…puścić
wodze fantazji i z niepoprawnie dużą dozą optymizmu spojrzeć na reprezentację
dowodzoną przez Franciszka Smudę. Gdyby choć raz uwierzyć, mimo iż wierzyć w
drużynę narodową przez tyle miesięcy było cholernie trudno. Gdyby dać się
uwieść telewizyjnej nowomowie, widzącej w sparingach ze Słowacją i Andorą
przejawy siły naszego zespołu.
Gdyby
tak docenić ponad dwuletnią selekcję szkoleniowca i przymknąć oko na
przypadkowość niektórych powołań. Gdyby puścić mimochodem stanowcze deklaracje
selekcjonera o istocie regularnej gry piłkarzy, naturalizacji zawodników czy
korupcyjnych powiązaniach. Deklaracje, które zostały rzucone na wiatr
stosunkowo dawno i dziś mogłyby okazać się nieprawdą.
Gdyby
tak pominąć fakt, że Sebastian Boenisch w ciągu ostatnich dwóch sezonów zagrał zaledwie
215 minut w Bundeslidze i 263 w trzeciej lidze w rezerwach Werderu. Gdyby
zawierzyć trenerowi, że gracz będzie w odpowiedniej formie oraz dyspozycji
fizycznej w pojedynku z Grecją.
Gdyby
tak uwierzyć w zdolności obronne Perquisa i Wasilewskiego, którzy niczym skała
nie skruszeją pod naporem rywali, mimo iż jeden wybiega na murawę z nie w pełni
sprawnym łokciem, a drugi jest etatowym prawym defensorem. Gdyby przemilczeć
brak ewentualnego zastępstwa dla obu i ufać, że nieopierzony młokos, Marcin
Kamiński, który ledwie wskoczył do drużyny, będzie cenną alternatywą dla
bardziej doświadczonych kolegów.
Gdyby
tak, jak selekcjoner ujrzeć na środku obrony konkurencję wszechpotężną i uznać,
że Michał Żewłakow, Arkadiusz Głowacki czy Marcin Komorowski w kadrze są
zbyteczni. Gdyby dać wiarę słowom Smudy, który słabość Kamila Glika widział,
choć ten nie wystąpił nawet minuty w dwóch sparingach. Którego słabości nie dostrzegają nawet włodarze AC Torino, chcąc wykupić go z Palermo oraz trenerzy,
stawiając na niego przez niemal cały sezon.
Gdyby
tak w snajperskich umiejętnościach Pawła Brożka i Artura Sobiecha odnaleźć
pocieszenie, że w razie kontuzji supersnajpera z Dortmundu, będą stanowić
jakiekolwiek zagrożenie pod bramką rywala.
Gdyby
żywić nadzieję, że reprezentacja jest tak silna, by w jej kadrze nie znalazło
się miejsce, choćby dla jednego kopacza z aktualnego mistrza Polski – Śląska
Wrocław oraz wicemistrza – Ruchu Chorzów. Gdyby przyklasnąć szkoleniowcowi i
stwierdzić, że przez te dwa lata nie musiał szukać innych środkowych obrońców,
czy alternatyw dla Jakuba Warzyniaka oraz Roberta Lewandowskiego. Zdając sobie
ponadto sprawę z tego, że Boenisch zamiast grać leczył kontuzję, a Brożek oraz
Sobiech częściej niż boiska odwiedzali trybuny. Gdyby po raz kolejny podkreślić
słabość Ekstraklasy i bezproblemowo wyjaśnić absencję Arkadiusza Piecha,
najskuteczniejszego obok Frankowskiego Polaka w lidze. Gdyby niektóre powołania, jak trener,
mierzyć miarą zasług oraz ledwie namacalnej obecności w zagranicznych klubach.
Gdyby
tak na podstawie towarzyskich spotkań potwierdzić, że drużyna jest dobrze do
turnieju przygotowana. Gdyby w dwu i pół letniej zabawie podopiecznych Smudy z
przeciwnikami, dojrzeć realną siłę zespołu.
Gdyby
tak uznać, że obecne ustawienie z jednym napastnikiem jest samowystarczalne dla
naszej ekipy, bez względu na okoliczności i przebieg meczów na Euro. Gdyby
założyć, że wariantów gry ofensywnej mamy co nie miara i, że ustawienie z dwoma
napastnikami nie będzie konieczne nawet w sytuacji kryzysowej. Ustawienie,
które selekcjonera przez tyle miesięcy pracy w ogóle nie interesowało.
Gdyby
tak nieograniczonej dawki optymizmu poszukać w dortmundzkim tercecie, który w
tym sezonie miażdżył w Bundeslidze wszystko, co napotkał, dając Borussi 41 goli
i 34 asysty. Gdyby los reprezentacji powierzyć w ręce Wojciecha Szczęsnego, tak
rewelacyjnie strzegącego bramki Arsenalu Londyn.
Gdyby
tak uwierzyć w niewyczerpywalny fart Franciszka Smudy, który towarzyszył mu od zarania
dziejów i towarzyszy nadal. Fart poświadczony zwłaszcza w momencie losowania
grupy turniejowej, kiedy los nie mógł być dla nas łaskawszy i obdarować łatwiejszymi
przeciwnikami.
Gdyby
w końcu odwołać się do najwyższej piłkarskiej instancji, czyli przypadku, który
przecież nabałaganił wyjątkowo w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Gdyby
pofiglował sobie jeszcze w trakcie mistrzostw Europy i uczynił obronę Greków
mniej szczelną, atak Rosjan mniej zawzięty, a zespół Czech bardziej
przewidywalny.
Wszak
futbol to taka piękna dyscyplina, o której jesteśmy w stanie wszystko
powiedzieć i niemal wszystko przewidzieć
do momentu pierwszego gwizdka. Wówczas nic nie jest już tak pewne i oczywiste.
Bardzo trafne spostrzeżenia. Mocno trzeźwiące na chwilę przed pierwszym meczem, kiedy wszyscy rozpływają się w euforii. Ale tak jak piszesz na końcu - po gwizdku nic już nie jest oczywiste. I oby tak było. Na naszą korzyść:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niesamowicie to wszystko ująłeś, btw. zgadzam się w całości.
OdpowiedzUsuńPzdr :)