Padł
na murawę. W pierwszym momencie ktoś pomyślał, że to pewnie jakiś uraz. Może tymczasowe
zasłabnięcie. Dopiero kilka chwil później sytuacja okazała się poważna.
Okropnie poważna. Piłkarz nie dawał oznak życia. Na stadionie zaległa ponura
cisza, załamani zawodnicy patrzyli z bezsilnością na trwającą rozpaczliwą walkę
służb medycznych o życie Fabrica Muamby. Jego serce przestało bić w 42 minucie
pucharowego pojedynku pomiędzy Boltonem Wanderers a Tottenhamem Hotspur.
To
fatalne wydarzenie miało swój szczęśliwy finał. Stan zdrowia Muamby z dnia na
dzień ulega sukcesywnej poprawie. Oddycha już samodzielnie, serce pracuje bez
pomocy aparatury medycznej, porusza kończynami oraz mówi. Lekarze zgodnie twierdzą:
„To cud”. Futbolista nie oddychał przez 78 minut, 16-krotnie próbowano
przywrócić pracę serca z użyciem defibrylatora. Bezskutecznie. Dopiero w
szpitalu udało się go uratować.
Lekarz
Boltonu Jonathan Tobin po wszystkim powiedział: „Obawialiśmy się najgorszego i
nie sądziliśmy, że tak szybko będzie dochodził do siebie. To niesamowite. 48
minut minęło od jego zasłabnięcia do dotarcia do szpitala i kolejne 30 minut
potem. Był praktycznie martwy w tym czasie”. Angielski świat zaniemówił,
wstrzymał oddech i z bezradnością obserwował, wydawać by się mogło, z góry
skazaną na porażkę walkę o życie 23-letniego reprezentanta młodzieżówki Anglii.
Kapitan
Boltonu, Kevin Davies, stwierdził: „Atak serca Fabrica Muamby sprawił, że
futbol stał się nieistotny”. Po czym wrócił myślami do sobotniego zajścia:
„Śledziliśmy grę, skupieni na piłce, kiedy ktoś krzyknął <Fabrice upadł>.
Wtedy zobaczyliśmy go leżącego na murawie. W ciągu kilku sekund uzmysłowiliśmy
sobie, że jest to coś bardzo poważnego. W ciągu minuty bądź dwóch wiedzieliśmy,
że dzieje się coś bardzo złego”.
Podobno
wychowanek Arsenalu życie zawdzięcza kibicowi Tottenhamu, Andrew Denerowi
(kardiolog), który zareagował natychmiast. Minął ochronę, pobiegł do gracza,
koordynował akcję ratunkową, a następnie skierował ambulans do swojego
szpitala. Muamba może mówić o szczęściu. Olbrzymim szczęściu.
Inni szczęścia nie mieli
W
ciągu kilku ostatnich lat byliśmy świadkami wielu tragicznych wydarzeń na boiskach.
Zbyt wielu. Dawniej na palcach jednej ręki można było policzyć te wszystkie
feralne sytuacje. Teraz śmierć na boiska zagląda co roku.
W
2003 roku podczas półfinałowego spotkania Pucharu Konfederacji między Kamerunem
a Kolumbią niespodziewanie zasłabł i upadł na murawę Marc-Vivien Foe. Pomimo
błyskawicznej reakcji lekarzy i akcji reanimacyjnej, reprezentanta nie udało
się uratować.
25
stycznia 2004 Benfica Lizbona grała z Victorią Guimares. Miklos Feher wszedł z
ławki rezerwowych w 60 minucie. W dziewięćdziesiątej asystował przy bramce,
dającej zwycięstwo jego zespołowi. Za długo celebrował zdobycie zwycięskiego
gola, więc otrzymał od sędziego żółtą kartkę. Uśmiechnął się tylko, lekko
ukucnął i runął bezwładnie na plecy.
25
sierpnia 2007 w 31 minucie pojedynku Sevilla – Getafe, Antonio Puerta stracił
przytomność i upadł. Chwilę potem wstał o własnych siłach. Podążył do szatni.
Tam jego stan ponownie się pogorszył. Odwieziony do szpitala, zmarł kilka dni
później.
To
jedynie nieliczne z wypadków (te, które dotknęły znanych graczy; w czwartek
dowiedzieliśmy się o zgonie kolejnego, tym razem w Indiach). Na przestrzeni
dziesięciu lat 28 futbolistów zmarło na boiskach - w trakcie meczu bądź
treningu - oraz zaraz po nieudanych akcjach reanimacyjnych w karetce lub w
szpitalu. W przeciągu całego XX wieku na murawach zginęło 16 zawodników. Jeśli zatem
przyjrzymy się przykrym statystykom z łatwością zauważymy, że z roku na rok
zwiększa się ryzyko śmierci wśród sportowców. Co jest przyczyną tak szokujących
przemian ?
Oszukać śmierć
Siedem
lat temu FIFA zleciła dochodzenie w sprawie nagłych zgonów piłkarzy.
Dochodzenie wykazało, że głównym powodem zazwyczaj była ukryta wada serca (jak
chociażby w przypadku wspominanych: Foe, Fehera oraz Puerty). We Włoszech każdy
sportowiec, co roku musi przejść pełne badania medyczne. Od 1971 przebadano
około 33 tysięcy sportowców. Odkryto, że są oni bardziej narażeni na problemy z
sercem od przeciętnych ludzi. Uważa się, że wzmożony wysiłek niesie groźne dla
życia arytmie.
Jest
to jednak bezpośrednia przyczyna. A co decyduje o wzroście nieszczęśliwych
wypadków ?
Szyderczą
ironią losu staje się pewna tendencja: im zawodnicy silniejsi, lepiej
wytrenowani, im bardziej dba się o ich zdrowie, mają za sobą armię fizjologów
oraz lekarzy, tym są wrażliwsi, bardziej podatni na kontuzje, a w skrajnych
przypadkach coraz częściej dochodzi do tak niefortunnych zdarzeń jak sprzed kilku
dni.
Według
dr Stevena Cox’a, dyrektora charytatywnej fundacji „CRY” („Cardiac Risk in the
Young”), każdego tygodnia w Wielkiej Brytanii ginie dwunastu młodych zdrowych
ludzi na skutek niezdiagnozowanych problemów z sercem. A 80 procent wypadków
następuje bez wcześniejszych objawów.
Dlaczego
młodzi sportowcy umierają na zawał serca ? Gdzie tkwi przyczyna tej
niepokojącej tendencji ?
Szukając praprzyczyny
Może
odpowiedzi należy szukać w samym futbolu i jego ciągłej ewolucji. Mecze
piłkarskie stoją na coraz wyższym poziomie, gra się coraz szybciej i
intensywniej. By zaspokoić wymagania fanów i dotrzymać tempa innym trzeba
poprawić wydolność organizmów graczy. Mordercze treningi, zwielokrotnione
obciążenia, częstokroć wielokrotnie wyższe od możliwości futbolistów, powodują,
że niektórzy tego tempa nie wytrzymują.
Faszerowani
różnego rodzaju medykamentami oraz suplementami, chodzące okazy zdrowia, udają przed kamerami herosów nieugiętych,
wiecznie niezaspokojonych, dążących do zwycięstw za wszelką cenę, bez względu
na koszty. Na stadionach niczym na antycznych arenach, gdzie dawniej odbywały
się walki gladiatorów, dziś śmiertelnie poważne walki toczą piłkarze. Nie
możesz powiedzieć, że jesteś słabszy, nie możesz sobie pozwolić na grymas bólu,
na moment wytchnienia. W końcu piłka nożna, to coś więcej niż sprawa życia i
śmierci.
Świętej
pamięci Zdzisław Ambroziak powtarzał: „To
dziennikarze od dziesięcioleci powtarzają w kółko, że możliwości człowieka są
nieograniczone. To w gazetach i w telewizji powstał wizerunek istoty bez
granic, która drwi z grawitacji, fizjologii i chronologii. Tymczasem
człowiekowi, choćby nie wiem ile trenował, nie wyrosną skrzydła, żeby mógł
fruwać jak ptak”. Być może to my sami kształtujemy obecną rzeczywistość tej
dyscypliny. Mówiąc dobitniej, chcemy tak skrajnych emocji, jak w trakcie
sobotniego pojedynku. Być może normalna rywalizacja nam już nie wystarcza. Jest
niewystarczająca, bo nie daje odpowiedniej dawki adrenaliny.
Może odpowiedzi należy szukać w niebotycznej presji
wytwarzanej przez kibiców, która dotyka głównie zawodników. Presji, która jest
ponad siły niektórych.
Wzmożone oczekiwania i związany z tym stres robią
swoje, ale dużo większe spustoszenie mogą czynić globalne trendy. Żyjemy w
czasach, kiedy znaczenie mają wyłącznie pieniądze i kariera. Gonimy za czymś
nieuchwytnym, lecz gonimy bez ustanku i bez jakiejkolwiek refleksji. Do małego
szlachetnego niegdyś światka futbolu, wkroczył więc wielki świat wraz z całym
arsenałem swych najohydniejszych i najbardziej plugawych nawyków. Piłka nożna
to aktualnie dobry biznes, gdzie dla prezesów liczą się jedynie słupki zysków.
Pęd za wynikami i trofeami ciągle trwa, a z biegiem lat staje się jeszcze większy
i intensywniejszy.
Podopieczny Harry’ego Redknappa, Benoit
Assou-Ekotto, zwierzał się, że ważniejsze są zera na koncie bankowym niż same
mecze oraz treningi, które męczą i denerwują. Dyscyplina przestała już być
przyjemnością nawet dla futbolistów. Dla tych, którzy przecież nie mogą wyrażać
niezadowolenia. W końcu wykonują najlepszy zawód na świecie. Bawią się, a w
dodatku świetnie zarabiają.
Ktoś mądry powie, że skoro mają tak wygodne życie, to
czym się przejmować. Po co ten medialny szum i współczucie. Ktoś mądrzejszy
krzyknie, że na świecie umierają tysiące zwykłych ludzi z powodu chorób bądź
głodu, a nad ich losem nikt się nawet nie zastanowi. Czy możemy jednak być kompletnie
obojętni ? Z drugiej strony, czy nie gloryfikujemy trochę na wyrost tragicznie
zmarłych graczy ? Przecież doskonale zdają sobie sprawę z obecnych reguł
rządzących tą dyscypliną. Jesteś słabszy, odpadasz. Podejmują walkę i pragną gonić
za doskonałością bez względu na skutki.
Memento
mori
Przykład Muamby pokazał, że linia dzieląca życie i
śmierć jest niezwykle cienka oraz krucha. Niestety temat śmierci piłkarzy na
boisku jest dalece niejednoznaczny. Do tej pory nie wiemy, co jest praprzyczyną
nieszczęśliwych wydarzeń, jak im zapobiegać i dlaczego w ostatnich latach
namnożyły się w stopniu najwybitniejszym. Możemy tylko dywagować, a wtedy nietrudno
o moralizatorski ton, kogoś kto posiadł jedyną ostateczną prawdę.
Wszystkie te myśli i ludzkie "mądrości” zawsze przepadną
w obliczu tak fatalnych zdarzeń, jak łzy w deszczu. Wówczas wszystko staje się
jakby mniej ważne, nieistotne. Tym bardziej futbol.