Są
książki, filmy oraz albumy muzyczne, które potrafią odmienić nasze życie. Dla
Iana Cathro, obecnego asystenta głównodowodzącego Valencii, takim momentem
zmieniającym jego dotychczasowe życie była 15-minutowa sesja szkoleniowa.
Jego
kariera jest niczym błąd w systemie. To jedna z tych historii niesamowitych, która
nawet w piłkarskim świecie - świecie, gdzie przecież cuda są dozwolone i niemal
na porządku dziennym - nie miała po prostu prawa się zdarzyć. Szkot nigdy nie
był wyczynowym graczem, jako zawodnik zatrzymał się na poziomie drużyn
juniorskich drugiej ligi szkockiej. A jako trener zanim wyfrunął do Portugalii
i następnie do Hiszpanii, parał się wyłącznie ćwiczeniem dzieci.
Świat jest mały
Jego
losy odmieniły się, kiedy spotkał na swojej drodze Nuno Espírito
Santo. „Od razu zrozumiałem, że jest on kimś, kto pomoże mi rozwinąć się
zarówno jako trener, jak i człowiek” – opowie później dziennikarzom. Na kursie
organizowanym przez futbolową federację Szkocji trafia na „ogromnego
Portugalczyka”, jak określił go potem w wywiadzie z reporterem BBC, i tak
zaczyna się niezwykła przygoda.
Przypadek
chciał, że Santo akurat w tym momencie znalazł się akurat w tym miejscu.
Chciał, żeby Cathro i ówczesny menedżer Rio Ave natknęli się na siebie. Jedno
spotkanie dwóch nieznajomych - Szkot będzie za jakiś czas wspominać o
nietypowej rozmowie z obcokrajowcem, o którym nie wiedział kompletnie nic – zmieniło
życia ich obu. A karierę szkockiego szkoleniowca wywróciło momentalnie do góry
nogami.
Bo
ten trenerski naturszczyk - trzykrotnie oblewał egzamin na trenera
młodzieżowego, aż w końcu wyrobienie licencji na szkolenie juniorów uznał za
stratę czasu - podążył za swoim kompanem do ponad 70-tysięcznej portugalskiej
mieściny, by pomagać mu w kierowaniu ekipą, o której przeciętny Europejczyk w
ogóle nie słyszał.
Sprzedawca marzeń
W
Portugalii na przestrzeni dwóch lat z Rio Ave, zespołu pałętającego się w
dolnych rejonach tabeli i każdego roku walczącego o przetrwanie w Primeira Liga,
zrobili taki, który uplasował się w pierwszej szóstce rozgrywek, wyprzedził
Sporting Lizbonę, dotarł do finałów Pucharu Ligi oraz krajowego pucharu i
wywalczył udział w Lidze Europy. Gdy dokonali tam już swoich cudów, przenieśli
się do jednego z czołowych reprezentantów Primera División.
I
tak w ciągu trochę ponad dwóch sezonów 28-latek przebył drogę od trenera
juniorów w Dundee United do pozycji asystenta menedżera w Valencii. Niebywałą
drogę od prowadzenia dzieci poznających dopiero tajniki futbolu, do człowieka,
który zajmuje się profesjonalistami pełną gębą, zarabiającymi w dodatku setki
tysięcy euro.
A
wszystko spowodowała jedna niewinna rozmowa. Gdyby nie tajemniczy jegomość z
Portugalii Ziemia musiałaby prawdopodobnie okrążyć Słońce kilkadziesiąt razy
albo to samo Słońce musiałoby zgasnąć, nim Cathro wyściubiłby nos poza nauczanie
piłkarskiego rzemiosła młodzików i trafił do porównywalnie dużego zespołu, co
Valencia. To tak, jakby spotkał samego diabła, podpisał z nim pakt i tym samym
rzucił w cholerę przeciętne życie w Dundee i wstępując do świata wielkiego
futbolu, zaczął realizować najskrytsze, wstydliwe nawet dla samego siebie,
marzenia.
Ale
czy Ian Cathro przed spotkaniem swojego „diabła” rzeczywiście wiódł zupełnie
przeciętne życie?
W prostocie siła
Na
początku swojej przygody z trenerką prowadził piłkarskie kliniki według własnego
pomysłu, w których uczył techniki. Gdy Craig Levein, wówczas menedżer Dundee
United, odkrył, że podopieczni Cathro pod względem przygotowania technicznego
wyprzedzają o lata świetlne rówieśników z jego klubu, natychmiast zatrudnił
młodego Szkota. A ten mając 22 wiosny na karku, został szefem tamtejszej futbolowej
akademii i wkrótce koordynatorem w szkółkach regionalnych szkockiej federacji.
Kiedy
obejmował stanowisko w Dundee United, na łamach BBC mówił: „Musimy być pewni,
że dzieci do 13 roku życia otrzymają tyle treningu technicznego, ile to tylko
możliwe. Konieczna jest zmiana podejścia i kultury piłkarskiej – tego jak
chcemy, aby nasi zawodnicy się rozwijali. Należy zrozumieć, jakiego rodzaju
ćwiczenia juniorzy potrzebują w określonym wieku”. 22-letni młokos, bez
większego doświadczenia trenerskiego, już wtedy uważał, że cały system
szkolenia w Szkocji jest zły, że wykorzystywał przestarzałe metody i że rozwój
umiejętności technicznych w tak młodym wieku jest ważniejszy od przygotowania
kondycyjnego.
Cathro
to w ogóle piłkarski zapaleniec, który szkoląc dzieci, pracował po 12 godzin
dziennie, siedem dni w tygodniu. Kładł się spać i budził z myślą o futbolu.
Opowiadał, że nie mógł spać po nocach, bo w jego głowie nieustannie kłębiło się
od pomysłów na innowacyjne treningi i ćwiczenia. Nacisk kładł na psychikę chłopców,
na pozytywne nastawienie, myślenie, zadawanie pytań i popełnianie błędów. Piłkarska
filozofia Szkota była niezmiernie prosta - żeby stać się dobrym graczem,
najpierw trzeba opanować posługiwanie się futbolówką niemal do perfekcji,
dopiero potem można zająć się innymi aspektami gry. A za klucz do sukcesu uważał
przede wszystkim otwartość umysłu.
W drodze na szczyt?
Właśnie
tej otwartości umysłu zabrakło mu w ojczyźnie, którą opuścił bez żalu. W wywiadach
z dziennikarzami mówił, że jego jedyne wyrzuty sumienia związane są z
porzuceniem młodzików. W tym króciutkim okresie zdążył jednak odnieść dwa
niepodważalne sukcesy. Jednemu na imię Ryan Gauld - tego lata za trzy miliony
funtów odszedł do Sportingu Lizbona, który ustalił klauzulę odkupu zawodnika na
poziomie 60 milionów euro. Drugiemu zaś John Souttar, który to właśnie z jego
przychodni piłkarskiej przeszedł do Dundee United.
W
skostniałej Szkocji nigdy nie mógłby zostać menedżerem, ponieważ nie grał w
piłkę na poziomie profesjonalnym. A Szkot to człowiek z ambicją. Choć dokonał
praktycznie niemożliwego, bo z anonimowego pod względem futbolowym Dundee
trafił do słynnej Valencii, to ciągle myśli o samodzielnej pracy.
Wciąż
powtarza, że jego kariera jeszcze na dobre się nie zaczęła, że stale uczy się
trenerskiego rzemiosła i ten sezon jest dla niego niczym ostatni rok na
studiach. Daje sobie trzy lata, by rozpocząć pracę na własny rachunek. Kto wie,
czy nowy rozdział, który wówczas otworzy, nie będzie dla niego równie
zaskakujący i obiecujący. Wszak Andy Warhol stwierdził, że w przyszłości każdy
będzie sławny przez 15 minut. A Ian Cathro nie miał jeszcze nawet swoich pięciu
minut.