Simon Clifford miał dwanaście
lat, kiedy po raz pierwszy ujrzał „Canarinhos” Tele Santany. Reprezentację
wypchaną gwiazdami pokroju Socratesa i Zico, prezentującą na Mundialach w 1982
i w 1986 roku futbol bezsprzecznie najładniejszy. Widowiskowy, atrakcyjny,
nastawiony wyłącznie na atakowanie. Nie dowiemy się, czy to wtedy w umyśle
Clifforda zaczęła kiełkować myśl, której echa z biegiem czasu wybrzmiewały
coraz natarczywiej i donioślej. Nie odgadniemy, czy już wtedy w jego głowie pojawiło
się szalone marzenie - z Anglii zrobić drugą Brazylię.
Z prostej obserwacji wywiódł
jeszcze prostszą idee: skoro najlepsi gracze pochodzą z „kraju kawy”, to
dlaczego by nie uczyć brytyjskich dzieci, grać tak, jak w ojczyźnie Pelego.
Jego historia, tak naprawdę, rozpoczyna
się w 1995 roku. Wybrał się wówczas na jeden z meczów FC Middlesbrough. Pod
stadion przyjechał spóźniony. Bilety na tańsze sektory zostały wykupione.
Pozostały jedynie te, przeznaczone dla zawodników, ich rodzin i krewnych. Niezrażony
ceną, udał się na sektor. Tam poznał gracza Middlesbrough Juninho. Dla Anglika
przyjaźń szybko przerodziła się w obsesję. W mieszkaniu zawodnika przesiadywał
codziennie, dniami i nocami dyskutował o futbolu, chciał wiedzieć wszystko,
zwłaszcza o brazylijskiej piłce.
Obładowany wiedzą, zabrał się za
tworzenie podręcznika szkoleniowego. W 1996 na strychu własnego domu założył
organizację, współcześnie zrzeszającą ponad 600 szkółek piłkarskich. Rok
później, jako nauczyciel wychowania fizycznego, pożyczył od rady pedagogicznej
pięć tysięcy funtów, które pozwoliły mu sfinansować podróż do Brazylii. Na
miejscu rozmawiał m. in. z Rivelino oraz Zico, podpatrywał ich metody
szkolenia, poznawał tajniki tamtejszego futbolowego rzemiosła.
Clifford wyjechał do państwa
Ameryki Południowej nie tylko po to, aby zobaczyć treningi na własne oczy i
zebrać cenne doświadczenie, ale także po to, by odnaleźć sekret sukcesów
„Canarinhos”. Do Wielkiej Brytanii wracał z przeświadczeniem, że za
osiągnięciami Brazylii stoi gierka, zwana futebol
de salao. „To unikalna 5-osobowa gra, gdzie używa się piłki o rozmiarze 2.
Pele rozwinął dzięki niej wszystkie swoje umiejętności. Ronaldo ćwiczył się w
niej do czternastego roku życia. Dopiero potem zaczął kopać normalne futbolówki
i biegać po pełnowymiarowych boiskach” – stwierdził.
W zgłębianiu arkanów futebol de salao pomagał mu Juninho.
Opowiedział o uganianiu się za futbolową miniaturką, która znacznie wyostrza
kontrolę i czucie piłki. Zdradził, że większość gwiazdorów z „kraju kawy” w dzieciństwie
zasuwała właśnie za taką piłeczką.
W 1998 Clifford założył pierwszą akademię
piłkarską, opartą na brazylijskich sposobach wychowywania graczy. Na sesjach
treningowych młodzi adepci szlifują głównie technikę, zdolności przyjmowania i
prowadzenia piłki, uderzania na bramkę, drybling oraz sztuczki. Z reguły bawią
się wyłącznie tą mniejszą, cięższą futbolową kulą, zdaniem Clifforda pozwalającą
polepszyć warsztat, znacznie bardziej niż ganianie za zwykłym balonem po
błotnistych murawach w 11-osobowych zespołach.
Jak przekonuje: „W moich szkołach
wykorzystujemy normalne i małe piłki. Skupiamy się na precyzji podań, ćwiczymy
na parkiecie i rozwijamy w szczególności sztukę atakowania. Technika
uzupełniona znakomitą kondycją jest tym, w co wierzę”.
W 2001 stworzył rewolucyjny projekt
szkoleniowy o nazwie „Socatots”, pierwszy na świecie skierowany do dzieci
jeszcze w wieku niemowlęcym – od sześciu miesięcy wzwyż. Program uczy
podstawowych umiejętności w panowaniu nad piłeczką, zawiera ćwiczenia na
koordynację ruchową oraz poruszanie się w ogóle. Clifford chwali się: „Nauczamy
brzdąców, które jeszcze nie zaczęły chodzić”.
Opracowany przez niego system
zyskuje coraz większe uznanie. Trener młodzieżówek Evertonu - spod którego ręki
wyszli, m. in. Wayne Rooney oraz Jack Rodwell - Tosh Farell, twierdzi, że ten system
„wyprzedza jakiekolwiek inne o lata świetlne”. Dodaje: „Nasze sekcje do lat 7, 8,
9 i 10 wykorzystują jego pomysły w 75%. Nasi adepci do lat 9, którzy od dwóch sezonów
kształcą się zgodnie ze wskazówkami Clifforda są jedną z najmocniejszych grup
młodzieżowych w klubie”.
Ostatnio współpracowali z nim, m.
in. Ronney oraz Theo Walcott. Ogromnym entuzjastą jego metod stał się Michael
Owen. Zaczął stosować ćwiczenia zgodne z brazylijskim duchem, lecz nie był w
stanie nauczyć się wszystkiego, trudności sprawiały mu zwłaszcza niektóre
triki.
Clifford doszedł do wniosku, że
jeśli nawet najznamienitsi napastnicy nie potrafią przyswoić sobie pewnych rzeczy,
to dlatego, że treningi według nowej formuły rozpoczęli zbyt późno. Zdaniem Anglika
chłopcy z wysp brytyjskich muszą rozpoczynać ćwiczenia jeszcze zanim są w
stanie samodzielnie wstawać z łóżek: „W jednej z naszych akademii mamy w tej
chwili dwulatka, umiejącego zrobić z futbolówką to, czego nie potrafił wyuczyć się
Owen”.
Dziś jego organizacja nabrała
znamion globalnych. Na całym świecie szkółek pod szyldem „Brazylijskie Akademie
Piłkarskie” jest około 600. W samej Anglii prawie 100. Filozofia szkolenia
Clifforda podbiła niemal każdy zakątek świata, od RPA, Nigerii, przez
Tajlandię, Malezję, Singapur, aż po Kanadę, Stany Zjednoczone oraz Bermudy. Każdego
tygodnia do szkółek chodzi 150 tysięcy dzieci. W programie ogółem bierze udział
niemal milion chłopców.
Akademie uczą wszystkich bez
wyjątku, selekcji, bez względu na to, czy ktoś ma mniej lub więcej talentu. Aktualnie
1700 tam uczęszczających młodzianów, występuje w juniorskich sekcjach
profesjonalnych ekip. 47 z nich to reprezentanci krajowych młodzieżówek. Sam
Clifford zaś nie ukrywa pragnienia: „Chciałbym dochować się zawodnika
idealnego. Takiego, jakiego nikt jeszcze nigdy nie widział”.
Swoje najskrytsze i najbardziej
szalone z marzeń Clifford próbuje urzeczywistnić w niepozornej, liczącej trochę
ponad 15 tysięcy mieszkańców, mieścinie – Garforth Town. Lokalny zespół chce
wepchnąć na pierwszoligowe salony. Klub założony w 1964, który nie posiadał
początkowo osobnego boiska, a własne wybudował na wysypisku śmieci. Obecnie
występujący w rozgrywkach amatorskich, którego największym osiągnięciem była
gra w 7 lidze.
Garforth Town A.F.C. przejął w
2003 roku i natychmiast ogłosił ambitny plan, zgodnie z którym drużyna miała
stopniowo piąć się po ligowych szczeblach. W 2018 powinna zawitać do Conference
League, a w 2034 zapukać do drzwi Premiership: „Posiadamy trzydziestoletni projekt,
który prawdopodobnie nie przyniesie dobrych rezultatów przez wiele lat, ale
bazuje na tym, co zaobserwowałem w Sao Paulo”.
Jego fascynacja Brazylią nie
wygasła, można odnieść wrażenie wręcz odwrotne, z biegiem czasu ona tylko się
pogłębia. Ściany klubowego biura oprawione są w koszulki reprezentantów „Canarinhos”,
podpisane przez Ronaldo, Pele, Zico i Rivelino.
Jesienią 2005 w prowincjonalnym
miasteczku doszło do wydarzenia bezprecedensowego. Ziściło się jedno z wariackich
marzeń Anglika. Do maleńkiego Garforth przyfrunął słynny Socrates. Emerytowany
gracz zawarł miesięczny kontrakt. Na boisku jednak pojawił się zaledwie raz. Zagrał
jedynie 12 minut, lecz w momencie, gdy wbiegał na murawę, stadion - dotychczas
nie wypełniający się nawet w połowie – pękał w szwach.
Zagrał z zupełnymi amatorami:
nauczycielem, sprzedawcą odzieży, ogrodnikiem, elektrykiem i bezrobotnym
Francuzem, mieszkającym w pobliskim Leeds. Niespełna kwadrans w ciągu, którego
oddał jeden celny strzał i raptem pięciokrotnie dotknął futbolówki. Na koniec
powiedział: „Angielski styl jest bardzo szybki, a ja jestem 50-letnim starcem”.
Clifford nie wystawił już go ani
razu: „Postanowiłem nie wprowadzać Socratesa w następnych meczach, bo jego rozgrzewka
przed spotkaniem z Tadcaster składała się z dwóch wypitych butelek Budweisera i
trzech wypalonych papierosów”.
W tym samym sezonie w drużynie
występował Lee Sharp, dawniej zawodnik Manchesteru United i reprezentant kraju.
W 2005 w jednym ze sparingów zagrał Careca. Kolejną stukniętą fantazją
Clifforda jest sprowadzenie do klubu innych wielkich niegdyś Brazylijczyków,
jak Cafu, Romario lub Bebeto.
Jego działania jak dotąd mają
słodko-gorzki posmak. Choć szkółki opanowują całą kulę ziemską, a system
szkolenia zdobywa coraz większą popularność, to realnych efektów na razie nie
widać. Jedynym znanym piłkarzem, który ukończył kurs Anglika w stu procentach
jest Micah Richards. Garforth Town w ligowej drabince nie poruszyło się nawet o
milimetr. Żaden z ukształtowanych wedle brazylijskiej receptury graczy, nie
przebił się do pierwszego składu zespołu, występującego w ósmej lidze.
Mimo to Clifford nie przestaje
marzyć i roztacza buńczuczne plany: „Wiem dokładnie, co się stanie. Przyjdzie
czas, kiedy większość brytyjskich ekip będzie posiadała w swych kadrach
piłkarzy wychowanych przez moje akademie, a Garforth będzie w Premier League. W
przyszłości połowa reprezentacji Anglii wyjdzie spod mojej ręki. Mam najwartościowszy
kawałek ziemi na globie i nasiona, jakich nie ma nikt. Zamierzam podlewać i
pielęgnować je, a potem to kwestia czasu aż rozkwitną”.
Simona Clifforda można uznać za
skończonego szaleńca, a wizje, które rozpościera za fantasmagorie i złudzenia. Można
jednak również uznać za człowieka, który nie rzuca słów na wiatr i konsekwentnie,
wytrwale dąży do obranego celu. Na pytanie czy jego koncepcje nie są nadto
ambitne i dalekosiężne, odpowiada: „Do tej pory zrealizowałem wszystko, co
sobie założyłem, więc dlaczego mój plan miałby się nie powieść ? To wyścig na
400 metrów, a ja przebiegłem dopiero dwa, trzy metry”.
Clifford to wizjoner, nieco
oderwany od rzeczywistości, dla którego tu i teraz nie ma znaczenia. On żyje
jutrem, odległą przyszłością, a jego marzenia wykraczają daleko poza
ograniczone ramy myślowe gatunku homo
sapiens. Wszak nie każdy ze swojej ojczyzny pragnie uczynić namiastkę
Brazylii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz