Wciąż
niedoświadczony trener, ciągle nieopierzeni piłkarze, tercet polskich
zawodników odgrywających kluczowe role, dają do niedawna tonącemu w długach
klubowi drugie z rzędu mistrzostwo oraz puchar Niemiec. Jesteśmy oto świadkami
osobliwej dominacji, której czynniki sprawcze nie miały prawa nigdy zaistnieć, szczególnie,
jeśli wziąć pod uwagę wcześniejsze losy Borussi, większości jej graczy oraz
Jurgena Kloppa. Jeszcze kilka wiosen temu nic nie zapowiadało, że karta
historii może tak przewrotnie się odwrócić.
W
2005 roku Borussia znalazła się na skraju upadku. Po tłustych i obfitych czasach,
futbolistach sprowadzanych za grube miliony (m. in. Amoroso, Rosicky, Koller),
przyszły czasy niepowodzeń i rosnącego zadłużenia. Dortmundowi w oczy zajrzało
widmo bankructwa, według niektórych źródeł debet osiągnął sto dwadzieścia
milionów. Doszło do tego, że klub musiał ratować się sprzedażą nazwy stadionu,
a z kryzysu pomagał mu wyjść Bayern Monachium. Finansowe kłopoty szły w parze
z paskudnymi wynikami. W latach 2004-2009 drużyna okupowała pozycje w środkowej
części tabeli, nie wyściubiając nosa powyżej szóstego miejsca.
Jurgen
Klopp z kolei w 2007 roku spadł z FSV Mainz do drugiej ligi. Choć triumfalnie
wprowadził ich po raz pierwszy do Bundesligi, a później do Pucharu UEFA, choć
uważany za zdolnego szkoleniowca, znalazł się na trenerskim zakręcie.
Losy
ekipy z Dortmundu i Kloppa splotły się w momencie, kiedy pierwsi zajęli
najgorsze od przeszło dwudziestu lat trzynaste miejsce, a drugi poniósł najdotkliwszą
klęskę w swym trenerskim życiu, nie potrafiąc przywrócić Mainz do pierwszej
ligi.
Tymczasem
efekt wspólnej pracy nowych decydentów (od 2004 nowy prezes i dyrektorzy) oraz
nowego opiekuna był piorunujący i przeszedł najśmielsze oczekiwania. W ciągu
czterech sezonów drużyna sięgnęła po dwa mistrzowskie tytuły oraz krajowy
puchar. Z przeciętnej zbieraniny, w trybie szybszym niż błyskawiczny, stworzono
taką, która nie ma sobie równych na niemieckim podwórku. Nic więc dziwnego, że
dyrektor sportowy Michael Zorc, przybycie Kloppa okrzyknął najważniejszym
transferem.
Ten
wniósł do zespołu ożywczy powiew entuzjazmu oraz pasji. Szybko zaraził nim podopiecznych, którym stale powtarzał: „Chcemy
być wśród najlepszych. Dawajcie z siebie wszystko i bierzcie z tego tyle, ile
się da”. W Niemczech nie ma podobno drugiego tak wymagającego szkoleniowca. To
maniakalny perfekcjonista, profesjonalista w każdym calu, który od swoich kopaczy
wymaga jednego – całkowitego profesjonalizmu. Wzbudza poczucie niedosytu, wznieca zachłanność na zwycięstwa, a potem chwali się mediom:
„Drużyna jest wiecznie niezadowolona i niesamowicie pazerna”.
Poza
boiskiem ostoja spokoju, lecz w trakcie meczów ujawnia porywczy temperament.
Gestykuluje, mobilizuje, poucza, dowodzi. Często nie zgadza się z decyzjami
sędziowskimi, co swego czasu mogło go sporo kosztować. Pewnego razu nie
wytrzymał, ruszył do arbitra technicznego, powstrzymując się w ostatniej
chwili, trafiając go jedynie brzegiem czapki.
Preferuje
ofensywny styl gry, bazujący na wybieganiu i nieustannym pressingu. Ceni sobie piłkarzy
pracujących dla dobra drużyny. Określa się go niejako kontynuatorem myśli
szkoleniowej legendarnego trenera SC Freiburg, Volkera Finke, który stwierdził
niegdyś: „Nie chcę liderów w mojej drużynie. To jest sposób myślenia, który
grzebie mocne strony innych zawodników. Jedynym rodzajem dyscypliny, której ekipa
potrzebuje, jest taki, aby gracze używali swoich głów i podejmowali własne
decyzje”.
Oglądając
pojedynki Borussi z łatwością można dojść do fundamentalnego wniosku – kluczem
do jej obecnych sukcesów jest gra zespołowa. Zespołowość to kamień węgielny
ostatnich jej triumfów. Atakując czy broniąc futboliści zawsze myślą jak
zespół. Każdy piłkarz z pola podstawowej jedenastki brał udział w bramkowych
akcjach, tylko jeden z nich w tym sezonie nie trafił do siatki – Neven Subotic.
Podopieczni Kloppa tworzą zatem skoordynowany organizm pochłaniający
napotkanych rywali siłą kolektywu.
Aby
w pełni zrozumieć, jak nieprawdopodobnej rzeczy dokonano w Dortmundzie, trzeba
przyjrzeć się filozofii prowadzenia klubu. Ta z konieczności opiera się na
niewielkich inwestycjach, wyszukiwaniu tanich i utalentowanych zawodników, by
zapewnić finansową stabilność. Najważniejsze krajowe laury zebrał zatem zespół
złożony z graczy, z których najdroższy kosztował nieco ponad pięć milionów,
których średnia wieku nie przekracza dwudziestu trzech lat, których
doświadczenie, zanim przybyli do Borussi, sięgało co najwyżej - choć nie zawsze
- pierwszoligowych boisk.
Dzisiejsza
podstawowa jedenastka to autorska jedenastka Kloppa. Oparta w dużej mierze na kopaczach:
niechcianych, jak Mats Hummels, wyciągnięty za bezcen z rezerw Bayernu; zdolnych,
lecz do niedawna zupełnie anonimowych dla szerszego grona fanów z Niemiec, jak
Kevin Grosskreutz i Sven Bender (sprowadzeni z drugoligowych Rot Weiss oraz TSV
Monachium), czy Shinji Kagawa ściągnięty z japońskiego drugoligowca – Cerezo
Osaka.
W
tym wszystkim jest jeszcze piękny i niepodważalny polski akcent, który całemu
dortmundzkiemu zjawisku nadaje kształtów znacznie bardziej osobliwych. Oto
bowiem do sukcesów prowadzili piłkarze z kraju od wieków przyzwyczajonego do
wszędobylskiej mizerii i wiecznych niepowodzeń. W dziejach naszego futbolu nie
zdarzyło się, by Polacy mieli tak ogromny wpływ na wyniki zagranicznego klubu.
Z dziewięćdziesięciu sześciu strzelonych przez Borussię goli, nasze trio brało
udział przy siedemdziesięciu pięciu. Ponadto znaleźli się w jedenastce sezonu
sporządzanej przez magazyn Kicker. Robert Lewandowski został wybrany najlepszym
zawodnikiem Bundesligi, a Łukasza Piszczka media obwołują najlepszym prawym
defensorem świata.
W
Dortmundzie wiedzą, że powstaje coś wyjątkowego, a przyszłość nie może być inna
niż świetlana. Pierwszy raz od prawie dwudziestu lat udało się im powstrzymać
Bayern dwukrotnie. Co więcej, obronili tytuł pozbawieni futbolistów spełniających
czołowe funkcje w poprzednim sezonie: Nuriego Sahina (wytransferowanego do
Realu Madryt), Mario Goetze oraz Lucasa Barriosa (trapionych przez problemy
zdrowotne). Poza wyżej wymienionymi ostatnio dwa razy z rzędu po mistrzostwo
sięgnął HSV Hamburg na początku lat 80.
Jurgen
Klopp bije wszelkie możliwe rekordy, ma największy współczynnik wygranych w
historii niemieckiej piłki – 58%, jego podopieczni zdobyli największą ilości
punktów w lidze – 81 oraz zanotowali niespotykane nigdy wcześniej pasmo 26 meczów
bez porażki.
Klub
dzięki przemyślanym inwestycjom odzyskał finansową stabilność – poprzedni rok
przyniósł ponad stumilionowy zysk. Akcje Borussi na przestrzeni dwóch lat
wzrosły trzykrotnie. Wszyscy gracze związani są długoletnimi umowami i
wielokrotnie podkreślali już swoje przywiązanie do barw.
Uli
Hoeness miał rację mówiąc, że w Borussia nie posiada piłkarzy światowego
formatu. Zapomniał jednak, że bez wielkich indywidualności można stworzyć
wielki zespół, nawet z elementów pozornie do siebie nie pasujących, nawet wtedy,
kiedy nic nie ma prawa się udać. Zapomniał, że w futbolu „impossible is
nothing”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz