Przez
dwie dekady dostarczali piłkarskich przyjemności swoim rywalom. Przegrywali
mecz eliminacyjny za meczem eliminacyjnym, masowo tracili gole, a każdy, kto
tam zawitał, chwilę później odjeżdżał usatysfakcjonowany z łatwym łupem
punktowym i okazałą zdobyczą bramkową. Ale w Azerbejdżanie w końcu coś się
zmienia. Już nie zajmują ostatnich miejsc w grupach, zdarza się im coraz
częściej wygrywać i coraz rzadziej ulegać. Wiatr futbolowych zmian dotarł
właśnie do tego dalekiego i ciągle anonimowego państwa.
Do
2008 roku pokonani schodzili w 53 z 68 spotkań kwalifikacyjnych. Za każdym
razem, gdy dochodziło do losowania grup, spoglądali na dno tabeli. W ciągu tylu
lat upokorzeń przyzwyczaili się po prostu, że przedmundialowe zmagania skończą
z kompletem porażek. Jakim szokującym odstępstwem od reguły musiały zatem być kwalifikacje
do mistrzostw w Brazylii. Dziesięć pojedynków i zaledwie trzy przegrane, w
dodatku remis z Rosją Fabio Capello i pokazanie pleców Irlandii Północnej – od
nadmiaru spektakularnych, jak na Azerbejdżan, sukcesów musiało się im tam
porządnie zakręcić w głowach.
Nie
byłoby oczywiście takich dokonań, gdyby nie obcokrajowcy. To oni przecież przywieźli
futbol do tego kraju – piłkarskiego bakcyla zaszczepili angielscy robotnicy i
marynarze na początku ubiegłego wieku – i to oni wyciągają go z czeluści
mizerii. Za osiągnięciami reprezentacji stoi Berti Vogts, niegdyś filar
defensywy wielkiego RFN z lat siedemdziesiątych i przez niemal całe lata dziewięćdziesiąte
głównodowodzący kadry niemieckiej. Nad Azerbejdżanem pieczę sprawuje od
kwietnia 2008 roku.
Adamsa sny o potędze
Duże
nazwiska zakotwiczały również w tamtejszej lidze. Chazar Lenkoran przez pół
roku prowadził John Toshack, dawniej gracz Liverpoolu i trener Realu Madryt. A
w Gabali swoją przystań na piłkarskiej emeryturze odnalazł Tony Adams. Osiemnaście
miesięcy dowodził klubem, a obecnie jest doradcą jego prezydenta.
W
Anglii jego dalekowschodnie wojaże prasa odebrała z dużym zaskoczeniem.
Zastanawiano się, co też musiało się stać, że legenda Arsenalu Londyn wybrała
się w trenerską podróż do odległej, znanej jedynie z pól naftowych, trochę
ponad dziesięciotysięcznej Gabali. Adams z wyjaśnieniami spieszył w mediach. W rozmowie
z dziennikarzami BBC stwierdził: „Dali mi tutaj wolną rękę w budowaniu drużyny.
To szansa jakiej nie otrzymam w Wielkiej Brytanii”.
W
tym maleńkim miasteczku planował postawić futbolowy gmach na podobieństwo tego,
który w stolicy Anglii stawia Arsène
Wenger. Pragnął, by zespół rozwijał się i nie chciał dokonywać rewolucji. Co
zresztą tłumaczył na łamach „The Guardian”: „Mamy plan i budżet, których
będziemy przestrzegać. Budujemy stadion, szkółkę oraz ośrodek treningowy. Owszem,
to nie stanie się z dnia na dzień, lecz nie wywierają na mnie presji, bym na
przykład wygrał ligę. Powiedziałem prezydentowi, żeby dał mi sto milionów. Ja
zdobędę mistrzostwo i sobie pójdę. Ale to nie o to chodzi, ja tu buduję drużynę”.
W
stawianiu fundamentów jako asystent pomagał mu Gary Stevens, wcześniej zawodnik
Tottenhamu Hotspur. Opiekę nad akademią roztoczył ceniony w Holandii
szkoleniowiec młodzieżowy, Stanley Brard, który przez dziewięć lat zajmował się
juniorami w Feyenoordzie. Mimo to FK Gabali bliżej było do Chelsea Abramowicza
niż długofalowej i cierpliwej myśli wengerowskiej.
Adamsa
do Azerbejdżanu ściągnęła przede wszystkim wypchana milionami wizja tworzenia
klubu i sen o potędze jego właściciela, Tale Heydarova. Piękne słowa Anglika i
szlachetne cele niewiele tak naprawdę znaczyły. Zespół stał się lokalną repliką
londyńskiej ekipy rosyjskiego oligarchy, bo nie istniał tam problem braku
pieniędzy, fundusze na transfery i ogólny rozwój były nieograniczone.
Kiedy
Adams poprosił o najnowocześniejsze boiska, kupiono je od kompanii SIS, która
kładła murawę m. in. na Santiago Bernabeu i Wembley. Gdy gracze nie
prezentowali odpowiedniego poziomu, na życzenie Anglika sprowadzono - za
rekordowe na rodzimym podwórku kwoty i pensje – zawodników, takich jak:
napastnika Charltonu Athletic i reprezentanta Jamajki Deona Burtona, wcześniej
skrzydłowego Manchesteru United i City Terry’ego Cooke’a oraz obrońcę Aalborg,
który miał za sobą występy w Lidze Mistrzów – Steve’a Olfersa.
