Rujnuje
zawodnikom kariery, a ich życia obraca w zgliszcza. Medycyna nie wie o niej
praktycznie nic. Nie wiadomo, dlaczego się pojawia. Nie ma na nią skutecznego
leku. Nie wiadomo, czemu ze zdwojoną siłą atakuje profesjonalnych graczy. Stwardnienie
zanikowe boczne, zwane ASL bądź chorobą Lou Gehriga, zbiera coraz większe
śmiertelne żniwo wśród piłkarzy.
To
straszliwe schorzenie, według książkowych definicji, prowadzi do powolnego,
systematycznego pogarszania się sprawności ruchowej, a następnie do całkowitego
paraliżu i śmierci poprzez niewydolność oddechową, która nadchodzi zwykle w
ciągu 3-5 lat od momentu postawienia diagnozy.
Przykry polski akcent
Krzysztof
Nowak mógł czuć się jak prawdziwy szczęściarz. Piorunująco pokonywał kolejne stopnie
trudności. Stał się pierwszym obok Mariusza Piekarskiego zawodnikiem, który
trafił do ligi brazylijskiej. Chwilę później biegał po boiskach Bundesligi w
koszulce Wolfsburgu z numerem dziesięć. Grał na pozycji rozgrywającego. Momentalnie
wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce. Znalazł się w rankingu „Kickera” w
gronie najbardziej uzdolnionych środkowych pomocników rozgrywek. Jego
umiejętności oceniano wyżej nawet od samego Michaela Ballacka.
W
2001 roku wartość rynkowa Nowaka wynosiła około 10 milionów marek. Wróżono mu wspaniałą
przyszłość, przymierzano do Bayernu Monachium oraz Borussi Dortmund. Zdaniem
kolegi z zespołu, Andrzeja Juskowiaka, zapowiadał się na gracza wielkiej klasy.
W
tym samym roku zachorował na anginę. Ominął przygotowania do drugiej części
sezonu. Kiedy się wyleczył i rozpoczął treningi, to z wydolnością nadal nie
było dobrze. W rundzie wiosennej wystąpił zaledwie trzy razy. Nie potrafił już przez
90 minut grać na pełnych obrotach. Wówczas nic nie zwiastowało dramatu.
Jeszcze
w tym samym roku przeszedł szereg testów i badań. Okazało się, że jego organizm
zaatakował tajemniczy wirus. Wykryto poważne kłopoty związane z układem
nerwowym, polegające na nieprawidłowym przewodzeniu impulsów nerwowych. Pięknie
rozwijająca się kariera została brutalnie przerwana. Jak grom z jasnego nieba
spadła informacja o ciężkiej chorobie i konieczności zawieszenia butów na kołku.
Leczył
się w Niemczech, Holandii oraz w Stanach Zjednoczonych. Lekarze pozostawali
jednak bezsilni wobec postepującej choroby, która dla współczesnej medycyny
była po prostu nieuleczalna. Z bezradnością mogli jedynie obserwować, jak
stopniowo niszczy komórki i mięśnie zawodnika, jak sukcesywnie prowadzi do
zaburzeń w mowie oraz koordynacji ruchowej.
Krzysztof
Nowak w 2001 roku biegał po niemieckich boiskach, jako profesjonalny piłkarz,
słynący z pracowitości i żelaznej kondycji. Dwie wiosny później nie miał siły,
by zrobić, choćby dwa kroki. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, nie mógł przemieszczać
się samodzielnie, nie umiał poruszyć nawet palcem. Z dnia na dzień tracił
kontrolę nad swoim ciałem. To, co niegdyś było dla niego łatwą, codzienną
czynnością, nagle stało się nierealnym wyzwaniem.
Kilkanaście
miesięcy wcześniej uganiał się za futbolówką, odbierał piłkę, podawał,
asystował i strzelał gole. Potem, przykuty do wózka inwalidzkiego, nie potrafił
podnieść ręki i utrzymać sztućców. Musiał być karmiony. Nie miał czucia w
plecach, nie mógł samemu kierować wózkiem, musiał więc być dostarczany wszędzie
niczym drogocenna paczka.
Andrzej
Juskowiak tak opisywał całą tę sytuację: „Trudno uwierzyć, że coś jest w stanie
w tak szybkim tempie zrujnować zdrowie młodego, silnego mężczyzny. Tempo w
jakim ta choroba się rozwijała było zastraszające”.
Sam
poszkodowany niechętnie opowiadał o swoich problemach: „Mnie na razie doktorzy
mówią, że o piłce powinienem zapomnieć. Szczerze powiedziawszy, o powrocie do
gry w ogóle nie myślę. Chciałbym tylko znów normalnie chodzić”.
W
2002 klub i zawodnik założyli fundację, próbującą w pełni zdiagnozować schorzenie
i mającą pomagać osobom cierpiącym na ASL. Rozegrano mecz charytatywny, by
zebrać środki na leczenie Nowaka. Przez caluteńkie spotkanie kibice skandowali
jego nazwisko. Lecz nauka ciągle pozostawała kompletnie bezbronna w obliczu stwardnienia
zanikowego bocznego. Mimo to gracz Wolfsburga do samego końca nie tracił
nadziei: „To wszystko wygląda tak, jak w futbolu – nigdy nie wiesz, jak się
zakończy”. Zmarł w 2005 roku.
Choroba niczym wyrok śmierci
Przebieg
ASL i jej objawy przypominają sadystyczne znęcanie się nad człowiekiem. Paskudne
i okrutne choróbsko unicestwia organizm, który po ostatnie dni zachowuje pełną świadomość.
Dotknięty schorzeniem, widzi jak mięśnie stopniowo zanikają. Czuje jak życie,
powoli, oddech po oddechu, się z niego ulatnia. Podejrzewa, że z tego nie
wyjdzie, że koniec jest bliski, choć on przez długi czas nie chce nadejść. To precyzyjny
i rozłożony na kilkanaście miesięcy wyrok śmierci. Nie inaczej musiał się czuć
Lou Gehring, pierwszy znany medycynie przypadek osoby chorej na ASL.
W
latach międzywojennych Gehrig uchodził za sławę baseballu, legendę New York
Yankees, bijącą wszelkie możliwe rekordy, prawdziwy okaz zdrowia, który nie
opuścił meczu rozgrywek MSL przez czternaście sezonów – ponad dwa tysiące
kolejnych rozegranych spotkań. W pewnym momencie znakomita forma nieoczekiwanie
zniknęła. Baseballista zaczął mieć niewyjaśnione kłopoty z kondycją. Nie umiał już
rzucać z taką jak dawniej siłą, w końcu przestał biegać i trenować.
Diagnoza
lekarzy brzmiała niczym wyrok: błyskawicznie pogłębiający się paraliż, coraz
większe trudności z mową i połykaniem, szanse na przeżycie – mniej niż trzy
lata. Żonie zawodnika powiedziano, że męża zaatakował nieznany, niezakaźny i nieuleczany
wirus. Doktor tłumaczył: „Na tę przypadłość nie ma antidotum, bo w tej chwili jest
bardzo mało takich zaburzeń”.
Dziś,
choć medycyna rozwija się w ekspresowym tempie, a śmiertelne niegdyś choroby
stały się zupełnie niegroźne, to stwardnienie zanikowe boczne nadal okrywa
gruba kotara niewiedzy. Blady strach padł w szczególności na Półwysep
Apeniński. Badania przeprowadzane przez Uniwersytet Medyczny w Turynie
wykazały, że wśród emerytowanych piłkarzy, grających w pierwszej oraz drugiej
lidze w latach 1970-2006, było aż 41 przypadków zachorowań na ASL.
Z
zatrważających statystyk wynika, że futboliści są siedmiokrotnie bardziej
narażeni na tę dolegliwość niż zwykli ludzie, nie uprawiający sportu na
poziomie wyczynowym. Zgodnie bowiem z ogólnie przyjętą normą, tylko jeden
spośród wszystkich występujących w tym czasie graczy, powinien cierpieć na stwardnienie
zanikowe boczne. Co więcej, schorzenie najczęściej dopada mężczyzn po
sześćdziesiątce. U młodszych prawdopodobieństwo pojawienia się choroby wynosi
dwa do stu tysięcy.
We
Włoszech na tajemniczą chorobę umierają byli zawodnicy i nikt nawet nie wie,
dlaczego tak się dzieje. Nie ma jednej, stuprocentowej hipotezy. Lekarze
niepokojącą tendencję tłumaczą na różne sposoby: stosowaniem środków
dopingujących oraz medykamentów poprawiających wydolność, nadmiernym wysiłkiem
fizycznym i stresem, wielokrotnym główkowaniem, ciężkimi kontuzjami lub kontaktem
z murawami, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych spryskiwanymi
różnego rodzaju pestycydami i herbicydami.
Problem typowo piłkarski ?
ASL
wykryto również poza granicami Italii. W Turcji na identyczną przypadłość
zmarły dwie osoby, a w Anglii trzy. Na najbardziej typowe odmiany chorób
neurologicznych w samej Wielkiej Brytanii cierpi około pięciu tysięcy osób. Na
stwardnienie zanikowe boczne w Stanach Zjednoczonych choruje ponad trzydzieści
tysięcy ludzi.
Znamienne
dla świata sportu jest to, że w pozostałych dyscyplinach nie odnaleziono żadnego
przykładu sportowca, dotkniętego schorzeniem Gehriga. Nie pojawia się ono u
koszykarzy, rugbistów, siatkarzy czy kolarzy. Naukowcy nie są przekonani, co do
powodów jej występowania, ale są niemal pewni, że istnieje korelacja między
futbolem a dolegliwością.
Niektórzy
badacze twierdzą, że występuje pewna współzależność: „Może istnieć jakaś cecha
w systemie nerwowo-mięśniowym, która odpowiada jednocześnie za zdolności do sportu
i podatność na ASL” – opowiada dr Ammos Al-Chalabi z Instytutu Psychiatrycznego
w Londynie.
Inni
utrzymują, że ma to raczej związek z wysokim poziomem aktywności fizycznej. Tego
typu domniemania stara się bagatelizować Al-Chalabi: „Jeden człowiek na
czterystu umrze na stwardnienie zanikowe boczne. Więc to wielce prawdopodobne,
że wśród ofiar będą piłkarze”.
„Prawda
jest taka, że po prostu nie wiemy nic” – odpowiada Adriano Chio, doktor z
Uniwersytetu w Turynie. Jego słowa zdają się potwierdzać niektóre przedziwne sytuacje.
W piłce hiszpańskiej i francuskiej do tej pory nie odnotowano, choćby jednego
przypadku tego schorzenia.
Tajemnicza
choroba potrafi dopaść w różnych miejscach i o różnym czasie. W Anglii trzech
amatorskich graczy, doświadczonych stwardnieniem zanikowym bocznym, kopało dla
tej samej okolicznej drużyny i pochodziło z tej samej wioski. „W Chicago
jedenaście ofiar ASL mieszkało w tym samym budynku i nigdy tak naprawdę nie
zrozumieliśmy dlaczego” – zwierza się Vincent Meninger, jeden z najlepszych na
świecie neurologów.
Zapomniani
Uczucie
spotęgowanej bezradności wobec parszywego losu, a może bezsilność w obliczu
postępującej, wżerającej się w każdy kawałek ciała choroby. Wyrok zapisany
gdzieś w gwiazdach, który stał się przerażającą realnością. Z dnia na dzień, z
godziny na godzinę, stale i niespiesznie zaciskająca się pętla na szyi i widmo
jednego, ponurego końca.
Dopóki
nauka jest bezbronna i dopóty stwardnienie zanikowe boczne będzie czyniło takie
spustoszenie, to zawsze czymś niewyobrażalnym będzie opisanie losu graczy doświadczonych
przez tą straszną chorobę.
Warto
jednak pamiętać o takich historiach. O krótkiej, lecz imponującej karierze
Krzysztofa Nowaka. O wielu innych zawodnikach, jak Stefano Borgonovo, niegdyś
napastnik Milanu, strzelec bramki w finale Pucharu Mistrzów w 1990 roku, który teraz
wprawdzie żyje, ale wszystkie jego funkcje życiowe podtrzymuje specjalistyczna
aparatura.
Warto
pamiętać szczególnie dziś, kiedy piłka nożna kojarzy nam się już tylko z
nadętymi do granic komercyjnych możliwości widowiskami, z rekordami Lionela
Messiego i jego zaciekłą rywalizacją z Cristiano Ronaldo o miano najlepszego na
globie. Warto pamiętać, że w tym lukrowanym i pudrowanym na okrągło futbolowym
świecie nie brakuje zwykłych opowieści i cichych, ludzkich dramatów.