I
jak tu nie kochać tej dyscypliny. Po takich wieczorach jak wczorajszy i
wtorkowy, kiedy nieprawdopodobne boje toczyli półfinaliści Ligi Mistrzów, wiara
w najczystsze wartości piłki nożnej powinna pozostać niezachwiana. Mimo iż
futbol szargają komercja, pieniądze, gigantyczne inwestycje czy monstrualne
zarobki zawodników, to nadal potrafi on być piękny i nieprzewidywalny.
Oto
bowiem rozstrzygający los półfinałowych batalii w swych nogach mieli jedni z
najdroższych piłkarzy na globie – Cristiano Ronaldo oraz Kaka - a również
uważany za najlepszego na kuli ziemskiej, geniusz nad geniusze – Lionel Messi. Oto
goleadorzy zjawiskowi, Ronaldo i Messi, którzy strzelili razem tyle samo
bramek, ile pierwsze trzy zespoły naszej Ekstraklasy, zawiedli w tych
decydujących momentach. Ci, którzy przez cały sezon byli bezlitośni dla
przeciwników, smagając ich seriami goli niespotykanymi w historii piłki, ci,
którzy rywalizację o miano najlepszego wznieśli na niebotyczny poziom,
niedostępny dla zwykłych śmiertelników, teraz nie potrafili znęcić się w tak
banalnych sytuacjach, jak rzuty karne.
Oto
bowiem drużyny wypełnione zbiorowiskiem gwiazd niespotykanym w jakimkolwiek
innym miejscu naszej galaktyki, zostały wyeliminowane przez zespoły także
złożone z gwiazd, ale jakby święcących do tej pory mniej intensywnie.
Wyceniania na najdroższą – jedenastka Barcelony – i zbudowana za największą
sumę w dziejach tej dyscypliny – jedenastka Realu – dały się ograć wymęczonym i
podstarzałym herosom z Londynu oraz solidnym rzemieślnikom z Monachium. Co
więcej, hiszpańskie kluby rywali mieli już na tacy, prowadząc różnicą dwóch trafień.
Tymczasem oczekiwanego od kilku miesięcy „Gran Derbi” w finale Ligi Mistrzów
nie będzie. Futbol po raz kolejny zagrał na nosie wszystkich.
Tak,
piłka nożna jest piękna. O zwycięstwie decydują często czynniki mikroskopijne,
jak dyspozycja dnia, łut szczęścia czy zwykły zbieg okoliczności. Skazywany na
śmierć przez rozstrzelanie Bayern odnalazł się w paszczy lwa. Na Santiago
Bernabeu poczynał sobie tak zuchwale, jakby zapomniał, że Real w tym sezonie
niszczył przeciwników salwami goli niespotykanymi nigdy wcześniej (najwięcej
bramek w jednym sezonie w caluteńkiej historii Primera Division).
Chelsea
z kolei wirtuozerii katalońskiej machiny, przeciwstawiła determinację oraz
walkę o każde najmniejsze źdźbło trawy. Wśród piłkarskich purystów, jedynie w
grze Barcelony widzących najlepsze wartości estetyczne piłki, wtorkowy wieczór
wzbudził najgorsze reakcje. Do świątyni, gdzie widuje się wyłącznie cudowną
maestrię, wtargnął pot i znój. Co gorsza, rozpanoszył się na tyle, że maestrię
zniszczył doszczętnie. Lecz tego dnia angielska ekipa wygrała nie tylko dzięki topornej,
siłowej grze oraz dużemu szczęściu, wygrała również dzięki heroizmowi i wierze
w ostateczny sukces. Urzeczywistniła, to, co w tej dyscyplinie najcudowniejsze –
nawet teoretycznie słabsze drużyny mają szanse na zwycięstwo.
Gdy
każdy oczekiwał wewnątrz hiszpańskiego finału, na co wskazywały wszelkie znaki
na niebie i ziemi, po raz kolejny okazało się, że futbol nie wykorzystał
jeszcze wszystkich swoich scenariuszy i po raz kolejny uraczył nas widowiskiem tyleż
dramatycznym, co szokującym. Wszak piłka nożna, to taka piękna dyscyplina, o
której jesteśmy w stanie powiedzieć wszystko i wszystko przewidzieć do momentu
pierwszego gwizdka. Wówczas nic nie jest już tak pewne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz