Zapalił
kolejnego papierosa. Tym razem zaciągnął się spokojnie i z zadowoleniem
spojrzał na swoje dzieło. Zespół, którym dowodzi, awansował w cuglach do Serie
A. Pescara sięgnęła po mistrzostwo drugiej ligi, strzelając 90 bramek w 42 meczach.
A, że w życiu szczególnie lubi dwie rzeczy – papierosy i gole – to promocja do
wyższej klasy rozgrywkowej jest dla niego, tym bardziej satysfakcjonująca.
Zdenek
Zeman w końcu jest zwycięski. Na taki sukces czekał paskudnie dużo czasu. Dziś odradza
się niczym feniks z popiołów. Do pierwszej ligi wprowadził klubik, który w swej
prawie 80-letniej historii spędził tam, zaledwie pięć sezonów, ratując się
przed spadkiem jeden jedyny raz. Klubik, który dwa lata temu odwiedzał
trzecioligowe boiska Italii. Teraz Czech zawitał do Serie A i można powiedzieć,
że ponownie wepchnął folklor na salony. To bowiem trenerski oryginał, wyjątkowy
nie tylko w skali krajowej, lecz również oryginał, jakiego nie spotkacie
nigdzie na ziemi.
Zemanlandia
Po
raz pierwszy rozgłos zdobył na przełomie lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych, prowadząc Foggię. Z anonimową drużyną dokonał rzeczy,
które wprawiły w osłupienie każdego Włocha. Z przeciętnymi, młodymi i
nieznanymi piłkarzami z Serie C na przestrzeni trzech wiosen zawędrował wprost
do Serie A. Tam jego team olśniewał jeszcze bardziej, zajmując w najsilniejszej
ówcześnie lidze świata dziewiątą pozycję, strzelając aż 58 bramek (druga
najskuteczniejsza ekipa w sezonie).
Bezkompromisowy
charakter gry, nastawiony wyłącznie na atakowanie i zdobywanie goli, atrakcyjny
dla oka, stał się wyznacznikiem stylu Zemana, nazwanym później „Zemanlandią”.
Prasa rozpływała się w zachwytach nad drużyną, określając ich przygodę terminem
„Foggia Dei Miracoli”. To wtedy na nieboskłonie rozbłysły nowe gwiazdy, jak
Giuseppe Signori (trzykrotny król strzelców), Francesco Baiano, Dan Petrescu,
Roberto Rambaudi, Igor Kolyvanov czy Igor Shalimov.
Zupełnie nowatorska na włoskich murawach okazała się taktyka. Czech jako pierwszy na Półwyspie
Apenińskim zastosował ustawienie 4-3-3. W ojczyźnie „catenaccio”, gdzie wciąż
żywa była pamięć o osiągnięciach Helenio Herrery, wykorzystał ustawienie kompletnie odmienne - ultraofensywne.
W czasach, kiedy wszyscy skupiali się na defensywie, grając trójką stoperów w
pięcioosobowym bloku obronnym, on myślał tylko o grze do przodu.
Stawiał, więc czterech obrońców w linii, kryjących strefowo, z których zadania
defensywne mieli jedynie środkowi obrońcy. Boczni byli od atakowania, nie od
bronienia.
Trenerski autokrata
Zeman
to człowiek, który nie uznaje kompromisów. Gdziekolwiek się pojawi, wymaga
całkowitego posłuszeństwa i podporządkowania jego filozofii gry. Wielokrotnie
powtarza, że: „Niszczyć akcje jest łatwo, konstruować je – to dopiero sztuka”. Toteż
kierowane przez niego zespoły na boisku przekuwają w czyn założenia, które
stały się niejako znakami rozpoznawalnymi szkoleniowca: agresywny pressing,
szaleńcze tempo, wysoko ustawione formacje, ostra walka o odbiór piłki już na
połowie rywala, pułapki ofsajdowe.
Zgodnie
z powyższymi dewizami jego podopieczni mają obowiązek, by przez pełne 90 minut
wywierać presję na przeciwniku i stale nękać go niekończącymi się szturmami. Kluczowym
aspektem w taktyce Czecha jest zatem wytrzymałość. Na obozach przygotowawczych
zawodnicy pracują zwłaszcza nad kondycją. To na nich dzień w dzień odbywają się słynne na
cały kraj mordercze sesje treningowe, na których piłkarze szlifują wydolność.
