Pokonanie
Niemców, aktualnych mistrzów świata, wielkim zwycięstwem było. Ale niech ta
wspaniała wiktoria nie będzie tylko trochę skrzywionym wszechobecnym optymizmem
spojrzeniem na samą kadrę i jej graczy, niech stanie się ona raczej
wielowymiarową wygraną, która pozwoli zerknąć na nasz futbol z nieco szerszej
perspektywy.
Zespół na solidnym fundamencie
Z
dużym zadowoleniem odczytuję pomeczowe słowa Zbigniewa Bońka, Adama Nawałki i
innych bezpośrednio związanych z reprezentacją, którzy starają się studzić
emocje i podkreślać, że ta ekipa wciąż jest w budowie. Przekaz zresztą wydaje
się być jasny - choć pokonaliśmy triumfatorów mundialu w Brazylii, to sami
mistrzami w żadnym wypadku nie jesteśmy. I jeszcze sporo wody w Wiśle musi
upłynąć, nim kiedykolwiek nimi będziemy. Drużyna narodowa ciągle przypomina dom
postawiony już wprawdzie na solidnym fundamencie, lecz któremu zdecydowanie
brakuje wykończenia.
Gdy
oglądałem ostatnie minuty pierwszej połowy sobotniej potyczki, nie tylko
widziałem oczami wyobraźni wkrótce tracone gole, ale także, co wydawało się o
wiele gorsze, nasuwały mi się myśli jedynie o tym, jaka przepaść dzieli nas od
rywali. Niemcy przewyższali Polaków na boisku w każdym elemencie futbolowego
rzemiosła – w kulturze gry, jej organizacji, w wyszkoleniu fizycznym i
technicznym, nawet w tak prostym aspekcie jak przyjęcie piłki, wydawało się, że
dzielą nas od nich lata świetlne.
Wszystko,
absolutnie wszystko, przemawiało za nimi. Futbol to jednak piękna dyscyplina,
wymykająca się często prawom logiki. Mamy więc swój wymarzony cud. Mamy
relikwię – poprzeczka bramki, której strzegł w drugiej połowie Szczęsny. Mamy
również bohaterów, zasługujących na słowa najwyższego uznania. Ale za tym
triumfem niech nie skrywa się wyłącznie fala tymczasowego, powszechnego
upojenia piłkarskiego. Niech to spotkanie stanie się jasnym i wyraźnym sygnałem
do zmian.
Bij mistrza
Hasło
„bij mistrza” powinniśmy zatem natychmiast uzupełnić tak, aby brzmiało „bij
mistrza i ucz się od mistrza”. Niemcy swój najgłębszy kryzys już mieli. My w
tym kryzysie siedzimy permanentnie od kilkunastu lat. Nasz zachodni sąsiad
szybko znalazł drogę ucieczki od futbolowego marazmu i dzisiaj zbiera owoce reform
dokonanych przeszło dekadę temu. My w marazmie ugrzęźliśmy na dobre. Wygrana z
ekipą Joachima Löwa, czy tego chcemy czy nie, po prostu tego nie zmieni.
Może
warto byłoby trzeźwym okiem spojrzeć na ten nasz rodzimy futbol właśnie teraz.
Zobaczyć, że poziom ligi znacznie odbiega od tych raptem solidnych lig
europejskich. Że na klub w Lidze Mistrzów czekamy szmat czasu. Że kadra w
rankingu FIFA ocierała się o dno. Że nie szkolimy taśmowo i nie szlifujemy
piłkarskich talentów, a to, że przytrafił nam się Robert Lewandowski, Łukasz
Piszczek czy Wojciech Szczęsny jest raczej dziełem przypadku. I że właściwie dogodniejszego
momentu, aby zmiany na lepsze zapoczątkować w zasadzie nie będzie.
Zwykło
się mówić, że wielkie zwycięstwa rodzą wielkie zespoły. Niech więc ten mecz stanie
się mitem założycielskim, początkiem drogi tej drużyny do wielkości. Bo my tego
potrzebujemy, potrzebujemy idoli pełną gębą, Lewandowskich, Szczęsnych i
pozostałych, by cokolwiek w tej dyscyplinie drgnęło. Coś, co przydarzyło się w
zupełnie innej, odległej od piłki dziedzinie sportu. Gdyby nie objawił się nam
Adam Małysz, społeczny fenomen, nie mielibyśmy obecnie takiego bogactwa w
skokach narciarskich. Śmiem twierdzić, że bez niego nie byłoby ani Kamila Stocha,
ani rzeszy utalentowanych skoczków.
Piłkarze mimo woli?
Tak
teraz bez narodowego, zdrowego piłkarskiego entuzjazmu nie pójdziemy o tych parę
kroczków do przodu. Znakiem obecnych czasów są puste boiska i młodzież
uzależniona od technologii. Jeżeli jako dwudziestoparolatek cierpię na
chroniczny niedobór towarzyszy do zwyczajnej gierki w piłkę, jeśli najczęściej
spotkania odwołuje się z powodu braku składu, to coś z tym naszym krajem,
zafiksowanym przecież na punkcie futbolu nieuleczalnie, jest nie tak.
W
tym upatruje najdonioślejszej roli PZPN-u – by dzieci do uprawiania tej
dyscypliny zachęcić. System szkolenia i szkółki to tylko następny krok, lecz
bez tego pierwszego, najważniejszego, nie będzie kolejnych. Zawodnicy swoje
zadanie zrealizowali z nawiązką, pora aby Zbigniew Boniek i jego
współpracownicy wykonali dalszą część roboty.
Sobotnia
wygrana ma dla mnie wreszcie jeszcze jeden, bardziej intymny wymiar. Przez tyle
lat zachodziłem w głowę, jak to możliwe, że w prawie 40-milionowym państwie nie
potrafimy wyszkolić chociaż osiemnastu światowej klasy graczy. Lata upokorzeń
utwierdziły mnie w przekonaniu, że my w piłkę zwyczajnie kopać nie umiemy i że
to się nie zmieni nigdy.
Mówiąc
polski piłkarz, pamięcią wracałem do filmu „Sportowiec mimo woli” i popisowej
roli Adolfa Dymszy. Przypadek sprawił, że główny bohater musiał udawać wyczynowego
hokeistę. Koniec końców wyszedł na tym dobrze, co z przekąsem komentował potem ,
że jest „dziedzicznie obciążony sportem”. W naszych zawodnikach widziałem
takich właśnie przebierańców, udających zawodowców. Zwycięstwo z Niemcami
pokazało mi, co uznaję za jego największą wartość, że futbolowymi niedołęgami
wcale nie jesteśmy.
było pięknie w sobotę i oby dzisiaj i w kolejnych meczach było podobnie :)
OdpowiedzUsuńAtmosfera w trakcie i po meczu po prostu genialna :) Miejmy nadzieję, że powodów do radości będzie więcej!
OdpowiedzUsuńZapraszam i zachęcam do pozostawienia komentarza: http://fad-fashions.blogspot.com/
czuję za powalczymy w tych elimanacjach:)
OdpowiedzUsuńNawałka jak drugi Leo - potrafił sprawić ze drużyna walczy - i to jest najwazniejsze bo miłe dla oka
OdpowiedzUsuńnasi piłkarze by się nie wypłacili, gdyby tak jak Sunderland mieli oddawać pieniądze za nieudane mecze :D
OdpowiedzUsuńbardzo fajny blog, zapraszam też do rewizyty na moim:
http://pilkaipieniadze.blogspot.com/
Polacy dopiero teraz będą musieli udowodnić swoją wartość. Brak awansu będzie teraz porażką nie do przeżycia.
OdpowiedzUsuń