Nie zna słowa po hiszpańsku, nie
odwiedza siedziby klubu, a swoje zainteresowanie jego losami wyraża jedynie
poprzez wpisy na Twitterze. Al Thani, członek rodziny królewskiej Kataru,
właściciel zespołu z Andaluzji, jest zarówno jego przekleństwem, jak i
błogosławieństwem. Panem i władcą Malagi, którą od dobrych kilku miesięcy
sukcesywnie prowadzi ku zagładzie. Tegoroczna rewelacja Ligi Mistrzów stoi na
skraju przepaści.
Gdy latem 2010 roku Al Thani
przybył negocjować wykupienie drużyny, to okazało się, że jego prywatny jacht
jest zbyt duży, aby zacumować w pobliskiej przystani – Puerto Banus. Musiał
udał się do głównego, największego portu w samym centrum miasta. Sympatycy
tamtejszej ekipy mogli wówczas poczuć się, jak prawdziwi szczęściarze, którzy
wygrali na loterii.
Przeciętny, słynący dotychczas z rekordowej
liczby promocji do pierwszej ligi klub, przejął obrzydliwie bogaty szejk. W państwie
pogrążonym w kryzysie, mającym niebagatelny wpływ również na futbol, Malaga
mogła poczuć się niczym krezus wśród biedoty. Miała stać się odpowiednikiem
Manchesteru City oraz PSG. Budżet w wysokości 150 milionów euro, mniejszy tylko
od zasobów Barcelony i Realu, pozwalał roztaczać mocarstwowe plany.
Tymczasem zamysł Al Thaniego był
zgoła odmienny. Nie zaczął szastać forsą na prawo i lewo, wszystko
podporządkował kilkuletniemu projektowi budowania konkurencyjnego zespołu. W
trakcie pierwszego okienka transferowego ściągnął raptem czterech zawodników. Trenera
Jesualdo Ferreirę zwolnił po zaledwie dziewięciu meczach. Nic nie wskazywało
wtedy, że drużyna w trybie ekspresowym wedrze się do czołówki Primera Division.
Rzeczywiste inwestycje rozpoczęły
się od momentu przyjścia Manuela Pellegriniego. W ciągu paru miesięcy ekipa
miała kompletnie nową podstawową jedenastkę. W caluteńkiej 30-osobowej kadrze
ze „starej gwardii” zostali jedynie dwaj gracze.
Przed sezonem 2011/2012 klub wydał
najwięcej spośród wszystkich z pierwszej ligi. Prawie 60 mln poszło, m. in. na:
jednego z najlepszych zawodników La Liga Santiego Cazorlę oraz jednego z
najbardziej utalentowanych młodzianów ziemi hiszpańskiej – Isco. Skład
uzupełniono o doświadczonych, pozyskanych za darmochę graczy, jak Ruud Van
Nistelrooy, Joris Mathijsen, Martin Demichelis, Joaquin czy Julio Baptista.
Maladze daleko było do nuworyszów
z Paryża lub Manchesteru, trwoniących mamonę na gwiazdy futbolu. Tylko dwie
transakcje przekroczyły barierę dziesięciu mln. W ogóle obecna wyjściowa
jedenastka kosztowała raptem 40 baniek, wielokrotnie mniej od obracających setkami
milionów zespołów Manciniego i Ancelottiego.
Rewolucja Al Thaniego
doprowadziła do zmian w kierownictwie. Fernando Hierro, dawniej gwiazdor Realu
i reprezentacji, został dyrektorem generalnym. Antonio Fernandeza - człowieka
odpowiedzialnego za osiągnięcia Sevilli, która na przestrzeni 15 miesięcy zdobyła
pięć trofeów i wyszukanie oraz sprowadzenie Daniela Alvesa za niecały milion -
mianowano dyrektorem sportowym.
Nowy właściciel wpakował szmal w
remont stadionu i szkółki piłkarskiej, lecz jego zamiary wybiegały znacznie
dalej. Przejmując drużynę z Andaluzji pragnął nie tylko zainwestować w zespół,
ale także stworzyć sportowe miasteczko z nowoczesnym stadionem, akademią, kompleksem
treningowym, centrum handlowym, hotelem oraz portem. Na przestrzeni dwóch lat
szejk ulokował na południu Półwyspu Iberyjskiego 200 milionów i zamierzał
wpompować kolejne.
Radni odrzucili jednak jego koncepcje.
Milioner znad Zatoki Perskiej nie ukrywał niezadowolenia. Swoją frustrację
wyrażał poprzez wpisy na Twitterze. Narzekał na trudną współpracę z władzami,
oskarżał dziennikarzy o rasizm, pisał o niesprawiedliwym podziale wpływów z
praw do transmisji, a cały tamtejszy futbol określił mianem skorumpowanego.
Wraz z fiaskiem swoich planów,
stracił zainteresowanie ekipą. Z dnia na dzień zakręcił kurek z gotówką. Malaga
historyczny sukces – czwarte miejsce w lidze – świętowała w atmosferze
niepewności.
Przestał wypłacać zawodnikom pieniądze. Zaległości wobec nich wynosiły już podobno 9 milinów. Zaległe wynagrodzenia regulował z trzymiesięcznym opóźnieniem i pokrywał jedynie w połowie. Czterech z graczy poskarżyło się federacji hiszpańskiej.
Włodarze Villarreal złożyli
skargę do UEFA, gdyż nie otrzymali pełnej sumy za Cazorlę. Kasy w terminie nie dostały
również HSV Hamburg (transakcja Mathijsena) oraz Osasuna (Nacho Monreal),
której zażalenie poskutkowało zakazem transferowym dla Malagi zimą poprzedniego
sezonu.
Organa podatkowe zablokowały
konta bankowe klubu, bo ten winny jest im około siedmiu milionów. Burmistrz
wezwał katarskiego biznesmena do spłaty wszystkich należności. Maladze w pewnym
momencie groziło wykluczenie z europejskich pucharów i relegacja do niższej
klasy rozgrywkowej. Działacze zaś kłopoty finansowe tłumaczyli procesem
restrukturyzacji i dostosowywaniem się do wymogów „Financial Fair Play”.
Wyjściem z impasu stała się wyprzedaż
wartościowych zawodników. Do Arsenalu odszedł Cazorla, a w odległej Rosji
szczęścia postanowił szukać Salomon Rondon. Al Thani ani myślał pomagać zadłużonej
drużynie. W lipcu bieżącego roku chciał opchnąć go albańskiej korporacji Taci
Oil.
W Maladze doszło zatem do
zupełnie nieprawdopodobnej sytuacji. Kiedy uzyskiwała nadzwyczajne wyniki,
wydarzyło się coś niebywałego – szejk zgubił zapał. I tak w trakcie zaledwie
kilku tygodni z pretendentów do tytułu mistrza zmienili się w ekipę walczącą o
przetrwanie. Potem stało się coś jeszcze bardziej zadziwiającego. Los klubu w
swoje nogi wzięli piłkarze. Zdecydowali bić się o przyszłość własną i zespołu.
W nastrojach nieufności, goryczy
i niepokoju wygrali rywalizację w Lidze Mistrzów z Milanem i Zenitem Sankt
Peterburg. Zajęli pierwsze miejsce, awans zapewnili sobie na kolejkę przed
końcem rundy grupowej. Są bez wątpienia jednym z najlepszych debiutantów w
historii tego turnieju. Szokujące triumfy podkreśla fakt, że tegorocznego lata
na nowych graczy nie wydali nawet złamanego grosza. Co więcej, o ich obliczu
decydują młodzieńcy, jak 16-letni Fabrice Olinga czy 20-letni Isco.
W obecnej edycji Chamapions
League prawdopodobnie nie ma zespołu o równie niejasnym położeniu. Kibice
zgodnie mówią: „Jesteśmy gigantem na glinianych nogach”. Następne zwycięstwa i
potencjalny sukces nie mają wyłącznie wartości samej w sobie. Mogą uratować
ekipę z Andaluzji w sensie dosłownym. Dziś w oczach katarskiego milionera to
ponownie drużyna nie na sprzedaż. Nie mamy jednak pewności jaka będzie jej
przyszłość, bo dla Al Thaniego losy Malagi znaczą tyle, co splunięcie. Bo w Europie
niewiele jest klubów tak bardzo uzależnionych od kaprysu swego właściciela.
Malaga,uważam podobnie.Lubie tego bloga,czytam każdy post z zaciekawieniem,ale posty pojawiają się rzadko.Obserwuję.
OdpowiedzUsuńDzięki za zainteresowanie. Niestety rożnego rodzaju obowiązki sprawiają, że nie mam czasu, aby pisać częściej.
Usuń