W
Europie nie ma chyba klubu, który wypożyczałby więcej zawodników z jakiejkolwiek
angielskiej drużyny. W Holandii nie ma zespołu, który byłby pod całkowitym władaniem
obcokrajowców. Liderujące w Eredivisie Vitesse Arnhem, choć jest ekipą
holenderską, to w tej chwili punkty dla niej zdobywają głównie gracze
wypożyczeni z Chelsea, finansową stabilność zapewniają ludzie z Gruzji i Rosji,
a ostatnie słowo należy zazwyczaj do Romana Abramowicza.
Gruzin za sterami
„W
ciągu trzech lat zrobię z Vitesse mistrzów Holandii” – głosił odważnie na
pierwszej konferencji prasowej, od 2010 roku nowy właściciel drużyny z Arnhem,
Merab Jordania. Mocne słowa, zważywszy, że przejmował zespół bez przeszłości,
który nigdy nie zapisał się złotymi zgłoskami w annałach holenderskiego futbolu.
Nigdy nie sięgnął po mistrzostwo czy puchar kraju, w europejskich rozgrywkach
nie odznaczył się niczym niezwykłym. Jego gablota z trofeami przez ponad sto
lat istnienia nadal pozostaje pusta. A złoty okres nastąpił wieki temu,
przypadł na początek ubiegłego, kiedy w sezonach 1913-1915 trzy razy z rzędu
zdobywał wicemistrzostwo.
Nie
to jednak zaprzątało głowy miejscowych kibiców, a nade wszystko dziennikarzy. W
ich umysłach nieustannie mogło krążyć tylko jedno, fundamentalne pytanie – kim
do cholery jest ten Gruzin? Gdy zaczęli wydobywać fakty z życia Jordanii, to
tak jak w przypadku Vitesse odnajdziemy więcej epizodów niewartych ocalenia od
zapomnienia, tak w przypadku nikomu nieznanego biznesmena lista wstydu jest wyraźnie
dłuższa niż lista chwały.
Wprawdzie
piastował urząd prezydenta gruzińskiej federacji piłkarskiej, lecz za jego
czasów tamtejsza liga stała się jedną z najbardziej skorumpowanych na Starym
Kontynencie, a on sam został zdjęty z funkcji szefa związku ze względu na
łapówkarskie afery oraz oszustwa podatkowe. Był tymczasowym selekcjonerem i bossem
Dinamo Tibilisi, gdzie oskarżono go o defraudację 700 tysięcy dolarów. Czerpał
ponadto korzyści z transferów zawodników, m. in. z przejścia Kinkladze z
Manchesteru City do Ajaxu. Dwukrotnie wtrącony do więzienia, za każdym razem
wychodził za kaucją.
Oprócz
nieciekawej przeszłości, lokalnym żurnalistom spokoju nie dawała jeszcze jedna
kwestia – jaki był rzeczywisty cel inwestycji Jordanii, skoro jego wcześniejsze
losy nie wskazywały jasno, że może on posiadać portfel wystarczająco zasobny, aby
sponsorować klub piłkarski.
Co
prawda dorobił się na firmie Mj-Georgia, która zajmuje się wschodnim rynkiem
transferowym, sprzedażą praw do transmisji oraz organizowaniem spotkań
towarzyskich, wyłożył także około stu milionów na zespół, wybudował ośrodek
treningowy i akademię futbolową, ale jego finansowe zaplecze nadal wydawało się
zbyt małe, aby w dłuższej perspektywie pompować w niego duże sumy pieniędzy. Wszystko
stało się zdecydowanie jaśniejsze, gdy w październiku stery obejmował Aleksandr
Czigirinski.
Rosyjsko-gruziński triumwirat
To
oligarcha z Rosji, od wielu lat przyjaźniący się z Romanem Abramowiczem. I to właśnie
Czigirinski zapoznał go z Merabem Jordanią. A to z kolei stawia kupno Vitesse w
zupełnie nowym świetle, bowiem postać rosyjskiego pana i władcy Chelsea zdaje
się być kluczowa. Kiedy więc Jordania przejmował ekipę z Arnhem, był już
prawdopodobnie po słowie z Abramowiczem.
Ten
po fiasku podjęcia bliższej współpracy z PSV Eindhoven, potrzebował mniejszego
klubu z co najmniej kilku względów. Przede wszystkim w holenderskim zespole wylądował
niesamowicie zdolny narybek „The Blues”. Tacy zawodnicy jak Lucas Piazón, Gaël Kakuta czy Christian Atsu nie mieliby szansy
na regularną grę w Premier League, przynajmniej takiej jaką mają w Eredivisie. To
tam szlifują swoje umiejętności i nabierają doświadczenia. Podczas tych trzech sezonów
przewinęło się ich tylu, że dałoby się stworzyć osobną jedenastkę Vitesse, w
całości złożoną z graczy przebywających na wypożyczeniu.
Co
więcej, to londyńskiej drużynie powinno bardziej zależeć na współpracy z
Vitesse. Jeszcze istotniejszą bowiem rolę, niż samo otrzaskanie się młodych
talentów z realiami gry seniorskiej, odgrywa brytyjskie prawo imigracyjne oraz
rozporządzenia federacji piłkarskiej, dotyczące pozwoleń na pracę. Zgodnie z
nimi do Wielkiej Brytanii nie może trafić zawodnik, pochodzący spoza europejskiej
strefy ekonomicznej, który w ciągu dwóch ostatnich lat nie zagrał w co najmniej
75% meczów międzynarodowych swojej reprezentacji bądź którego kraj znajduje się
poniżej 70 miejsca w rankingu.
Od
tych sztywnych reguł są jednak odstępstwa. Na wyspy mogą przybyć nie
spełniający norm gracze wielkiego kalibru lub niezwykle utalentowani, którzy
przyczyniliby się do rozwoju wyspiarskiego futbolu. Takimi odstępstwami były m.
in. transfery Hernandeza, Kagawy czy Williana. Ale na jedenastu z wypożyczonych
dotychczas do ekipy z Arnhem młodzianów, aż siedmiu nie miałoby prawa
występować w Anglii. W Holandii grają, gdyż tamtejsze przepisy imigracyjne są znacznie
łagodniejsze. A z czasem spełnią być może także regulacje Wielkiej Brytanii.
Stempel Abramowicza
Właściciel
Chelsea nie przez przypadek wybrał Vitesse oraz Holandię. Czyli państwo od wieków
słynące ze znakomitej bazy treningowej, fantastycznej pracy z młodzieżą oraz
ligi, którą zgodnie uważa się za jedną z najbogatszych w futbolowe perły.
Nie
ma przypadku w tym, że klub objął bliski przyjaciel Abramowicza, że postawił głównie
na szkolenie juniorów, stworzył nowiuteńką szkółkę piłkarską, a z Londynu wybrał
najwartościowsze dla siebie plony i że oddał go w ręce jeszcze zamożniejszego przedsiębiorcy,
zachowując przy tym posadę prezydenta.
Wpływ
Chelsea na Vitesse jest tak duży, że swoje niezadowolenie wyrażają inne zespoły,
którym nie podobają się praktyki stosowane przez ekipę z Arnhem. Dyrektor
sportowy NEC Nijmegen apelował nawet o wprowadzenie limitu, wedle którego
zespoły z Eredivisie mogłyby wypożyczać maksymalnie trzech zawodników.
Wzburzenia
nie ukrywa również prasa holenderska, która psioczy na totalną globalizację i
komercjalizację piłki, narzeka na to, że Vitesse staje się zabawką i jedynie
klubem pomocniczym dla „The Blues”. Jedną z pierwszych decyzji Jordanii było
zwolnienie lokalnej legendy – Theo Bosa. W jego miejsce zatrudniono Alberta
Ferrera, niegdyś gracza Chelsea. A odkąd rządy zaprowadził Czigirinski, coraz
większą rolę w operacjach biznesowych odgrywa Marina Granovskaia, członkini
zarządu londyńskiej ekipy, prawa ręka Abramowicza, najbardziej wpływowa kobieta
w futbolowym świecie.
Krytyczne
głosy w ogóle jednak nie docierają do Arnhem. Tam widzą jedynie zachwyt i
zbliżający się splendor. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ich ulubieńcy
mają realne szanse na tytuł mistrzowski. Po raz pierwszy od dawien dawna ich
ukochana drużyna nie ma kłopotów finansowych. A w przepaść zdążyli już zajrzeć
dwukrotnie.
FC Hollywood w drodze po Oscara
Na
początku lat osiemdziesiątych klub zbankrutował i przez sporą część dekady
pałętał się w drugiej lidze. Wtedy pojawił się Karel Aalbers, zaciągnął
pożyczki od kompanii energetycznej NUON, które następnie zainwestował w drużynę
i stadion. Początek lat dziewięćdziesiątych to już zupełnie inne czasy. Z
mroków drugiej ligi Vitesse wzbiło się w górę, dofrunęło do pierwszej i do
finału krajowego pucharu w 1990 roku. Od 1989 do 2002 roku nie zajęło miejsca
niższego niż szóste. W tym czasie Nikos Machlas i spółka, aż w dziewięciu
sezonach pojawiali się na europejskich arenach, na własnym obiekcie goszcząc m.
in. Real Madryt, Inter Mediolan i FC Liverpool.
Ale
futbolowy lot Ikara skończył się dla nich identycznie, jak ten mitologiczny.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Aalbers został aresztowany za oszustwa
podatkowe, a klub stał się niewypłacalny, nie był w stanie spłacać należności i
groziło mu kolejne bankructwo. Do akcji wkroczyły władze miasta i uratowały go
przed nieuchronną katastrofą. Wówczas zaczęły się sezony chude, a codzienną
realnością stała się walka o przetrwanie.
To
ze względu na pełne dramaturgii i niespodziewanych zwrotów akcji losy zespół
zyskał przydomek „FC Hollywood znad Renu”. Dziś kręcą tam jednak futbolową
produkcję, która wkrótce może sięgnąć po krajowego Oscara. Posiadają plejadę
młodocianych diamentów, zaciągniętą wprost z Londynu, które niedługo prawdopodobnie
rozbłysną pełnym blaskiem na europejskiej scenie piłkarskiej. Już teraz
decydują o obliczu Vitesse. Brali przecież udział przy ponad połowie ze
strzelonych w obecnym sezonie przez drużynę goli.
Merab
Jordania obiecywał, że w ciągu trzech lat da ekipie z Arhnem mistrzostwo. Słowa
wprawdzie nie dotrzymał, lecz jeśli miałaby wygrać tytuł w czwartym roku jego
rządów, to żaden miejscowy fan nie miałby mu za złe niedotrzymanej obietnicy. A
świetlaną przyszłość holenderskiemu klubowi roztacza angielski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz