Grenlandia
nie jest przyjemnym miejscem do życia. Ponad osiemdziesiąt procent kraju skuwa
wieczny lód, a polarny klimat sprawia, że odechciewa się wszystkiego. Zimą,
trwającą przez większą cześć roku, temperatura spada grubo poniżej zera. Jedyny
w pełni ciepły miesiąc, kiedy niemal każdego dnia można zobaczyć kilka kresek
na plusie, to czerwiec. W takich warunkach uprawianie futbolu wydaje się
niemożliwe. Czyżby?
Tam, gdzie nie rośnie trawa
Na
tej największej na świecie wyspie, o powierzchni siedmiokrotnie większej niż
Polska, gdzie mieszka zaledwie tylu mniej więcej ludzi, co w Pruszkowie,
istnieje 78 klubów, zrzeszających łącznie około czterech tysięcy graczy, z
czego przeszło dwa tysiące poniżej osiemnastego roku życia. Pierwsza w ogóle drużyna
powstała już w 1933 roku, ligę zorganizowano w 1958, a futbolowy związek
powołano do życia w 1971.
Same
rozgrywki ligowe to prawdziwy ewenement. Piłkę da się tam kopać raptem przez
trzy miesiące. Kopać na piaszczystym czymś tylko z pozoru przypominającym
boisko piłkarskie, bo trawa w Grenlandii nie rośnie, po prostu nie ma
odpowiednich warunków, żeby mogła rosnąć naturalnie.
Napisać,
że tamtejsza liga to prawdziwy ewenement, to zdecydowanie za mało. Wygląda to
bowiem raczej na jakiś turniej regionalny, podczas którego współzawodniczą ze
sobą zespoły z wiosek położonych najbliżej siebie. Dzieje się tak, gdyż w tym
państwie nie ma w zasadzie dróg. Podróż z jednego końca wyspy na drugi jest
praktycznie niewykonalna ze względu na koszt i czas. Toteż batalie „wewnątrz-wioskowe”,
a niekiedy mieścin usytuowanych blisko siebie wyłaniają finalistów.
Dopiero
wtedy można mówić o właściwej rywalizacji ligowej, trwającej zazwyczaj tydzień
i organizowanej w jednym z miasteczek. Mimo tak wybitnie niesprzyjających
okoliczności, sezony udaje się rozgrywać rokrocznie. W ostatnich siedmiu latach
hegemonem, który sięgnął po tytuł mistrzowski pięciokrotnie, stał się klub o
wdzięcznej nazwie B-67.
Niereprezentacyjna reprezentacja
Na
tej ziemi, gdzie warunki są ledwo sprzyjające normalnej egzystencji, występuje
sobie jeszcze reprezentacja. Niezrzeszona ani w FIFA, ani w żadnej innej
federacji, nigdy nie biorąca udziału w kwalifikacjach do mundialu lub
mistrzostw kontynentu, taka która ani razu nie zagrała choćby jednego
oficjalnego meczu. Grywa sobie od czasu do czasu w nieuznawanych w świecie
sparingach z Wyspami Owczymi czy Islandią. Okazjonalnie wystąpi przeciw równie
egzotycznej ekipie jak Tybet.
Nie
wie, co to poważne turnieje międzypaństwowe. Od 1989 roku walczy w osobliwym
Island Games, osiągając największy sukces w 2013 roku, kiedy dotarła do finału
i gdzie musiała uznać wyższość Bermudów. W 2006 roku poleciała do Cypru
Północnego na rozgrywki zwane ELF Cup, równie wymyślne, co zespoły w nim
uczestniczące. Wygrała z Gagauzją, autonomicznym regionem Mołdawii, 2-0,
zremisowała z Zanzibarem 1-1 i przegrała z Kirgistanem 0-1. Udział w pierwszym
i ostatnim takim turnieju zakończyła w fazie grupowej. W tym samym roku
pojechała na rozgrywki państw niezrzeszonych przez FIFA i tam także nie zrobiła
furory. Rywalizację skończyła na dwóch porażkach z Cyprem Północnym 0-1 oraz Zanzibarem
2-4.
To
reprezentacja, która rzadko kiedy zwycięża – tylko 20 z 91 spotkań, z czego 64
przegrane – którą swego czasu prowadził sam Sepp Piontek i która ma poważne
problemy, aby zorganizować treningi ze względu na koszty – przelot samolotem w
jedną stronę waha się w granicach kilkuset funtów. To również futbolowa federacja,
która niezmiennie od paru lat pragnie wstąpić w szeregi FIFA.
Tam, gdzie nie ma boisk
Zagraniczni
gracze, jak niegdyś Robert Pirès,
którzy sporadycznie odwiedzali wyspę i występowali tam w sparingach, za każdym
razem podkreślali, że po gorszych boiskach nie biegali nigdy. W warunkach
wiecznego lodu i srogich mrozów utrzymanie trawiastej murawy jest niemożliwe.
Trudny klimat sprawia, że boiska są żwirowe i twarde. Każde kopnięcie bądź
sprint wzbija tumany kurzu. Piłka na niezbyt równej nawierzchni ciągle płata
figle. A wślizg lub upadek może być nieprzyjemny i groźny. Stąd zawodnicy
zawsze biegają w getrach. Szatnie zaś wyglądają jak baraki zbite naprędce z
desek. A za ławki dla kibiców służą najczęściej rozsiane w pobliżu klepisk
skały.
Grenlandczycy
mierzą się zatem z elementarnymi problemami – gdzie grać, z kim i czym, jak zapewnić
transport? W autonomicznym regionie Danii dyskutuje się teraz nad tworzeniem sztucznych
muraw oraz budowaniem wielkich hal na wzór Islandii, gdzie dałoby się grać
przez okrągły rok. W 2009 roku w Qaqortoq oddano do użytku pierwsze boisko ze
sztuczną nawierzchnią. W tym roku powstało pierwsze pełnowymiarowe. Jedyny
stadion i funkcjonalna hala znajdują się w stolicy Nuuk.
To
z powodu nierozwiązywalnych kłopotów komunikacyjnych – dróg jest tyle, co kot
napłakał, raptem 15 kilometrów, wszystkie zaczynają się i kończą w stolicy –
braku boisk oraz w pełni profesjonalnej drużyny narodowej, FIFA nie chce
przyjąć Grenlandii w swe szeregi. Oni sami zaś twierdzą, że członkostwa nie
chcą, pragną tylko pozwolenia na rozgrywanie oficjalnych meczów. Marzą, że
któregoś dnia zawitają do nich ekipy pokroju Niemiec, Francji czy Hiszpanii, bo
dla nich futbol to coś więcej niż zwykła gra.
Piłkarska gorączka w krainie zimy
To
nie tylko sport narodowy, wszyscy tam mają bzika na punkcie tej dyscypliny.
Regularnie kopie co dziesiąty mieszkaniec tego 56-tysięcznego państwa. Ludzie dla
nieodpłatnych występów w reprezentacji rzucają pracę. Boiska, które boisk nie
przypominają, istnieją w każdej wiosce, nawet tej położonej daleko w głąb koła
podbiegunowego, i zawsze zajmują centralne miejsce. To swoiste centrum rozrywki
Grenlandczyków. Na te piaszczyste klepiska patrzą z szacunkiem, są one otoczone
swego rodzaju kultem.
Spotkania
najpopularniejszej tam Premier League oglądają dziesiątkami, przez długie zimowe
wieczory nie odrywają oczu od telewizorów. Dziennikarze odwiedzający kraj
wspominają, że z kim by nie porozmawiali, to po pięciu minutach rozmowa dotyczy
już wyłącznie piłki. Przyjezdnych Polaków potrafią się zapytać o Zbigniewa
Bońka i Grzegorza Latę. Noszą koszulki ulubionych klubów, cieszą się, kiedy ich
ulubieńcy zwyciężają i nie kryją się z tym na ulicach. W stolicy można ponoć
usłyszeć radosne okrzyki i klaksony samochodowe, gdy ich faworyci wygrywają
tytuł.
Pomimo
ciężkich warunków klimatycznych - sezon można rozgrywać od końca moja do połowy
września - starają się uganiać za futbolówką o każdej porze roku, zarówno w te letnie,
jak i mroźne dni. Nieistotne staje się wówczas to, czy pole do gry całe jest
zaśnieżone lub oblodzone, mawiają bowiem, że wystarczy trochę cieplejszych
ubrań i pomarańczowa piłka. W mieście Nuussuaq, na północy wyspy, grają nawet w
zimową odmianę tej dziedziny sportu – organizują turniej na lodzie morskim.
Za garść piłkarskich chwil
Futbol
jest tam wszystkim: płomienną pasją, wielką frajdą, zwykłą codziennością,
odtrutką na nieprzyjazną rzeczywistość i ponurą zimową aurę. Dla
piłkarza-amatora, parającego się na co dzień czymś zupełnie innym, podróż do
oddalonej o setki kilometrów wioski, zaledwie dla paru piłkarskich chwil, może
trwać tydzień w jedną stronę. Może być trudna i niebezpieczna. Nie brakowało
przypadków, że zawodnicy nie wracali do swoich domów.
Tak
jak to miało miejsce w sierpniu 2004 roku, gdy podczas drogi powrotnej ze
spotkania zniknęło trzech graczy. Dosłownie zapadło się pod wszechobecny lód,
jakikolwiek słuch o nich zaginął, a ciągnące się tygodniami poszukiwania nie
przyniosły żadnych rezultatów. Ich ciała odkryto dopiero niecały rok później.
Zbłądzili, a ich łódź utknęła na jednej z mniejszych, niezamieszkanych wysp. Na
niej zbudowali prowizoryczne schronienie z dryfującego w pobliżu drewna i
ułożyli napis SOS. Zmarli z głodu albo przez mordercze mrozy. A wszystko z
powodu niewinnego meczu, w Grenlandii tylko i aż meczu.
W
tej krainie lodu i futbolu nawet dawne legendy przesiąknięte są tą dyscypliną.
Jedna z nich mówi, że kiedy na bezchmurnym niebie zobaczysz zorzę polarną, to
znak, że swój pojedynek toczą duchy, które jako piłki używają czaszki morsa. A
zorze występują tam przez okrągły rok.
Bardzo ciekawy tekst. Myślę iż kiedyś reprezentacja Grenlandii zostanie wcielona w struktury UEFA.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny artykuł i cały blog. Nie miałem pojęcia, ze tam kopią piłkę. Ciekawe, czy Polska by z nimi wygrała :>
OdpowiedzUsuń