraz - jak po każdych wcześniejszych nieudanych mistrzostwach - mówi się,
że za dwa, cztery czy dwadzieścia lat będzie lepiej, że tak naprawdę nic się
nie stało. Jakże typowe dla naszego kraju. Lecz polski futbol nie umarł wczorajszego
wieczoru. To nie jest takie proste, że jednym nieudanym turniejem przekreślimy
oraz zaczniemy wszystko od nowa. On konał od dobrych kilkunastu lat. Dziś leży
zakopany gdzieś głęboko i gnije. Czczym gadaniem oraz narodowym entuzjazmem
próbowaliśmy tylko wskrzesić martwe truchło. Ciszej zatem nad tą trumną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz