Od
piłkarskiego niebytu, zatracenia się w przeciętności gdzieś na dnie League One,
przez zadziwiające wydarzenia i awans z trzeciej do drugiej, a następnie
pierwszej ligi, po spektakularne mecze i zwycięstwa w Premier League – ostatnie
pięć lat Southampton to nieprawdopodobna przygoda, niedająca się racjonalnie
tłumaczyć, pełna fenomenów, zagadek i sekretów.
Wyobraźcie
sobie zespół, który jednej jesieni traci swojego właściciela, jest zadłużony po
uszy i tylko krok dzieli go od runięcia w przepaść. Nie jest to trudne, takie
rzeczy się zdarzają, pech chodzi tak samo po ludziach, jak i drużynach
piłkarskich. Wyobraźcie sobie zatem, że ten sam klub, w zasadzie już martwy,
tej feralnej jesieni podnosi się z kolan i zaczyna marsz ku górze. Niecałe pięć
lat później kończy go o 65 pozycji wyżej w tabelach angielskich rozgrywek, z
wieloma niezapomnianymi triumfami nad futbolowymi gigantami. W dodatku bez
wielkich pieniędzy, bez kaprysu jakiegoś przebrzydle bogatego biznesmena. Trudne,
prawda? Jeszcze ciężej dociec, jaki sekret stoi za sukcesem „The Saints”.
Od zera do czołówki Premier League
Druga
połowa 2010 roku nie była dla „Świętych” szczęśliwa. Markus Liebherr, od
czerwca 2009 właściciel ekipy, zmarł na zawał serca w sierpniu 2010. W tym
samym miesiącu ze stołka menedżerskiego wyrzucają Alana Pardew, a zespół
wkrótce znajduje się na dnie League One. W październiku 2010 zajmował 22
miejsce, na starcie sezonu został ukarany odjęciem dziesięciu punktów, a rok
wcześniej jego zadłużenie wynosiło 30 milionów funtów.
Przeklęty
pech nie odpuszczał, ale wszystko co złe, kiedyś musi się skończyć. I to wtedy
właśnie, paradoksalnie podczas tej nieszczęsnej jesieni, zaczął się marsz
„Świętych” ku futbolowym wyżynom. Nowy prezydent, Nicola Cortese, oraz
szkoleniowiec, Nigel Adkins, przywrócili do życia piłkarskie truchło. Znamy tę
historię doskonale – 25 miesięcy i witają się z powrotem z Premiership. Pełnia
szczęścia i spokojny żywot w najbogatszej z lig.
Nic
z tych rzeczy. Tam nic nie może być normalne, to drużyna, która kroczy własnymi
ścieżkami, co zresztą nazywają „The Southampton Way”. Przychodzi lato 2014 roku
i wszystko staje na głowie. Odchodzi menedżer, Mauricio Pochettino, do rywali
ucieka pięciu kluczowych zawodników, a trochę wcześniej żegnają powszechnie
podziwianego za podźwignięcie „The Saints” z klęczek Nicolę Cortese. Z
podstawowego składu, który zdumiewał w poprzednim sezonie, zostało raptem dwóch
regularnie występujących graczy – José
Fonte, Morgan Schneiderlin - i jeden powracający po kontuzji – Jay Rodriguez.
Les Reed, szef centrum rozwoju, opowiadał wówczas na łamach „The Independent”,
że wyobrażał sobie, jak kolejka zawodników czeka do jego biura i każdy z nich
po kolei wchodzi i mówi, że chce odejść.
Wyobraźcie
sobie w tym momencie dalsze losy ekipy – popada w przeciętność, staje się
ligowym szarakiem, a w nieco gorszej wersji ponownie żegna się z Premiership.
Southampton tymczasem, tak jak to ma w zwyczaju, zaskoczył po raz kolejny,
znowu zabił ćwieka niedowiarkom. W zespole po letnim porządnym przemeblowaniu
nie widać ubytku jakościowego. Co więcej, do dzisiaj utrzymuje się w czubie
tabeli. Wydaje się więc klubem niewzruszonym na zawirowania
trenersko-prezydenckie czy transferowy kogel-mogel.
Sekret twojego klubu
To
jedna z tych zadziwiających drużyn, która wznosi się ponad swoje możliwości. Bo
rzecz to po prostu niebywała - grać na nosie gigantom futbolu w jeśli nie
najsilniejszej, to zdecydowanie najbardziej wyrównanej i najbogatszej lidze na
świecie. Rzecz niebywała tym bardziej, że dokonuje tego biedak pośród zamożnych,
konstruowany i zarządzany diametralnie inaczej od swoich przeciwników,
zazwyczaj od ręki zbudowanych za niebotyczne sumy pieniędzy.
Model
zarządzania Southampton jest na Wyspach wyjątkowy. Nie posiadając środków
pokroju największych, nigdy prawdopodobnie nie będąc globalną marką
porównywalną do tuzów Premier League, swoją silną pozycję zasadzili na
solidnym, juniorskim fundamencie. Ale to przecież model prowadzenia klubu znany
w Europie od dawna, niekoniecznie przynoszący wymierne korzyści sportowe i nie wyjaśniający
w żaden sposób sukcesów ekipy z południa Anglii.
Wielu
za sprawcę fenomenalnych osiągnięć „Świętych” uznałoby pewnie Nicolę Cortese.
Przybył do „The Saints”, gdy groziła im likwidacja. I to on w roli prezydenta
od samego początku towarzyszył niezwykłej podróży drużyny. To on odpowiadał za
odważne decyzje, takie jak zwolnienie Nigela Adkinsa, trenera który wprowadził
ich do Premier League, oraz zaryzykowanie i postawienie na Argentyńczyka, który
przedtem z miernym skutkiem kierował jedynie Espanyolem. To on nadzorował całym
projektem, począwszy od sekcji młodzieżowej i akademii piłkarskiej, przez
rozwiniętą sieć skautingową oraz świadomą politykę transferową, po pierwszy
zespół – zaprojektował nawet i określił precyzyjnie to, jak ma wyglądać klubowa
siłownia. Takich wielkich dokonań nie powinno jednak zrzucać się na barki
jednego człowieka. Tym bardziej, że Nicoli Cortese nie ma w zespole od stycznia
2014 roku.
Hurtowania talentów
A
może przyczyn nadzwyczajnych osiągnięć Southampton należy doszukiwać się w sile
ich szkółki, w zwykłej, codziennej, mozolnej pracy nad uzdolnionymi juniorami. Tamtejsza
akademia to z pewnością miejsce zjawiskowe na piłkarskie mapie Anglii. Wskażcie
bowiem drugi taki zakątek, skąd wypromowano graczy pokroju Garetha Bale’a, Theo
Walcotta, Alexa Oxlade-Chamberlaina, czy ostatnio Adam Lallanę, Caluma
Chambersa i Luke’a Shawa. Nie marnujcie czasu, takiego miejsca w ojczyźnie
futbolu po prostu nie znajdziecie.
Ich
szkółka masowo produkuje utalentowanych piłkarzy, którzy lądują potem w kadrach
najpotężniejszych ekip. Na przestrzeni dekady ukształtowali sześć dzisiejszych
gwiazd futbolu bądź gwiazd dopiero wschodzących, za które wzięli prawie 130
milionów euro. Obecnie w sekcjach młodzieżowych reprezentacji Anglii przewija
się siedemnastu ich zawodników. Les Reed w poprzednim roku na łamach „Daily
Telegraph” zwierzał się ze swojego skrytego marzenia: „Chciałbym zobaczyć na
boiskach Premier League podstawową jedenastkę w całości złożoną z naszych
wychowanków”.
Jak
przystało zatem na wyjątkowy klub, również i system szkolenia nie może być inny
niż wyjątkowy. Rąbka tajemnicy o tej założonej pod koniec lat
dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku akademii uchylił nieco Matt Crocker, były
jej menedżer. Opowiadał dziennikarzom, że wzorem dla nich jest Barcelona oraz
Bayern Monachium z ideą wprowadzania rokrocznie po dwóch nastoletnich zawodników
do pierwszej drużyny, do ligi oraz do niemieckiego futbolu ogółem. Mówił, że chłopcy
zaczynają ćwiczyć już w wieku 8-9 lat, że daje się szansę każdemu z nich,
niezależnie od jego warunków fizycznych albo poziomu wysportowania. Panuje tam skądinąd
przekonanie, że można ich nauczyć wszystkiego, a równie ważne, co umiejętności,
są także charakter i podejście do treningów.
Aby
zbudować coś więcej niż sam ośrodek treningowy, Les Reed jeździł po świecie i
obserwował, jak uczy się młodych ludzi, nie tylko przyszłych piłkarzy.
Odwiedził słynną „La Masię”, oglądał szkoły teatralne, akademię tenisową Nicka
Bollettieriego w Stanach Zjednoczonych, Królewski Balet i szkołę tańca Yehuid
Menuhina. Zresztą celem nadrzędnym Southampton było nie tylko stworzenie samej
bazy, lecz środowiska sprzyjającego ćwiczeniu juniorów. Młodzież ma się tam wychowywać,
stąd w centrum szkoleniowym obecność nauczycieli, i spędzać wspólnie czas. A
wszystko po to, żeby wypromowany młodzieniec czuł więź z ekipą.
Fenomen
systemu szkolenia „The Saints” próbował przybliżyć dr Richard Elliot, profesor
wydziału socjologii sportowej na Uniwersytecie Southampton Solent: „To klub
dobry w podejmowaniu ryzyka, stawianiu na młodych zawodników, których pozostałe
zespoły prawdopodobnie szybko by się pozbyły”. Wyjaśniał następnie, że
filozofia uczenia rzemiosła piłkarskiego opiera się tam na zupełnie odmiennych zasadach,
że na przykład graczy niskich i słabych fizycznych za dzieciaka nie skreśla się
od razu.
Plan doskonały
Łamigłówka
staje się jednak trudniejsza, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w aktualnym sezonie
żaden z wychowanków nie gra regularnie w podstawowej jedenastce, że najlepszych
sprzedaje się za olbrzymie pieniądze. Na takich przesłankach nie można zbudować
teorii tłumaczącej sukcesy „Świętych”. Tej spektakularnej drogi nie
zawdzięczają gotówce, wybitnym transferom, menedżerom-wizjonerom. Równanie z
tak wieloma niewiadomymi zmienia się w pozornie nierozwiązywalne. Pozornie, bo
być może jego rozwiązania należy szukać w przemyślanym i bardzo rozsądnym
zarządzaniu, skrupulatnym planowaniu i swego rodzaju pietyzmie w każdym
aspekcie prowadzenia zespołu, tego dążenia do perfekcji w nawet najmniej istotnych
elementach futbolu.
O
poranku piłkarze przechodzą szereg testów badających ślinę, krew, układ
mięśniowo-szkieletowy oraz to czy dobrze przespali noc. Wypełniają kwestionariusze,
za pomocą których sprawdza się ich samopoczucie i nastawienie do treningów.
Przy graczu ugania się gromada fachowców, od trenerów od przygotowania
kondycyjnego i technicznego, przez fizjoterapeutów i lekarzy, po rzeszę analityków
oraz specjalistów od naukowej strony futbolu. Drużyna współpracuje dodatkowo z
placówkami naukowo-badawczymi, m. in. z Uniwersytetem Oxford w kwestiach urazów
bioder i ścięgien.
Mo
Gimpel, pracujący w klubie od 16 lat, wdrożył strategię zapobiegania kontuzjom,
która daje nadspodziewane efekty. W Southampton ryzyko odniesienia urazu jest
jednym z najmniejszych w Premiership, zawodnicy na leczeniu tracą zdecydowanie
mniej czasu niż większość rywali. Statystyki z Prozone pokazują ponadto, że od
dwóch sezonów „Święci” należą do czołówki pod względem fizycznym.
W
nowoczesnym ośrodku treningowym, wybudowanym za 30 milionów funtów, centralną
rolę odgrywają dwa miejsca – pokój fizjoterapii oraz pomieszczenie zwane „Black
Box”. To pierwsze można by nazwać salą tortur. Zawodnicy trenują tam codziennie
na specjalnych przyrządach. Maszyny rejestrują, w jaki sposób gracz wykonuje
dane ćwiczenie. Jeśli wykona je nieprawidłowo lub nieefektywnie, poczuje ból. Obciążenie
dodaje się dopiero wtedy, kiedy ćwiczenia robione są prawidłowo.
Drugie
pomieszczenie to swoiste centrum dowodzenia, z rzędem monitorów i komputerów,
gdzie żaden mecz, żadna liga, ani żaden zawodnik wart uwagi nie umkną oku
obserwatorów. Ogromna baza danych zawiera kompleksowe informacje dotyczące
graczy, ich osobowość, relacji z rodziną i przyjaciółmi, trybu życia i
treningowych nawyków.
Ronald
Koeman spędza podobno długie godziny przed monitorami i już wie, kogo będzie
chciał ściągnąć podczas letniego okienka transferowego. Southampton to w ogóle
klub, w którym wszystko podlega jakiemuś planowi. Powrót do Premier League
zaplanowali na pięć lat, a zrealizowali go znacznie wcześniej. Teraz planują ponoć
podbój nie tylko Anglii, ale także Europy.
bardzo ciekawy wpis!! pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki :) również pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiesamowita drużyna przed sezonem sprzedała tylu graczy, że byłem przekonany, że będzie walczyć o utrzymanie w Premier League, a tu proszę, Southampton radzi sobie jeszcze lepiej niż przed rokiem i na koniec może się okazać, że zakwalifikuje się do europejskich pucharów, a przy okazji zostanie odkryciem Premier League
OdpowiedzUsuń