Czy
kontrolą finansów jakiejkolwiek firmy może zajmować się człowiek, który
wcześniej dokonywał finansowych matactw? W FIFA, organizacji skorumpowanej na
wskroś, najwidoczniej może. Czy w ogóle w którejkolwiek innej federacji sportowej
możliwe byłoby przyznanie mistrzostw państwu, które mistrzem jest, ale w
łapówkarstwie? W FIFA, olbrzymiej korporacji nastawionej wyłącznie na zysk,
jest to jak najbardziej możliwe.
Tę
opowieść, choć korupcyjnych wątków znaleźlibyśmy tam bezlik, należałoby zacząć
od Canovera Watsona. To członek Komisji ds. audytów i legalności FIFA,
aktualnie zawieszony w obowiązkach. Parę dni temu ten człowiek dbający o
wiarygodność finansową FIFA został zatrzymany przez policję i oskarżony o oszustwa
oraz pranie brudnych pieniędzy. I chociaż jego sprawa nie dotyczy bezpośrednio
futbolu, to chyba tylko tam o prawość mogą dbać ludzie, tej prawości nie mający
za grosz.
Ta
afera to jednak zaledwie mała, zabłąkana chmurka na pociemniałym nieboskłonie.
Burzy z piorunami należy oczekiwać gdzie indziej, w jeszcze innej korupcyjnej
opowieści. FIFA jest bowiem niczym otwarta księga, w której, gdzie nie
spojrzysz, tam z łatwością dostrzeżesz przekręt
i wyczujesz łapówkarski smród. A obecnie zapach szwindlu czuć w niewielkim, aczkolwiek
obrzydliwie bogatym, Katarze. To przy jego wyborze na gospodarza mundialu
zabrakło wspomnianej prawości.
Raport Pelikana
To
ten niepozorny kraj może doprowadzić do prawdziwego trzęsienia ziemi w
szeregach instytucji i zawalić cały świat Blatterowi oraz jego świcie. „The
Guardian” pisał niedawno o najpoważniejszym kryzysie, jaki przydarza się
właśnie FIFA od momentu jej założenia. A chodzi o raport Michaela Garcii, który
ma pozbawić stanowisk kilku prominentnych oficjeli, wytaczając wobec nich
najcięższe działa, czyli kryminalne zarzuty, i odebrać mistrzostwa Katarczykom.
Jego
twórca przybył do tej międzynarodowej federacji w czerwcu 2012 roku i stanął na
czele komórki dochodzeniowej Komisji Etyki. Badając proces wyboru organizatora mundialu
2022, otrzymał wolną rękę, mógł pytać oraz węszyć wszędzie i do woli. Na
podstawie rozmów z 75 świadkami i po zapoznaniu się z prawie dwustu tysiącami
stron dowodów, stworzył 350-stronicowe sprawozdanie, w którym kwestionuje ponoć
decyzję o mianowaniu państwa Bliskiego Wschodu. Można napisać, że ponoć,
ponieważ raport przeczytały dotychczas jedynie cztery osoby, nie trafił on nawet
w ręce Blattera i z pewnością nigdy nie zostanie opublikowany, gdyż działacze jego
upublicznienie zdążyli już zablokować.
Sam
Garcia na jednej z konferencji wzywał organizację do większej transparentności,
lecz transparentność to ona ma najwidoczniej w największym poważaniu. O całym jej
pustosłowiu opowiadał podczas audycji dla australijskiej stacji radiowej ABC
tamtejszy polityk, Nick Xenophon: „Kodeks Komisji Etyki przepisano na nowo i
głosi teraz, że członkowie Komitetu Wykonawczego nie muszą w ogóle zwierzać się
z tego, o czym z komisją rozmawiali. Transparentność i odpowiedzialność, jeśli
chodzi o tę instytucję, poszła sobie w siną dal”.
O
sprawozdaniu można na razie jedynie gdybać. Opierał się podobno na materiałach
zebranych przez dziennikarzy „The Sunday Times”. To oni zdemaskowali nieuczciwą
działalność Kataru. Według nich prowodyrem w rozdawaniu łapówek na prawo i
lewo, swoistym asem pikowym w katarskiej talii, był Mohammed bin Hammam. Ten
sam, który aby wygrać walkę o fotel prezydencki w FIFA, korupcyjną machinę rozkręcił
do rozmiarów wręcz niemożebnych. I jak się później okazało dzięki śledztwu reporterów
angielskiej gazety, on wtedy zabawę w korupcję dopiero zaczynał.
K(atar) jak korupcja
To
„The Sunday Times” swoimi rewelacjami rzuciło nieco światła na ten mroczny
światek, stęchły od układów i układzików, gdzie za zamkniętymi drzwiami, w
kompletnej tajemnicy dokonuje się milionowych przekrętów i nielegalnych
płatności, a wszystko w atmosferze wykwintnych kolacji, wzajemnego poklepywania
się po plecach oraz wręczania sobie luksusowych podarków.