Kiedy
więc gracz Atalanty Bergamo, Moussa Kone, powiadomił swoich kolegów, że przechodzi
do Peskary, ci ostrzegli go, że będzie tam wyłącznie biegał i będzie zmuszany
do nieludzkiego wręcz wysiłku.
Rogata dusza
Trochę
przypadkowo i, na skutek politycznych wydarzeń (interwencja wojsk
radzieckich w Czechosłowacji w 1968 roku) Zeman trafił do Italii. Paradoksalnie, więc
do państwa, gdzie ze swoimi przekonaniami mógł mieć tylko pod górkę. Mimo iż
trenersko został ukształtowany we Włoszech, to w pierwszej kolejności odrzucił
tamtejszy system pracy szkoleniowca, obowiązujący od dawna i zupełnie dla
Włochów naturalny. Odrzucił, to, co było solą tamtejszego futbolu – szczegółowe
analizy taktyczne, skrupulatne planowanie strategii w nawet najdrobniejszych
niuansach. Celem nadrzędnym stała się rozrywka i zabawa piłką. Do dziś jest
zresztą przekonany, że piłka nożna powinna przede wszystkim stanowić frajdę dla
widzów.
Obrazoburcza
wizja tej dyscypliny, wywrotowa i pionierska na murawach Półwyspu Apenińskiego
fantazja gry, nadały czeskiemu trenerowi etykietę osoby tyleż oryginalnej, co równie
kontrowersyjnej. Zeman bowiem zasłynął z jeszcze jednej rzeczy – zawsze, ale to
zawsze, bez względu na okoliczności i konsekwencje mówi, to, co myśli. Kiedy
jego kariera pod koniec lat dziewięćdziesiątych znacznie wyhamowała (niezbyt
udana przygoda z AS Romą), począł obwiniać federację o układy, a najsilniejsze ekipy
– głównie Juventus Turyn – o praktyki dopingowe i korupcyjne. W środowisku
piłkarskim uznany został za „persona non grata”. Problemy w kolejnych klubach, fatalne
rezultaty, połączyły się z pogarszającym wizerunkiem szkoleniowca.
Przysłowiowym gwoździem do trumny było orzeczenie sądu, który uznał jego
oskarżenia wobec Juventusu za bezpodstawne.
Futbolowy utopista
„Zemanowska”
wizja piłki nożnej daleko odbiega od wszelkich ram myślowych i palety zachowań
pożądanych we współczesnym piłkarskim
świecie. Zaprzecza aktualnym trendom i obowiązującym regułom (m. in.
wyrafinowany pragmatyzm, nastawienie na wynik i sukces). Czech widzi choroby
trawiące tę dyscyplinę i jako jeden z nielicznych nie boi się o nich mówić
otwarcie. Jak nikt na globie, gardzi wszechobecną komercją, zakłamaniem,
nieuczciwą rywalizacją, a nade wszystko kierunkiem, w którym futbol podąża. Tłumaczy:
„Ten sport jest popularny nie z powodu wielkich pieniędzy czy wielkiego
biznesu, w jaki się przeobraził, lecz dlatego, że w każdym zakątku kuli
ziemskiej znajdzie się dziecko, które będzie czerpać radość z piłki”.
Być
może to dlatego przez niespełna trzydzieści lat kariery sięgał jedynie po
mistrzostwa niższych klas rozgrywkowych. Pomimo tego, przez te trzydzieści lat
uparcie przekonywał i nadal przekonuje do swojej nieco idealistycznej filozofii gry. Dziś
znowu triumfuje. Pescara do skostniałej piłkarskiej rzeczywistości Italii,
jeszcze do niedawna hermetycznie zamkniętej w ryzach kultury „catenaccio”,
wprowadza element magiczny. Chłodnej kalkulacji przeciwstawia piękną nieprzewidywalność.
Zeman i jego klub stanowią wyjątkowy - i jak na razie lokalny - koloryt ozdobiony
bezlikiem goli. We Włoszech próżno szukać drugiej drużyny, która w ciągu sezonu chłosta
przeciwników dziewięćdziesięcioma bramkami. Czy w przyszłym sezonie uda im się podbić kraj zagorzałych futbolowych tradycjonalistów ?