Magoty
gibraltarskie to jedyne, dziko żyjące małpy w Europie. To także prawdopodobnie
jedyni mieszkańcy Gibraltaru, którzy nie przejawiają zainteresowania futbolem.
Bo jeśli wierzyć statystykom to, co osiemnasty człowiek z tego kraju gra w
piłkę, a w ogóle co dziesiąty jest bardziej lub mniej zaangażowany w futbol. Na
całej planecie trudno zatem byłoby odnaleźć skrawek ziemi równie zafascynowany
tą dyscypliną.
Nazywany
potocznie „Skałą”, bo nad tym niewielkim państewkiem góruje Skała Gibraltarska,
rok temu stał się najmniejszym pod względem liczby ludności krajem zrzeszonym w
UEFA – trochę więcej mieszkańców niż w Zakopanem. I najmniejszym pod względem
powierzchni – pięciokrotnie mniejszy od Bełchatowa. W tym maleństwie piłkę
kopie 600 zawodników, graczy wszystkich kategorii wiekowych jest tam 1650, a
klubów 22. To pokazuje, jakie futbolowe kuriozum stanie w niedzielę naprzeciwko
Polski.
Don Kichot z Gibraltaru
Choć
tamtejsza federacja jest jedną z najstarszych na świecie – siódma najstarsza –
założoną w 1895, choć piłka zawędrowała do nich wcześniej niż do Hiszpanii, to
do rodziny UEFA wstąpili dopiero w maju ubiegłego roku. Batalię o przystąpienie
do tej organizacji toczyli od prawie dwóch dekad, a głównym jej wrogiem przez te
lata była, wciąż roszcząca sobie prawa do tego spłachetka ziemi, Hiszpania.
Walka
z państwem okalającym Gibraltar zewsząd oraz ze związkiem futbolowym
zdecydowanie potężniejszym i bardziej wpływowym, mogła przypominać walkę z wiatrakami.
Pierwsze wnioski składali pod koniec ubiegłego wieku. Szyki skutecznie pokrzyżowała
im wówczas właśnie Hiszpania, która nie chciała doprowadzić do utworzenia w
pełni samodzielnego organu piłkarskiego tuż obok jej granic, co mogłoby
zainspirować do podobnych czynów od dawna podkreślające swoją niezależność Kraj
Basków oraz Katalonię.
Następną
aplikację, którą złożyli w 2007 roku, poparły raptem trzy państwa - Irlandia,
Szkocja oraz Walia - ale rozgoryczenie Hiszpanów już wtedy było tak duże, że
grozili wycofaniem wszystkich klubów z europejskich rozgrywek. Pierwszej dawki
goryczy zaznali jednak dopiero w 2011, kiedy to UEFA przyznała Gibraltarowi
tymczasowe członkostwo, które zezwoliło im na zgłaszanie reprezentacji do lat
17 i 19 w oficjalnych międzynarodowych turniejach. A solidną, gorzką pigułkę
musieli przełknąć 24 maja 2013 roku. Gibraltar w końcu dopiął swego, przeciwko
jego dołączeniu do UEFA, oprócz Hiszpanii, głosowała jedynie Białoruś.
Wyspa, która wyspą nie jest
Tego
dnia ten maleńki kraj upajał się szczęściem. Ogłoszono dzień wolny od pracy, a
ludzie wyszli na aleję Winstona Churchilla, by świętować. Ostatnio taka radość
zapanowała u nich ponoć pięć lat temu, kiedy ich rodaczka, Kaiane Aldorino,
została wybrana na miss świata. Albo w 2007 roku, gdy odnotowali swój
największy piłkarski sukces – wygrali turniej Island Games, w finale pokonali
wyspę Rodos, chociaż przecież sami wyspą nie są.
Niedzielnym
wieczorem ujrzymy zatem prawdziwą futbolową osobliwość, która jeszcze do
niedawna biła się w nieoficjalnych rozgrywkach z St. Pauli, Tybetem, Cyprem
Północnym czy Minorką. Gdzie nie ma trawiastego boiska, a jedyne pełnowymiarowe
na obiekcie Victoria Stadium ma sztuczną nawierzchnię. Drugie pełnowymiarowe
należy do ministerstwa obrony.
To
piłkarska anomalia, o której dobrze się pisze i snuje ciekawe opowieści, bo
tylko tam niecodziennych wydarzeń i niespotykanych nigdzie indziej rzeczy jest
pod dostatkiem. Na wspomnianym, 5-tysięcznym stadionie Victoria, nieposiadającym
miejsc siedzących, odbywają się wszystkie mecze ligowe. A kolejkę ligową gra
się tego samego dnia, najczęściej od godziny 16 do 22. Spotkania
międzypaństwowe zaś Gibraltar rozgrywa na portugalskim Estádio Algavre, gdzie zmieściliby się wszyscy
jego mieszkańcy.