Przechwycone
wiadomości e-mail, listy i wyciągi z kont bankowych ujawniły, że bin Hammam
posiadał zupełnie osobny budżet, którym mógł rozporządzać, jak tylko chciał. Przekupstwo,
szemrane interesy, imprezy, kosztowne upominki - w sumie na zapewnienie
poparcia własnej ojczyźnie spożytkował przeszło 5 milionów funtów. Żurnaliści z
Anglii donosili o dziesiątakach operacji pieniężnych w wysokości od 200 tysięcy
wzwyż. Gotówka pofrunęła na konta co najmniej trzydziestu futbolowych federacji
z Czarnego Lądu, a ich szefów Katarczyk gościł na wytwornych ucztach.
Najhojniej
podobno opłacał działaczy z najdłuższym stażem, tych najbardziej wpływowych. W
2010 roku FIFA zawiesiła dwóch oficjeli z Afryki, których na przyjmowaniu
łapówek przyłapano. Na tydzień przed głosowaniem około pół miliona odebrał Jack
Warner, wówczas wiceprezydent, boss związku CONCACAF. Kiedy został zmuszony do odejścia,
a Katar wybory wygrał, dostał od bin Hammama dodatkowe półtora miliona.
Dzisiaj
wielu z tych, którzy opowiedzieli się wtedy za krajem Bliskiego Wschodu, nie ma
już w szeregach organizacji. Albo składali dymisje ze względu na toczące się
przeciwko nim procesy o wykroczenia finansowe, albo chcieli się jak najszybciej
usunąć w cień.
Jacques
Anouma z Wybrzeża Kości Słoniowej oraz Issa Hayatou z Kamerunu za poparcie
katarskiej kandydatury zainkasowali po 1,5 miliona dolarów. Reynald Temarii
zaś, wówczas członek Komitetu Wykonawczego z ramienia Oceanii, zwierzał się
dziennikarzom, że w zamian za głos otrzymał 12 milionów. Kiedy został
zawieszony w obowiązkach i szykował się do rezygnacji, wkroczył bin Hammam. Za
jego namową i trzystu tysięcy, które od niego dostał, postanowił ze stawianymi
mu zarzutami powalczyć w sądzie. Zawieszenie udało się dzięki temu przesunąć w
czasie i nie dopuścić tym samym do głosowania jego zastępcy Davida Chunga,
który swój głos miał oddać na Australię.
Komitet
wyborczy Kataru oczywiście zarzekał się wielokrotnie, że bin Hammam nie posiadał
żadnego wpływu na ich kampanię, a był wyłącznie kimś w rodzaju mentora. Tymczasem
nikt nie jest w stanie odnieść innego wrażenia jak to, że Katarczycy mistrzostwa
sobie po prostu kupili. Tej rozkręcającej się korupcyjnej spirali pragną
zapobiec światowi potentaci typu Visa,
Adidas, Nike czy Coca-Cola, od lat łożący na futbol ogromne sumy. Domagają się,
by korupcyjne zarzuty wziąć wreszcie na serio i rozprawić się z tą sprawą raz i
na zawsze.
Jak w zegarku
Obserwując
jednak niemrawe podrygi FIFA w tej i wielu innych kwestiach, jak chociażby w niedawnym
incydencie z zegarkami, możemy być pewni, że korupcyjny smród nad instytucją będzie
się unosił jeszcze bardzo długo. Bo jeśli Komisja Etyki, stojąca na straży
uczciwości, zakazuje odbierania jakichkolwiek prezentów przez działaczy, a Ci
mimo wszystko prezenty ochoczo przyjęli i dopiero po trzech miesiącach
obiecują, że je zwrócą, to widocznie tamtejszy kodeks etyczny jest taki, jaki chcą,
by był.
Powinniśmy
zresztą wiedzieć, że kodeksy to rzecz względna. Bo Michel Platini zegarka ani
myśli zwracać, gdyż jego zdaniem podarunków się nie oddaje. Greg Dyke,
prezydent angielskiego związku piłkarskiego, mówi o tych wartych 16 tysięcy
funtów, luksusowych urządzeniach wprost ze Szwajcarii niczym o błahostce nie
wartej nawet funta kłaków – w wywiadach schlebiał sobie, że na okrągło dostaje tego
typu upominki. Pozostali zaś udają wielkie zdziwienie, co do ich ceny, a FIFA
wyceniała je na 117 funtów za sztukę, tak by suma mieściła się w ryzach kodeksu
Komisji Etyki.
Skoro
już afera zegarkowa narobiła takiego zamętu, to na rozstrzygnięcie dużo
poważniejszego skandalu katarskiego nie ma najmniejszych szans. Ale może w tej
organizacji wszystko działa prawidłowo, tak jak w tym kosztownym szwajcarskim
zegarku. Podarunki otrzymują najodpowiedniejsze osoby, łapówki zawsze wypłacane
są na czas, a mundialami obdarowuje się tych, którzy zapłacą najwięcej.