Grają
z dala od wschodniej części Ukrainy, bo przegoniła ich stamtąd wojenna
zawierucha. Ich wybudowany za 250 milionów dolarów stadion został dwukrotnie
zbombardowany. Stoi teraz opustoszały i doszczętnie zniszczony, w żaden sposób
nie przypomina już areny piłkarskiej. Zespół wygnany ze swojego domu nadal jednak
występuje w Lidze Mistrzów.
Dawno temu w Doniecku
„Usłyszałem
potężny wybuch. Mecz trwał przez kolejne 20-30 sekund, zanim sędzia zorientował
się, co się wydarzyło i zdjął zawodników. Przestałem komentować i poszedłem
zobaczyć, co się stało. Zauważyłem uciekającego reportera telewizyjnego.
Zapytałem się go, co się dzieje. Odpowiedział tylko, żebym nie wchodził do loży
vipów, bo to zbyt straszny widok. Dostrzegłem Ravila Saffiulina, brata żony
Bragina. Razem weszliśmy do loży. Kawałki ciał leżały dosłownie wszędzie.
Saffiulin zauważył odcięte ramię i zegarek na nadgarstku, który należał do Achata”
– relacjonował ukraiński dziennikarz Mark Lewitsky w rozmowie z Jonathanem
Wilsonem.
Rinat
Achmetow tymczasem siedział w aucie, utknął w korku i nie zdążył dojechać na obiekt.
Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że właśnie zaczyna się jego era w Szachtarze, prawej
ręki zmarłego w zamachu bombowym Oleksandra Bragina, ówczesnego prezydenta klubu.
To on wprowadził Achmetowa w świat futbolu. Ten nigdy ponoć nie spojrzałby na
mecz piłki nożnej, gdyby nie jego szef. Po śmierci Bragina w 1995 roku, do
której doprowadziły mafijne porachunki, najpierw zapanował nad mrocznym
imperium swojego przyjaciela - określanego mianem celebryty światka
podziemnego, trzęsącego całym obwodem donieckim – a potem, rok później, przejął
władzę w klubie.
O
niejasnych interesach Achmetowa niewiele tak naprawdę wiadomo, lecz dawne losy Szachtara
to poplątanie futbolowej rzeczywistości z tą gangsterską, która w piłkarskiej
lidze stała się wszechobecna. Drużyny służyły za ostoję dla zbrodniarzy i
pralnie brudnych pieniędzy – w siedzibie Tawriji Symferopol urzędowała banda „Baszmaki”
odpowiedzialna za przeszło pięćdziesiąt morderstw, a jej prezydenta skazano za
podpalenie i używanie nielegalnej broni.
Ówczesne
realia to więc pomieszanie boiskowej walki z bitwą o terytorium i wpływy, spotkań,
goli i punktów z łapówkami, stadionowych okrzyków i dopingu z wyrokami śmierci,
zamachami oraz zabójstwami. Zdaniem lokalnych ludzi, którzy opowiadali
dziennikarzom o tamtejszej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych - lat
tworzenia wielkich biznesów i robienia nie zawsze legalnych pieniędzy - w
Doniecku nie było wówczas skrawka ziemi, który nie spłynąłby krwią. Tak samo zresztą
jak dzisiaj.
Dziewięć
tytułów mistrzowskich, dziewięć krajowych pucharów, sześć superpucharów i pięć ostatnich sezonów niepodzielnej hegemonii w lidze dalej, realia zmieniły się na
tyle, że zespół dojrzewający w mafijnym otoczeniu musiał opuścić Donieck, po
prostu uciec z własnego królestwa. Niegdysiejszego wroga-gangstera – Bragin przecież
kilkakrotnie i cudem unikał zamachów na swoje życie – zastąpił dużo gorszy. Taki,
który pozbawił drużynę domu – zrujnowany ośrodek treningowy, biura przejęte
przez uzbrojonych separatystów - i być może panowania w ukraińskim futbolu
klubowym.
Raj utracony
Być
może następnego mistrzostwa nie będzie. Szachtar zajmuje obecnie drugie miejsce
w lidze ze stratą pięciu punktów do Dynama Kijów. Wojna wypędziła ich z
własnego obiektu i teraz wszystkie mecze rozgrywają na wyjeździe. Czasami
pomieszkują w hotelach w Kijowie, niekiedy trenują w tamtejszych siłowniach. Gracze
narzekają, że taka sytuacja nie jest normalna, że męczące jest wsiadanie na
pokład samolotu co trzeci dzień. Pojedynki „u siebie” grają na oddalonym o
setki kilometrów od Doniecka stadionie we Lwowie. Na ich spotkania w tym
sezonie przychodzi średnio nieco ponad osiem tysięcy widzów, niemal
czterokrotnie mniej niż w poprzednim.
Fani
Szachtara praktycznie nie jeżdżą na mecze swojego klubu, gdyż nie wiedzą, czy
dotrą na nie i powrócą w jednym kawałku. Spotkać można na nich jedynie kibiców
z ultrasowskiej grupy, tych najbardziej zatwardziałych, podążających za
ukochaną ekipą bez względu na wszystko. Pociągi na wschodzie Ukrainy nie
kursują, a podróż autobusem wiążę się z licznymi kontrolami. 21-letni student,
Władysław, który był na derbach Doniecka rozgrywanych w Kijowie, mówił
reporterowi „Washington Post”, że nie wie, w jaki sposób wróci do domu. „Może
złapię okazję w postaci czołgu” – odpowiadał z przekąsem.
Patową
sytuację dla zespołu, jego członków i sympatyków kreuje krwawy konflikt na
wschodnich rubieżach kraju. Darijo Srna wyjaśniał żurnaliście z BBC, że każdego
poranka włącza telewizor, aby usłyszeć wieści z frontu. Dmytro Czyhrynski z kolei stwierdził:
„Kiedy ludzie umierają, to nie jest łatwe, by pracować dalej. Musimy zdać sobie
sprawę, że nie ma ważniejszej rzeczy od ludzkiego życia”.
Gdy w lipcu ubiegłego roku pięciu Brazylijczyków i jeden
Argentyńczyk, przebywający wtedy na zgrupowaniu we Francji, odmówili wylotu na
Ukrainę, to nie dlatego, że taki był ich kaprys, lecz dlatego, że niecałe 60
kilometrów od Doniecka zestrzelono malezyjski samolot, a kilkadziesiąt dalej
trwały regularne walki. Lęk zadomowił się nie tylko w umysłach Ukraińców,
zwykłych obywateli, ale także zajrzał prosto w oczy obcokrajowcom, gwiazdom
tamtejszych ekip.
Bernarda – reprezentanta Brazylii, który pojechał na mundial
- nie widziano wówczas w klubie przez trzy miesiące. Usilnie chciał z niego
odejść w obawie o własne bezpieczeństwo. Do drużyny ostatecznie wrócił w
połowie sierpnia, ale nie lada wyzwaniem dla Szachtara stało się zatrzymanie
kluczowych zawodników. Okno transferowe, podczas którego nie odejdzie żaden z
nich będzie sukcesem, każde okienko urasta więc do rangi „mission
impossible”.
Miasto wymarłe
„W
tej chwili straciliśmy wszystko i tylko czas pokaże, czy będziemy w stanie się
podźwignąć” – mówił w wywiadzie dla BBC Sport Siergiej Palkin, dyrektor
generalny Szachtara. Donieck to obecnie miasto zbyt niebezpieczne dla klubów
piłkarskich. Miasto duchów – sam obwód doniecki pochłonął przeszło dwa tysiące
istnień, nikt nie wie, ilu uciekło – i ruina - zniszczeniu uległo około
pięćdziesięciu ośrodków medycznych, prawie pięć tysięcy budynków, w tym setka
szkół, wymaga natychmiastowej naprawy.
Straty
szacuje się na półtora miliarda, nie ma tam bieżącej wody, gazu ani prądu. Szpitale nie otrzymują zaopatrzenia, brakuje lekarstw,
sale operacyjne są puste, a lekarze, którzy pracują w strachu i pod presją nie
do udźwignięcia, bezradni. Ranni bądź ci wykończeni nieustannym konfliktem
dostają za małe porcje żywności, ponieważ tej po prostu brakuje. Od ponad pół
roku nie otrzymują pensji. Nie ma pieniędzy, pracy, a przemysł upadł. Metropolia
stoi na krawędzi klęski humanitarnej.
„Jedynie
Bóg wie, ile czasu zajmie mentalny i materialny powrót z tego piekła. Ciężko
uwierzyć, że dwa lata temu było tam Euro 2012, z tysiącami fanów chodzącymi po
ulicach i noszącymi ukraińskie koszulki” – opowiadał na łamach „Washington
Post” żurnalista sportowy z Mariupola, Alex Sereda. Dwa lata temu prawie milionowy Donieck tętnił życiem jak nigdy, miał
swoje wielkie święto. Na ulicach można było spotkać sympatyków futbolu z niemal
całej Europy. Teraz niemiecki reporter pisał na łamach „Der Spiegel”, że prędzej
znajdziemy tam martwych ludzi.
Mandarynki
Publicyści „The Guardian” z kolei piszą, że pośród tych
wszystkich potworności, jakie przynosi wojna i jakie nawiedziły metropolię,
najgorsze dla miejscowych jest poczucie opuszczenia. „Gdzie są wszyscy? Gdzie dziennikarze?
Gdzie jest międzynarodowa pomoc?” – pytają i dodają - „Ludzie umierają tutaj
każdego dnia”. To najwidoczniej jeszcze jeden nic nieznaczący dramat w świecie pełnym
takich dramatów.
Darijo Srna - jeden z nielicznych, który na własnej skórze
odczuł piekło wojny i który wciąż nie traci nadziei, wspierając w akcjach
humanitarnych potrzebujących - w wywiadzie dla magazynu „World Soccer”
powiedział, że w dniu kiedy walki w Doniecku ustaną, gracze Szachtara polecą do
swojego miasta i ucałują tamtejsze ulice.
Tytułowy bohater poruszającego filmu „Mandarynki”, który
przyjął pod swój dach w Abchazji i zaopiekował się dwoma rannymi żołnierzami
przeciwnych, walczących ze sobą zażarcie stron – Gruzina i Czeczeńca –
dowiedziawszy się, że pierwszy z nich był aktorem, powiedział mu, że pewnego
dnia pojedzie do Tbilisi, zobaczy jak gra i będzie go oklaskiwał wraz ze swoim
dzisiejszym śmiertelnym wrogiem. Może któregoś pięknego i spokojnego dnia na
odnowionej Donbass Arenie zgromadzeni kibice - zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie
- będą oklaskiwać Srnę i jego przyjaciół.