Drużyna strażaków, policjantów i
celników
Na
osobną uwagę zasługuje tamtejsza reprezentacja, temat równie wdzięczny, co cały
Gibraltar. Przed pierwszym oficjalnym meczem ze Słowacją reprezentanci „Skały” odwiedzili
miejscowe centrum handlowe, aby zaopatrzyć się w odpowiednie obuwie sportowe,
gdyż nigdy nie grali na trawiastym boisku. To w ogóle futbolowy kopciuszek w
sensie dosłownym, bo w jej kadrze odnajdziemy zdecydowanie więcej amatorów, a
profesjonalistów pełną gębą próżno tam szukać.
W
obecnym składzie Gibraltaru znajdziemy dwóch zawodników z angielskich muraw –
Jake’a Goslinga z występującego w Conference League Bristol Rovers oraz Scotta
Wisemana z trzecioligowego Preston North End – a także po graczu z ligi
izraelskiej, Liama Walkera, i walijskiej, Davida Artella. Kapitanem ekipy jest natomiast
Roy Chipolina, celnik z zawodu, bramki strzeże zaś strażak Jordan Perez, a najgroźniejszy
zawodnik, napastnik Kyle Casciaro - według Allena Buli, selekcjonera, nadawałby
się do gry nawet w Premier League - to z kolei policjant.
Swoje
pięć minut w Gibraltarze miał za to inny gracz z Premier League Danny
Higginbotham. Jedyny przywdziewający jego koszulkę, który powąchał murawy na
tak wysokim szczeblu. Wychowanek Manchesteru United, występował m. in. Stoke,
Southamptonu i Sunderlandu, debiutował w meczu międzypaństwowym w wieku 34 lat,
a powołanie otrzymał niejako przez Twitter. To za jego pomocą Allen Bula skontaktował
się z Higginbothamem, dla którego jest on zresztą wujkiem.
Dzisiaj
wychowanka „Czerwonych Diabłów” w zespole już nie ma. Gibraltar to zatem ekipa cierpiąca
na niedobór zawodowych graczy. „Czasami mamy ustalony trening i nagle niektórzy
zawodnicy zostają wezwani do roboty, więc ich tracę. To przypomina trochę koszmar”
– żalił się Bula na łamach magazynu „When Saturday Comes”. Profesjonalistów nie
brakuje natomiast na zapleczu reprezentacji, które stanowią asystenci, skauci,
analitycy, fizjoterapeuci, masażyści, kręgarze oraz dietetycy.
Kopciuszek wybiera się na bal
Nad
tym zlepkiem udającym wyczynową drużynę, próbuje zapanować wspomniany Bula.
Szkoleniowiec, który pracę w szkółce juniorskiej w Koszycach, gdzie wynalazł
dla piłkarskiego świata Nemanję Maticia, rzucił na rzecz darmowej we własnej
ojczyźnie. Teraz odgrywa rolę rzeźbiarza, starającego się uformować coś z
bezkształtnej bryły.
Nie
zamierza jednak narzekać. Jego podejście do pracy i nastawienie sytuują się na
przeciwległym do malkontenctwa i czarnowidztwa biegunie. Celuje bowiem w
baraże, wylosowanie Polski, Irlandii czy Szkocji nie oznacza wcale dla niego
przeszkody nie do przejścia. Mocna wierzy, że Gibraltar będzie pierwszym z
maluczkich, który zajrzy na turniej futbolowych olbrzymów. A w dalszej
perspektywie chce wedrzeć się do najlepszej 50 światowego rankingu, choć jak na
razie w klasyfikacji FIFA jego zespołu w ogóle nie ma.
I
najwyraźniej nie rzuca słów na wiatr, bo ogłosił, że jeśli wyznaczonych sobie celów
nie osiągnie, to będzie pierwszym, który odejdzie. Może więc Gibraltar to
kopciuszek, ale taki, który na piłkarski bal planuje się wprosić, zaczynając od
solidnego kopniaka w drzwi. Oby Polska, kraina tak łaskawa dla futbolowych
amatorów różnej maści, na tym zapowiadanym wejściu smoka nie ucierpiała za
bardzo.
Niezłe statystki po 2 meczach 0pkt bramki 0:14, ale brawo za walkę i ambicję - nie kazdy od razu zaczynał od sukcesów
OdpowiedzUsuń