Liga możnowładców
Najbliższe
jednak Abramowiczowi skojarzenia powoduje osoba prezydenta, Tale Heydarova. To
pan i władca FK Gabali na wzór Rosjanina, jego ojciec – Kamaladdin - zasiada w
rządzie, a w garści trzyma podobno połowę państwa. Cała skądinąd liga
wypełniona jest właśnie takimi wpływowymi ludźmi. I w tym upatruje się szansy
dla Azerbejdżanu. Raptem parę kroków dzieli tamtejsze rozgrywki od modelu ligi
ukraińskiej, klubów o potężnym zapleczu finansowym, fantastycznych arenach,
ośrodkach treningowych i szkółkach, penetrujących ponadto rynki
południowoamerykańskie i wyławiających co lepsze perełki.
Wspomniany
Chazar Lenkoran, gdzie pół roku spędził Toshack, znajduje się w rękach
multimilionera Mubariza Mansimova. Największy klub, Neftçi Baku,
kontrolowany jest przez giganta naftowego SOCAR. FK Baku z kolei dowodzi Hafiz
Mammadov, biznesmen i założyciel przedsiębiorstwa zajmującego się transportem
ropy naftowej.
Jeżeli
piłkarski Azerbejdżan nabiera rozpędu to nie tylko dzięki uznanym obcokrajowcom,
ale także, a może nade wszystko dzięki petrodolarom i osobom nie szczędzącym
ogromnych środków na futbol. Wiatr zmian ma więc zapach niezbędnego
doświadczenia i jeszcze bardziej niezbędnych pieniędzy.
Nawet
jeśli infrastruktura sportowa przeżyła swój renesans, a ligowe zmagania skupiają
coraz liczniejszą widownię, to wciąż czeka ich długa droga do futbolowego raju,
o czym przypomina - studząc nieco nastroje - Tuygun Nadirov, wiceprezydent
Khazaru Lenkoran: „W Europie są ekipy, które posiadają trzystumilionowe
budżety. U nas budżety zespołów nie osiągnęły jeszcze trzydziestomilionowego
pułapu. Sądzę jednak, że nadejdzie czas, kiedy poziom naszej piłki będzie
wystarczająco dobry, aby przyciągać znanych zawodników”.
Kraj futbolowych kontrastów
Azerbejdżan
to mimo wszystko nadal państwo piłkarsko anonimowe, w którym dochodzi do kompletnie
niecodziennych zdarzeń, jemu ciągle jeszcze daleko do europejskich rozgrywek i
ich standardów. Bo zupełnie nie do pomyślenia byłoby rzucanie w selekcjonera
rolką od papieru toaletowego. A tak swoją dezaprobatę względem metod Bertiego
Vogsta wyraził jeden z miejscowych dziennikarzy podczas konferencji
poprzedzającej pojedynek z Niemcami.
W
FK Gabali profesjonalizm miesza się z absurdem wszędzie i na co dzień.
Wprawdzie budują nowy, 13-tysięczny stadion, tworzą boiska treningowe, zakupiono
również profesjonalny sprzęt gimnastyczny, lecz przechowuje się go w szopie, za
siłownię służy stary magazyn, spotkania u siebie wciąż rozgrywa się na obiekcie
z klatkami dla kibiców i z boiskiem ogrodzonym drutem kolczastym, a asystent
głównego fizjoterapeuty był dentystą, zanim podjął pracę w drużynie.
Swoje
trzy grosze do tego zwariowanego świata wtrącił Tony Adams, który na łamach
„Daily Mail” wspominał: „Tuż przed jednym z meczów zauważyłem, że na całym
boisku znajdowały się psie odchody. Pewnego razu w trakcie ćwiczeń krowa
napaskudziła na samym środku murawy”.
I
ponadto, chyba tylko w Azerbejdżanie mogło dojść do tego, że dzięki dokonaniom
w Football Manager - podobno z Shrewsbury United zdobył Ligę Europy -
dyrektorem sportowym pierwszoligowego klubu został 22-letni chłopak. To
najmłodszy dyrektor sportowy na kuli ziemskiej, a w jego CV widnieje jedynie
dziewięcioletnie doświadczenie związane z komputerowymi symulatorami. Vugar
Huseynzade najpierw został doradcą prezesa FK Baku, a potem dyrektorem.
Skończył zarządzanie na Uniwersytecie w Bostonie, a w wyścigu o tę posadę
wyprzedził samego Jean-Pierre Papina.
Czas przypływu
Choć
piłkarski Azerbejdżan posiada dwie twarze - tę ładniejszą, naznaczoną
pierwszymi sukcesikami oraz tę brzydszą, o groteskowych rysach – to na
przestrzeni lat zmienił się on nie do poznania. Po latach chudych, przyszedł wreszcie
czas futbolowego przypływu. Reprezentacja wdarła się do pierwszej setki świata,
a w październiku w rankingu FIFA zajmowała rekordowe, 88 miejsce. Poprawiła się
wspomniana infrastruktura sportowa: „Kilka sezonów temu nie mieliśmy żadnych stadionów.
Teraz każdy zespół ma własny obiekt” – opowiadał na witrynie thenews.com.pk
Vagif Javadov, zawodnik Interu Baku.
Etatowy
chłopiec do bicia wyrósł, nie wychodzi już na boisko wyłącznie z myślą o
srogiej porażce, potrafi się w miarę skutecznie bronić i niekiedy oddać
nieprzyjemnie, o czym przekonał się Fabio Capello. I nawet jeśli są to ładne
chwile w skali globalnej zupełnie niezauważalne, i nawet jeśli za słowem sukces
skrywają się niewiele znaczące zwycięstwa z podrzędnymi rywalami, to przecież,
żeby osiągać rzeczy wielkie, najpierw trzeba zacząć od tych małych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz