Prawdziwy mistrz. Heros. Ikona.
Wzór dla wielu młodych sportowców. Najpierw pokonał nowotwór, potem zwyciężał w
Tour de France. Rekordowo, bo aż siedmiokrotnie. Dziś po dawnych chlubnych dokonaniach
pozostało już tylko niechlubne wspomnienie. Lance Armstrong został dożywotnio
zdyskwalifikowany i pozbawiony wszystkich osiągnięć począwszy od 1998 roku.
Amerykanin przebył, więc drogę od
bohatera do kompletnego zera. Stał się symbolem przekroczenia wszelkich możliwych
reguł uczciwej sportowej rywalizacji i stosowania nieograniczonego, totalnego
dopingu.
Przez caluteńką karierę zażywał niedozwolone środki dopingujące – EPO, testosteron, kortyzon oraz hormon wzrostu. Od 2001 do 2005 roku regularnie przechodził transfuzję krwi. Jeździł do Hiszpanii, gdzie w pokojach hotelowych pod nadzorem lekarzy wydobywano krew z jego organizmu wprost do plastikowych torebek. Nieco później, podczas Tour de France wtłaczano ją z powrotem, żeby poprawić wydolność oraz zdolność przyswajania tlenu. „Torby z krwią wisiały na haku do wieszania obrazów albo przyklejone do ściany, a my leżeliśmy na łóżkach i drżeliśmy, gdy chłodna krew wracała do naszych organizmów. Kevin, Lance i ja żartowaliśmy na temat tego, które ciało najszybciej przyjmuje krew” – opowiadał Tyler Hamilton.
Armstrong nie tylko sam brał zakazane
medykamenty, lecz także przekonywał do nikczemnego procederu innych zawodników.
Nakazywał pod groźbą wyrzucenia z drużyny, by stosowali się ściśle do programu
Michele Ferrariego.
Uchodził on wówczas za prawdziwe
guru lekarskie, mistrza w oszukiwaniu organizacji antydopingowych. Np. zalecał
swoim podopiecznym, aby EPO wstrzykiwali sobie bezpośrednio w żyłę, a nie pod
skórę, dzięki czemu łatwiej zminimalizować ryzyko przyłapania na testach. W latach
1996-2006 Armstrong rokrocznie wpłacał mu na konto milion dolarów.
Kolarski świat pogrążył się w
ciemnościach dopingu. Nagminnie oszukiwali najlepsi z najlepszych. Pierwszych
siedmiu zawodników w końcowej klasyfikacji Tour de France z 2005 obwiniono o korzystanie
z zabronionych środków. Wielkie gwiazdy, Jana Ullricha oraz Alberto Contadora, zawieszono
i pozbawiono trofeów.
Czy pozostałe dyscypliny są zatem
zupełnie niezależne od dopingu ? Czy szokujące praktyki stosowane w kolarstwie
mogą znaleźć odzwierciedlenie w odmiennych dziedzinach sportu ? Niektóre z nich
z nielegalnym półświatkiem kolarstwa łączą niestety niepokojące powiązania.
W 2006 hiszpańska policja
przeprowadziła operację o nazwie „Puerto”. Jej celem była siatka przestępcza kierowana
przez doktora Eufemiano Fuentesa. W jego rezydencji znalazła tysiące dawek
sterydów anabolicznych, ponad sto paczek wypełnionych krwią oraz urządzenia do
jej przetłaczania. Sprawa uderzyła głównie w kolarstwo szosowe, lecz Fuentes ujawnił,
że współpracował również z tenisistami oraz piłkarzami.
Jeden z kolarzy, Jesus Manzano, dziennikarzom stacji telewizyjnej „France 3” zdradził, że widział niejednego znanego gracza, korzystającego z usług Fuentesa. Inny, Oscar Pereiro Sio, powiedział: „Zidane potwierdził, że przeszedł transfuzję krwi w Szwajcarii, w celu zregenerowania swojego organizmu. W kolarstwie takie działania są zabronione. Mam nadzieję, że Fuentes któregoś dnia odważy się, by wszystko wyznać. Policja w trakcie śledztwa odkryła torby z krwią, podpisane Mistrzostwa Europy. A w kolarstwie przecież nie ma Mistrzostw Europy”.
Sam Fuentes miał podobno zdradzić:
„Jeśli chciałbym zeznawać, to reprezentacja Hiszpanii w piłce nożnej zostałaby
pozbawiona tytułu mistrza świata z mundialu w RPA”.
Choć dochodzenie wciąż trwa, to dotyczy
już jedynie kolarstwa. Dziennik „Le Monde” ogłosił swego czasu, że posiada
dokumenty Fuentesa, przygotowane specjalnie dla FC Barcelony i Realu Madryt,
które zawierają szczegółowy plan przygotowań do sezonu, wsparty nieuczciwymi
zabiegami. Gazeta do dziś nie opublikowała zawartości tejże dokumentacji.
Skończyło się wyłącznie na podejrzeniach i pomówieniach.
Mówiąc zatem o dopingu w futbolu,
wkraczamy w świat, gdzie ciężko odróżnić fikcję od prawdy, a każdą kontrowersyjną
lub niewygodną wypowiedź z góry traktuje się w kategoriach fantastyki.
Poruszamy się w świecie, gdzie nie brakuje dziwnych i nie do końca wyjaśnionych
wydarzeń, a brakuje niezbitych dowodów.
Barcelonę niedawno oskarżono o
kontakty z Luisem Garcią del Moralem, dożywotnio zdyskwalifikowanym, pracującym
między innymi z Lancem Armstrongiem. Wątpliwości budzi zachowanie klubu, który
wprawdzie zdementował pogłoski jakoby współpracował z hiszpańskim doktorem. Nie
zaprzeczył natomiast, że del Moral mógł być zatrudniony ad hoc przez
departament medyczny, a zawodnicy mogli korzystali z usług lekarza
indywidualnie. Władze klubu niejasności tłumaczyły modernizacją systemu
medycznego i spowodowaną tym niedostępnością danych.
Obecną sytuację w tamtejszym
sporcie obrazowo opisał w wywiadzie dla „Le Monde” były tenisista Yannick Noah:
„W moich czasach francuscy sportowcy nie odstawali poziomem od pozostałych,
bynajmniej nie od naszych hiszpańskich przyjaciół. Prezentowaliśmy identyczny
poziom na piłkarskich boiskach, koszykarskich parkietach albo trasach Tour de
France. Dzisiaj oni biegają od nas znacznie szybciej i są wielokrotnie
silniejsi. Porównując się do nich wyglądamy niczym krasnale. Czy czegoś nam
brakuje ? Jedno pytanie ciągle nie daje mi spokoju – w jaki sposób państwo może
zdominować daną dyscyplinę w tak olbrzymim stopniu ? Czy oni wynaleźli jakieś
awangardowe techniki lub nowatorskie metody szkolenia ? Szukałem i nie
znalazłem ani jednego dokumentu, poświadczającego tego rodzaju innowacje. Z
dzisiejszym sportem jest jak z Asteriksem na Olimpiadzie: jeśli nie masz
magicznego napoju, to trudno cokolwiek wygrać. A teraz wygląda na to, że
Hiszpanie są niczym Obeliks, który wpadł prosto do kotła z magicznym napojem.
Szczęściarze”.
Hiszpanię coraz chętniej uważa
się za stolicę dopingowego półświatka. Tylko tam bez większych problemów da się
przeprowadzić transfuzje krwi, tam najwięcej lekarzy specjalizuje się w
sportowych przekrętach, a federacje sporadycznie dokonują kontroli
antydopingowych.
Zaledwie dwa mecze piłkarskie w ciągu
ligowej kolejki podlegają kontroli. Po dwóch zawodników z rywalizujących drużyn
przechodzi przez testy antydopingowe. Realizuje się je jedynie w pierwszej i
drugiej lidze. W Niemczech, we Francji bądź we Włoszech badaniom podlegają dwaj
gracze z każdego zespołu po każdej ligowej kolejce, począwszy od pierwszej do
trzeciej ligi. Nie oznacza to jednak, że są one zupełnie wolne od podejrzeń i
dopingowych skandali.
Matias Almeyda - przez prawie dekadę
występował na Półwyspie Apenińskim w takich ekipach, jak Lazio, Parma oraz
Inter – w swej autobiografii ogłosił: „Włoski futbol wypełniony jest korupcją i
dopingiem. […] Kiedy grałem w Parmie, otrzymywałem dożylne kroplówki. Mówili,
że to mikstura z witamin, ale przed wybiegnięciem na murawę byłem w stanie
podskoczyć aż pod sufit”.
Paul Merson, niegdyś piłkarz Arsenalu
Londyn, przyznał, że dostawał od Wengera sekretne zastrzyki i pastylki. Dzień
przed ważnymi pojedynkami zbierano graczy w hotelu i podawano zastrzyki: „Tuż
przed spotkaniem z Blackburn Rovers Arsene rozdał nam czarne pigułki. To była
czysta kofeina, ekwiwalent dziesięciu filiżanek kawy. Kiedy wziąłem tabletkę,
moje serce zaczęło walić bez opamiętania. Trzydzieści minut później nadal
pracowało jak szalone”.
Joey Barton na swoim blogu napisał,
że rozmawiał z piłkarzem, który przyjmował tajemnicze zastrzyki (otrzymywali je
podobno reprezentanci Anglii przed mundialem w 1998 roku). Po jednej dawce takiego
zastrzyku mógł biegać non stop bez utraty energii i tchu.
Dopingowa plaga dosięga głównie
najpopularniejszych lig. Znani piłkarze rzekomo płacą lekarzom za dostęp do
zabronionych środków i ułożenie harmonogramu ich dawkowania. Dr Michel
D’Hooghe, przewodniczący komisji lekarskiej FIFA, utrzymuje: „Wielu doktorów
specjalizujących się w sportowym szwindlu, nagle pojawiło się wokół klubów
piłkarskich”. Jego zdaniem wina leży po stronie komercjalizacji futbolu i coraz
większej ilości gier, z jakimi zmierzyć się muszą zawodnicy. Przy 70-80 meczach
w sezonie „ich treningi, odżywianie i cała reszta są niewystarczające” –
twierdzi D’Hooghe.
Wtóruje mu Gordon Taylor, szef
Stowarzyszenia Piłkarzy Zawodowych w Anglii: „Najlepsi grają zdecydowanie za
dużo. Biorąc pod uwagę częstość występowania dopingu w sporcie i narkomanii w
społeczeństwie ogółem, trzeba być niesamowicie naiwnym, by myśleć, że tego
problemu nie ma w futbolu. Piłka nożna nie jest oazą”.
Znaczną poprawę kondycji i szybkości
regeneracji, tłumaczy się rozwojem medycyny. Tymczasem lata dziewięćdziesiąte a
obecne dzieli przepaść, której nie da się wyjaśnić wyłącznie postępem naukowym.
Pod koniec ubiegłego wieku zawodnicy w trakcie spotkań przebiegali średnio dystans
pięciu kilometrów. Teraz normą stało się dwanaście kilometrów, przy
nieporównywalnie większej liczbie pojedynków. W 1999 Emmanuel Petit miał
powiedzieć: „Sprawy zaszły tak daleko, że wszyscy potrzebujemy środków
dopingujących. Niektórzy już je biorą”.
Sterydy sprzyjają regeneracji
mięśni, testosteron skraca czas regeneracji, a EPO wydatnie podnosi wytrzymałość,
nawet o 15-20%. Testosteron i EPO można stosować podczas treningów. Są
wykrywalnie zaledwie przez 48 godzin po zażyciu, a na organizm mają wpływ przez
kilka następnych dni. Hormon wzrostu da się wykryć do 36-72 godzin po przyjęciu.
„Używki typu stanozolol, który
sprawia, że ludzie stają się silniejsi oraz klenbuterol, odpowiadający za
wzrost masy mięśniowej są już obecne w futbolu. Byłbym wielce zdziwiony jeśli
EPO, które jest praktycznie niewykrywalne, nie byłoby w użyciu” – twierdzi dr
D’Hooghe.
Organizacje antydopingowe od paru
lat badają m. in. zastrzyki witaminowe, wykorzystywane przez znane kluby
piłkarskie, sugerując, że istnieją wyrafinowane metody mieszania nielegalnych
substancji w suplementach. Do tej pory jednak nie potrafią zdobyć dowodów.
Bezradność wobec zakazanych
praktyk podkreślają znamienne słowa dyrektora generalnego Światowej Organizacji
Antydopingowej, Davida Howmana: „Dobrze wiemy, że nauka nie jest w stanie zdemaskować
wszystkich oszustw w sporcie”.
Chcielibyśmy, żeby przypadek
Armstronga pozostał przypadkiem najbardziej osobliwym, swoistym odchyleniem od
normy w wolnej od dopingu i nieskazitelnie czystej sportowej rzeczywistości.
Życzylibyśmy sobie, aby futbol, którym się pasjonujemy oraz pojedynki
największych wirtuozów piłki nożnej, które oglądamy z wypiekami na twarzy
wprawiały nas w błogi zachwyt i niezachwianą pewność, że wszystko odbywa się
zgodnie z duchem sportu. Niestety, pewne brutalne fakty nie dadzą nam tej
pewności nigdy.
Nie dowiemy się na ile futbol
jest czysty, bo kontrole antydopingowe traktuje się z pobłażaniem. Federacje
piłkarskie badają tylko próbki moczu. Badania krwi przeprowadza się jedynie przed
spotkaniami reprezentacji i sekcji młodzieżowych. Obecność EPO sprawdza się przy
okazji meczów Ligi Mistrzów. W samym kolarstwie zaś w 2011 roku dokonano ponad
trzech tysięcy badań krwi.
Co więc, jeśli ten brudny i
niegodziwy świat po drugiej stronie lustra rzeczywiście istnieje ? Co, jeśli
Lance Armstrong nie jest jedynym oszustem działającym w sporcie na tak szeroką
skalę ? Co, jeśli współczesny futbol to tylko zbiór iluzji oraz mniej lub
bardziej wyrafinowanych przekrętów ? Na dziś to pytania bez odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz