Dominic
Jones zjadł zęby na pracy skauta, obserwował mecze setkami, jeździł po całym
kraju, do domu wracał późną nocą. Dodatkowo pisywał artykuły dla serwisu
goal.com. Samuel Rhodes z kolei to dziennikarz-freelancer, który robił materiały
dla najpopularniejszych tytułów prasowych Anglii. Z powodzeniem prowadził
również profil na Twitterze, tam w ciągu kilku miesięcy dorobił się dwudziestu
tysięcy obserwatorów. Ale Dominic i Samuel to jedna i ta sama osoba – to 17-latek,
który zadrwił z piłkarskiego świata.
Fałszywa tożsamość
Sam
Gardiner – zwykły chłopak, uczeń i mieszkaniec północnej dzielnicy Londynu
Barnet, po godzinach wzięty redaktor sportowy, rozprawiający o taktyce i
dyskutujący o ruchach transferowych m. in. z zawodnikami Wigan Athletic.
Dzieciak, którego ojciec prowadzi własny biznes, a matka sprzedaje wyroby
skórzane, uznanie zyskał dzięki swojemu wirtualnemu alter ego, wspomnianemu
Samuelowi Rhodesowi.
Najpierw
chciał być Dominickiem Jonesem, byłym futbolowym skautem i żurnalistą goal.com.
Jego pierwsze alter ego zniknęło jednak dosyć szybko, bo jeden z prawdziwych
współpracowników portalu poinformował o oszustwie. Młody Anglik, początkowo
wystraszony rzekomym łamaniem prawa, nabrał werwy, gdy wyczytał, że tworzenie
fikcyjnych kont nie jest przestępstwem.
Wobec
tego niezrażony poprzednim niepowodzeniem, wyznaczył sobie następny cel - zdobyć
50 tysięcy followersów na Twitterze. Ponownie stworzył nieprawdziwy profil, a
jako avatar posłużyło mu zdjęcie mężczyzny reklamującego biżuterię Origami Owl.
Podpatrzył w jaki sposób swoimi kontami zarządzają najbardziej znani publicyści
i zaczął robić karierę dziennikarza z własnej sypialni.
James Bond piłkarskiego Twittera
Na
przestrzeni paru miesięcy dorobił się 20 tysięcy obserwatorów. Tak dużą
popularność zawdzięczał informacjom transferowym, rzekomo dostarczanym z
pierwszej ręki. Jego zdaniem wystarczyło trochę sprytu, szczypta wyobraźni i
spora dawka wiedzy o europejskim futbolu: „Miałem formuły plotek transferowych,
które zdawały się działać. Chelsea od dawna szuka nowego Didiera Drogby, United
zaś pragnie znaleźć następcę Paula Scholesa, a Arsenal czyha na okazje.
Wiedziałem, kto mógłby przejść do tych drużyn, ponieważ oglądam mnóstwo
spotkań. I to dlatego tyle plotek coś w sobie miało. Odkryłem pewne trendy i
wykreowałem rynek” – chwalił się w „The Guardian”.
Prawdę
powiedziawszy Gardiner, czy raczej Rhodes, częściej chybił, niż trafiał w
punkt. Donosił, że Arsenal jest bliski finalizacji transferu Gonzalo Higuaina,
a Stevan Jovetić
jest już na dobrej drodze do Londynu i „Kanonierów”. W zasadzie trafił raptem
raz, lecz za to w samą dziesiątkę. Swoistym proroctwem okazała się wzmianka z
listopada 2012 roku, że zgodnie ze słowami osoby związanej z Chelsea Roberto Di
Matteo na dniach straci posadę. Tak też się stało – 24 godziny później.
„Miałem
wyjątkowe szczęście” – tłumaczył, ale od tego właściwie wszystko się zaczęło.
Rosnąca lawinowo popularność i znaczny kredyt zaufania, pozwoliły mu na
dyskusje z zawodnikami Premier League. Z graczem Wigan, Jamesem McArturem rozmawiał
o możliwych roszadach w klubie. Wówczas przyjaciel McArtura z zespołu Grant
Holt zainteresowany był plotkami transferowymi na jego temat.
Młody
Anglik tymczasem wszystkiego dokonywał z własnego pokoju, nie wychodząc nawet z
domu. Chwalił się wywiadem z Yohanem Cabaye - pytania mieli wymyślać czytelnicy,
a on na poczekaniu tworzył odpowiedzi. W jego wiadomości wierzyli profesjonalni
reporterzy. Kiedy donosił, że Mohamed Salah leci do Liverpoolu, by dopiąć transakcję
wartą 9 mln funtów, news natychmiast podchwyciła stacja telewizyjna Al Jazeera
i przekazała dalej.
Ćwierkać każdy może
Gardiner
oszukiwał piłkarski świat paroma uderzeniami w klawiaturę i kilkoma
kliknięciami myszki. Po raz kolejny wpadł, gdy w jego historyjki kupiło
przeszło 20 tysięcy ludzi i posiadał więcej fanów na Twitterze niż niejeden
prawdziwy żurnalista. Został przyłapany przez współpracowników „Daily
Telegraph”, to m. in. dla nich ponoć pisywał teksty, bo w rzeczywistości nikt
taki tam nie pracował.
„Chciałem
zaistnieć, coś udowodnić. To frustrujące, że nikt ciebie nie słucha, tylko
dlatego, że jesteś dzieciakiem. Kocham futbol, uwielbiam o nim rozmawiać i
pragnąłem dzielić się moimi opiniami z jak najliczniejszym gronem osób” –
wyjaśniał w wywiadzie z BBC.
Dla
publicystów „Daily Telegraph” i graczy Wigan Athletic całe wydarzenie do
dzisiaj budzi zakłopotanie, które potrafią zbywać jedynie milczeniem. To
prawdopodobnie dlatego, że dali się wykiwać – nie tylko zresztą oni –
dzieciakowi z godną pozazdroszczenia odwagą i wyobraźnią. Jeśli ktoś wygrał w
tej sprawie, to z pewnością chłopak, który obecnie współpracuje z Yakatak
Soccer, firmą tworzącą aplikacje piłkarskie na telefony, i prowadzi jej konto
na Twitterze.
Może
więc jest tak, jak pisał swego czasu na łamach „The Guardian” Barney Ronay – w
dzisiejszych czasach każdy z nas jest dziennikarzem sportowym. Nawet kierowca
autobusu jest dziennikarzem sportowym, tyle że kierującym autobus. Przykład
Sama Gardinera chyba to potwierdza. On pierwsze dziennikarskie szlify zbierał
przecież w swojej sypialni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz