Nieco
ponad pięć lat oczekiwań na turniej. Trochę ponad dwa lata nadziei we Franciszku
Smudzie i jego drużynie. Kilkaset dni przygotowań. Godziny treningów i meczów.
Wszystko to ściśnięte w dziewięćdziesięciu minutach pierwszej próby, która miała
dać odpowiedź na najbardziej palące pytania: jak reprezentacja jest przyszykowana
do Euro 2012 ? na co ją stać ? jak wypadnie pierwszy poważny bój selekcjonera ?
Dziś,
kiedy emocje już opadły, możemy z chłodnym i analitycznym tonem, stwierdzić, że
dzień próby wypadł wręcz katastrofalnie. Pojedynek zaczął się od prawdziwego trzęsienia
ziemi. Polacy błyskawicznie i sprawnie zepchnęli Greków do defensywy i równie
błyskawicznie strzelili bramkę. Dominację z minuty na minutę tylko powiększali,
a rywal na przerwę schodził poobijany i zraniony utratą jednego gracza.
To,
co wydarzyło się w drugiej połowie ciężko racjonalnie wytłumaczyć. Nasza
reprezentacja wychodziła na murawę pewna swego, wszystkie okoliczności jej
sprzyjały: od szybko zdobytego gola, przez czerwoną kartkę dla przeciwnika, aż
po trybuny wypełnione niemal w całości rodakami i arbitra, który gwizdał zawsze
z myślą o gospodarzu. W drugiej połowie ponownie mieliśmy trzęsienie
ziemi. Podopieczni Fernando Santosa, grając w osłabieniu, wyrównali już po
siedmiu minutach. Potem nie wykorzystali doskonałej okazji do ostatecznego
rozprawienia się z Polską. Rzut karny fantastycznie obronił Przemysław Tytoń.
Tak,
oto byliśmy świadkami najbardziej niezwykłego z meczów otwarcia Mistrzostw
Europy czy Mistrzostw Świata w historii futbolu. Widzieliśmy piłkarską sztukę
przypadku najwyższych lotów, bój dwóch kiepskich zespołów, polsko-grecką
tragedię w dwóch aktach, gdzie do głosu doszło wredne fatum – pojedynków
otwierających turnieje gospodarze z reguły nie wygrywają, tym bardziej nie
mogli „Biało-Czerwoni”, cierpiący na chroniczny uwiąd w pierwszych bojach o
randze mistrzowskiej.
Lecz
o losie głównego bohatera nie zadecydowało fatum. To błędne i uparte decyzje
Smudy zaważyły na katastrofie w drugich 45 minutach. Po pierwsze, kompletnie
niezrozumiały wybór zawodników formacji defensywnej. W konfrontacji z Grecją
występowali obok siebie futboliści, z których jeden nie zagrał pełnego
spotkania przez ostatnie dwa sezony, a drugi przez ostatnie trzy miesiące
leczył złamaną rękę.
Po
drugie, brak alternatywnych wariantów ofensywnych. Jedyną siłę rażenia w ataku
stanowi Robert Lewandowski. W kadrze próżno szukać innego snajpera potrafiącego
regularnie trafiać do siatki.
Po
trzecie, nie mamy lidera z prawdziwego zdarzenia. Być może przydaliby się
piłkarze z tzw. „charakterem”, których selekcjoner z taką łatwością eliminował,
a, którzy umieliby zmobilizować kolegów w trudnych chwilach.
Kolejna
sprawa to zła taktyka (zbyt ostre tempo w początkowej fazie gry) oraz złe
przygotowanie kondycyjne do spotkania (naszym kopaczom sił starczyło raptem na
pierwszą połowę).
Niewytłumaczalny był także brak zmian, oprócz wymuszonej przez czerwoną kartkę Wojciecha
Szczęsnego, kiedy się o to wręcz prosiło. Szkoleniowiec udowodnił tym samym, że nie potrafi czytać gry
i podejmować odważnych decyzji.
Najbardziej
zatrważająca w tym wszystkim była jednak kuriozalna wprost metamorfoza jaką
przeszła drużyna w ciągu, zaledwie 15 minut przerwy. Pokazuje to, że Franciszek
Smuda stworzył nieprzewidywalny twór, który w jednym momencie umie wznieść się
na wyżyny, by sekundę później upaść na samiuteńkie dno.
Piątkowy
pojedynek ukazał dwa oblicza Polaków, książkowego pana Hyde’a w pierwszej
połowie i dr Jekylla w drugiej. Pierwsza odsłona stanowiła, bowiem zupełne
odstępstwo od normy, po raz pierwszy zobaczyliśmy ekipę, która przeciwnika chce
za wszelką cenę zarżnąć, zniszczyć i unicestwić jakikolwiek promyk nadziei na
dobry rezultat. Druga odsłona to powrót do codzienności, znowu oglądaliśmy
zespół mizerny, bojaźliwy, bez pomysłu i werwy. Tak oto wspaniała okazja do zwycięstwa
w mgnieniu oka została zaprzepaszczona i zmieniona w żenującą próbę obrony,
choćby jednego punktu.
Równie
żenujące stały się tłumaczenia trenera, który punkt z Grecją uznał za cenną
zdobycz. Zapomniał, że mentalnymi zwycięzcami tego meczu są podopieczni
Santosa, bo to oni odrobili straty, mimo osłabienia. Bo oni mogą mówić o pewnym
niedosycie, mieli przecież rzut karny. Bo oni wreszcie następne spotkanie grają
z przygniecionymi klęską z Rosją Czechami. My natomiast będziemy walczyć z mierzącymi
w tytuł mistrza Europy rosyjskimi kolosami. Pan Hyde będzie zatem potrzebny w obu
połowach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz