Właściciela
Interu Mediolan uwiódł zgrają dzieciaków rozrabiającą w - określaną młodzieżową
Ligą Mistrzów – NextGen Series (zwycięstwo w finale z Ajaxem Amsterdam). Zanim
został opiekunem mediolańskiego klubu, rządził jedynie jego Primaverą, a
wcześniej młodzieżówką AS Romy. Jako zawodnik nie zdążył zagrać w nawet jednym
oficjalnym meczu, jego karierę przerwała poważna kontuzja. Andrea Stramaccioni
to kolejny wynalazek Morattiego. Trener z znikąd, prawnik z wykształcenia, ma
ratować Mediolańczyków z totalnej zapaści (siódme miejsce w lidze, marne szanse
na puchary, a przecież jeszcze niespełna dwa lata temu nie mieli sobie równych
w Europie).
Wielu stwierdzi, że decyzja Włocha jest szokująca i zupełnie irracjonalna. Gdyby, natomiast
spojrzeć na 17 lat jego prezydentury i wymazać jedyne normalne lata 2006-2010,
nic nie wydawałoby się już tak szokujące i nielogiczne. Gdyby przyjrzeć się
dokładnie procesowi zarządzania klubem niezwykle łatwo byłoby zagubić się w
nieprzeniknionych meandrach umysłu - uplecionych grubymi nićmi absurdu - człowieka, dla którego
słowa szaleństwo czy dziwactwo znaczą tylko tyle, co nudna i zwyczajna
codzienność.
Dam wam pieniądze i sukcesy
Od
momentu przejęcia Interu w 1995 roku mamił wszystkich naokoło wizją
błyskawicznej budowy drużyny niezwyciężonej na krajowym poletku, a w dalszej
perspektywie niepokonanej w Europie. Tymczasem pierwsza dekada prezydencji
Morattiego naznaczona była pasmem udręk oraz upokorzeń. Zespół nie zdobył mistrzostwa,
nie doczłapał się nawet do finału LM. Sięgnął po, zaledwie dwa trofea: Puchar
UEFA i Puchar Włoch.
By
podbić Italię musiał z kieszeni wyłożyć gigantyczną sumę około siedmiuset milionów
euro (scudetto, notabene, przyznane przy zielonym stoliku, z powodu afery
„Calciopoli”). By zawładnąć Starym Kontynentem, musiał najechać go armadą stworzoną
za wielki szmal, dowodzoną przez stratega wybitnego – Jose Mourinho. By zaspokoić
nieujarzmione pragnienie o Lidze Mistrzów, na które czekał długich 15 lat, musiał
wyłożyć prawie miliard euro.
Wymazując,
więc z pamięci lata względnej normalności, otrzymamy obraz kreowany ręką
skończonego szaleńca. Dwanaście sezonów bez mistrzostwa, dwanaście sezonów bez
finału Champions League, a to wszystko za przeszło 800 mln. To jednak tylko
pieniądze, których Morattiemu pod dostatkiem i trofea, których ciągle mało.
Tymczasem najbardziej chore oraz abstrakcyjne obrazy boss Interu tworzył czerpiąc
inspirację od szkoleniowców oraz piłkarzy.
Dam wam trenera z prawdziwego
zdarzenia
W
przeciągu caluteńkiej prezydentury w klubie przewinęło się 18 trenerów. Do 2005
żaden nie utrzymał się dłużej niż rok. Moratti potrafił wylać szkoleniowca w
momencie, gdy został wybrany najlepszym ekspertem we Włoszech, kiedy opromienił
klub kończąc sezon jako zdobywca Pucharu UEFA, kiedy miał pełne poparcie ze
strony kibiców. Luigi Simoni nie znalazł
uznania w oczach Prezesa i wylądował na bruku za zbyt defensywny styl gry.
Potrafił
w trakcie jednego sezonu zmienić trenerów czterokrotnie (1998/1999 – Luigi
Simoni, Mircea Lucescu, Luciano Castellini oraz Roy Hodgson). Zatrudniał
szkoleniowców znanych w futbolowym świecie i zwalniał po każdym najmniejszym
niepowodzeniu (Marcello Lippi bądź Hector Raul Cuper). Zatrudniał trenerskich
żółtodziobów, jak, chociażby Marco Tardelli, który zasłynął wyłącznie z tego,
że jego podopieczni zostali zmieceni z powierzchni ziemi w derbowym pojedynku z
Milanem 0:6.
Dziś
po okresie spokoju i sukcesów, ponownie wraca do swoich starych nawyków. Andrea
Stramaccioni na przestrzeni ostatnich 22 miesięcy jest już piątym opiekunem
zespołu (a w kontekście następnego sezonu mówi się o kolejnym). Rafa Benitez
wytrzymał pół roku, Leonardo tyle samo, Gian Piero Gasperini zwolniony, nim na
dobre zadomowił się w Mediolanie (3 miesiące), a Claudio Ranieri zdołał
udobruchać Szefa przez, zaledwie pół sezonu.
Dam wam piłkarskie gwiazdy
W
trakcie całej swojej prezydencji Massimo Moratti na zawodników wydał grubo
ponad miliard euro. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych posiadał w ekipie dwóch
z trzech najdroższych futbolistów na świecie (Ronaldo oraz Christian Vieri). Trzymał
wówczas w drużynie najlepiej na globie opłacanego gracza – Alvaro Recoba. W
kadrze upchnął dwunastu obrońców, którzy kosztowali łącznie ponad pięćdziesiąt
milionów dolarów. Nie wystarczyło to nawet na awans do Ligi Mistrzów (lepszy
okazał się IF Helsingborg). Lata dziewięćdziesiąte były ponadto dla zespołu
najgorszymi w historii, gdyż wyłącznie w tej dekadzie nie udało się sięgnąć po
scudetto.
Tak
jak w przypadku szkoleniowców, tak i w przypadku piłkarzy właściciel Interu nie
wykazywał zbyt dużej cierpliwości. Wymieniał ich dziesiątkami, ściągał tabuny gwiazd,
mniej lub bardziej uzdolnionych graczy. To właśnie na polu piłkarskich transakcji
zyskał największy rozdźwięk, w głównej mierze dzięki niezliczonej ilości
najdziwniejszych odlotów.
Był
bowiem nie tylko porywczy, lecz także życzliwy i troskliwy dla rywali, których
obdarowywał najrozmaitszymi prezentami. Lokalnemu przeciwnikowi oddał za bezcen Clarence’a Seedorfa oraz Andreę
Pirlo w zamian biorąc Francesco Coco i Andresa Guglielminpietro. Konkurentowi z
Turynu podarował Fabio Cannavaro w zamian za Fabiana Cariniego. Realowi Madryt
sprezentował Roberto Carlosa w wyjątkowo okazyjnej cenie – jedyne 6 mln euro.
To
nie koniec odlotów Morattiego. Czerpał pełnymi garściami z europejskich muraw, szybszy
od konkurencji, brał wschodzące gwiazdy, zanim na dobre rozbłysnęły. Robbiego
Keane’a wziął za 13 mln, by po czterech miesiącach zesłać z powrotem do Leeds
United. Nicolas Ventola kupiony za ponad dwadzieścia baniek, zdążył przywdziać
koszulkę 21 razy, trafiając do siatki sześciokrotnie, by potem niemal
natychmiast wyfrunąć do Bolognii. Adriana Mutu dał Veronie po, zaledwie
czternastu rozegranych przez Rumuna meczach.
Prezes
doprowadził również do wielu transferowych niewypałów, m. in. Ricardo Quaresma,
sprowadzony za 18 mln, uznany najgorszym zawodnikiem Serie A w 2008 roku;
Adriano, który najpierw obniżył loty odwiedzając nałogowo włoskie puby i
dyskoteki, a karierę zmarnował rzekomą depresją; Javiera Farinosa najął za 16
mln, by ten przez piętnaście miesięcy leczył kontuzje; Mohameda Kallona nabył
za 13 mln, a ten wsławił się skandalem dopingowym.
Najlepsze
jednak przed nami. Boss Interu zasłynął najbardziej ze zgrai anonimowych
kopaczy, których kupował pod byle pretekstem. Niewielu jest w stanie
racjonalnie wyjaśnić niektóre z odpałów właściciela „Nerazzurrich”. Nikomu
nieznanego Vratislava Gresko ściągnął z Bayeru Leverkusen za 5 milionów, a ten wyróżnił
się jedynie fatalnym błędem popełnionym w konfrontacji z Lazio Rzym, kiedy
podał piłkę wprost pod nogi Karela Poborskiego. Gromadę bezimiennych można by uzupełniać
bez końca, wymieniać przykłady: Gilberto – 5 mln euro, 2 gry; Antonio Pacheco –
3 mln, 1 mecz; Gonzalo Sorondo – 6 mln, 11 spotkań; czy Sixto Peralty, który
kosztował niespełna 5 mln, a nie zagrał ani razu.
Nowa era, stare nawyki, nowe odloty
W
ciągu pierwszej dekady Moratti zafundował fanom Interu solidną dawkę gorzkiej
komedii. Tylko dwa wydarzenia przemieniły cyrk Prezesa w świątynię futbolowych
sukcesów: afera „Calciopoli”, która zraniła najpoważniejszych konkurentów
(degradacja Juventusu Turyn, kilkunastopunktowa kara AC Milanu) oraz osoba Jose
Mourinho, który zapanował nad szatnią, a klub otoczył kompleksową opieką (wtedy
transfery piłkarzy miały jakikolwiek sens).
Teraz,
kiedy „The Special One” nie ma już od dawna, kiedy niemal wszystko zostało
zrujnowane, za sprawą ponownych dziwactw Morattiego, byliśmy świadkami odlotu
największego – zniszczony klub ma odbudować trenerski młokos, by latem oddać go
w ręce innego szkoleniowca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz