Od
dobrych paru lat nagminnie nas oszukują. Oszukują nie tylko wszystkich dookoła,
ale także siebie samych. Okłamują swoje wyeksploatowane do granic możliwości
mięśnie i wyniszczone godzinami maksymalnego wysiłku ciała. Co grosze, w swoim oszustwie
zapędzili się tak daleko, że kwestionują odwieczne ziemskie prawo – wszystko podlega
przemijaniu, a każda żywa istota starzeje się nieubłaganie.
Javier
Zanetti i Ryan Giggs kpią sobie w żywe oczy z tego bolesnego prawidła naszego
świata. Śmieją się do rozpuku, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że
będą szydzić oraz oszukiwać jeszcze przez - przynajmniej - kolejny sezon. Już
wiemy, że Walijczyk swój pobyt w Manchesterze przedłuży o następne dwanaście
miesięcy. O nowym kontrakcie Argentyńczyka na razie mówi się nieoficjalnie,
lecz wiele źródeł podaje, że gracz Interu umowę podpisze lada dzień.
Angielski i argentyński Benjamin
Button
Powiedzieć,
że czas się ich nie ima, to nic nie powiedzieć. Zdaje się, że u obu następuje
identyczny proces, jak u tytułowego bohatera filmu „Ciekawy przypadek Benjamina
Buttona” – z biegiem lat, z roku na rok młodnieją w zadziwiający sposób.
Młodzieńcza
werwa już od dawna powinna stanowić dla nich zapomniany relikt przeszłości.
Tymczasem Zanetti w sezonie potrafi rozgrać pięćdziesiąt spotkań. Od 2002 roku
nie zdarzyło się, by wystąpił w mniejszej ilości meczów. W ciągu sezonu pokonuje
zazwyczaj największy dystans spośród kolegów z zespołu. Najczęściej również
przewyższa pod tym względem większość futbolistów z włoskiej ligi.
Zasłużył
sobie na przydomek „Il Trattore”, co w języku polskim oznacza traktor, ze
względu na swoje niewyczerpywalne złoża energii. Zasuwa za piłką niczym
zaprogramowana maszyna, która zaprzestaje swego obłąkańczego pędu dopiero w
momencie, gdy wybrzmi ostatni gwizdek arbitra. Nieważne są kilometry, które
jego organizm pokonał w trakcie meczu. Nieistotne są minuty, w których jego
mięśnie pracowały na najwyższym poziomie.
Niezłomność
i żelazna kondycja to jego znaki rozpoznawcze. W spotkaniu z Bologną w Pucharze
Włoch sprzed kliku tygodni doszło do dogrywki. W niej na zawodnika najmniej
zmęczonego wyglądał prawie 40-letni Zanetti. Argentyńczyk w 110 minucie
przeprowadził rajd, który mógł zakończyć zdobyciem bramki, ale trafił tylko w
słupek.
Giggs
w trakcie zaciętych i wyczerpujących bojów wygląda na młodzieniaszka, który
ledwie wczoraj rozpoczynał piłkarską przygodę. Od pierwszej do ostatniej minuty
ugania się za futbolówką bez utraty tchu od jednego pola karnego do drugiego,
nic sobie nie robiąc z tego, że w nogach po raz enty ma minuty morderczego meczu.
Pod względem wytrzymałościowym nie odstaje zupełnie od graczy młodszych o
ładnych kilkanaście lat i uboższych w boiskowy staż o setki godzin. Mogliśmy
się o tym dobitnie przekonać, oglądając niedawny hitowy pojedynek Ligi Mistrzów
pomiędzy „Czerwonymi Diabłami” a „Królewskimi”.
Walijczyk
przywdziewa koszulkę Manchesteru United od marca 1991 roku. To jego dwudziesty
trzeci sezon w Premier League. W każdym wpisywał się na listę strzelców. Nawet
teraz, kiedy zbliża się do czterdziestki umie skutecznie wybawić swój zespół z
opresji – będąc asystentem lub egzekutorem.
Argentyńczyk
po stadionach Serie A biega niezmordowanie od niespełna dwóch dekad. Jest
rekordzistą pod względem liczby występów w lidze włoskiej wśród wszystkich obcokrajowców,
którzy przemierzyli murawy Półwyspu Apenińskiego. Wyżej od niego w ogólnej
klasyfikacji znajduje się tylko Paolo Maldini, którego zresztą zawodnik Interu
pragnie prześcignąć. Brakuje mu pięćdziesięciu spotkań.
Do
Mediolanu przybywał z etykietą gracza kompletnie anonimowego. Do stolicy mody
przyleciał jedynie z torbą i butami piłkarskimi. Przeciskał się pośród kibiców,
a gdy odbyła się jego oficjalna prezentacja, każdy zastanawiał się z kim ma do czynienia.
Dziś to żywa legenda „Nerrazurrich”. Przetrwał rządy siedemnastu menadżerów.
Wybitni specjaliści ławek trenerskich przychodzili do klubu i się z nim żegnali,
wielkie gwiazdy futbolu przyjeżdżały i odjeżdżały, a on jak trwał, tak trwa
nadal. Od czternastu lat nosi opaskę kapitańską ekipy z północy Italii, od
osiemnastu niezmiennie zachwyca sympatyków Interu, gra w tej samej fryzurze i
chodzi do tego samego fryzjera, który jest fanatykiem Milanu.
Przyglądając
się karierze Giggsa nie uwolnimy się od natrętnego pytania: czy jeden zawodnik
może rozegrać więcej meczów w Premiership – odkąd ją utworzono, czyli od 1992
roku – niż znana angielska drużyna, dosyć utytułowana, którą aktualnie w
przedsezonowych prognozach zalicza się zawsze do faworytów rozgrywek?
Odpowiedź brzmi twierdząco. Walijczyk zagrał w 612 spotkaniach w Premier
League, dokładnie o trzydzieści więcej niż Manchester City.
Mając
na karku tyle lat, co Giggs powiedzielibyśmy, że to po prostu niemożliwe.
Niemożliwe, aby grać na tak niebotycznie wysokim poziomie i w takim piekielnie
ambitnym klubie, jak Manchester United. Nierealnym byłoby już wyobrażenie sobie
takiej sytuacji. Jeśli jakimś cudem ujrzelibyśmy to oczami wyobraźni, momentalnie
stwierdzilibyśmy z pełnym przekonaniem, że to gracz wiecznie młody.
Czy
istnieje zatem sekret ich długowieczności? Jak tłumaczyć ten fenomen? Gdzie
należy szukać wskazówek do rozwikłania tej fascynującej łamigłówki i czy można
w ogóle znaleźć jedno, proste wyjaśnienie piłkarskiej nieśmiertelności obu
zawodników?
Zagadka nieśmiertelności
By
nieco rozświetlić współczesną frapującą tajemnicę Giggsa, trzeba cofnąć się do
2001 roku. Wówczas, na treningu poprzedzającym mecz z Bayernem Monachium,
skrzydłowy „Czerwonych Diabłów” po raz kolejny doznał paskudnego urazu ścięgna
udowego: „Byłem wtedy niewiarygodnie przygnębiony. Sądzę, że to był ten
przełomowy dzień, kiedy zdałem sobie sprawę, że muszę coś z tym wszystkim
zrobić. Musiałem przestać pić alkohol, zwrócić uwagę na jedzenie i zacząć
dietę. Kontuzje wykluczały mnie z dziesięciu-piętnastu gier w sezonie, a nie
miałem jeszcze trzydziestki”.
Tej
feralnej jesieni Walijczyk zagrał raptem w trzech meczach na przestrzeni dwóch
miesięcy. Ku własnemu zaskoczeniu, zorientował się, że od momentu pierwszej poważnej
kontuzji nie dawał z siebie maksimum: „Nie biegałem pełną parą od czasów, gdy
miałem dwadzieścia lat, ponieważ starałem się być ostrożny po groźnym i
nieprzyjemnym urazie łydki”.
Niespodziewanym
wybawieniem stała się joga. Wyłącznie zbieg okoliczności spowodował, że trafił
na tego rodzaju zajęcia. Akurat wtedy w klubie pracowała terapeutka
praktykująca jogę. „Pierwsze zajęcia wyczerpały mnie doszczętnie. Wróciłem do
domu i spałem przez trzy godziny” – opowiada.
Dla
gracza joga okazała się swoistym balsamem na długotrwałe urazy ścięgien,
wydłużając jego karierę i nieoczekiwanie zmieniając jej trajektorię - wraz z
wiekiem cierpiał na coraz mniejszą ilość kontuzji: „Joga bardzo mi pomogła.
Pomaga mi w treningach, bo daje elastyczność i siłę. To jedna z przyczyn, dla
których wciąż gram. Zacząłem ją uprawiać, mając trzydzieści lat, bo próbowałem
rozwiązać swoje problemy zdrowotne. Dzięki niej jestem teraz bardziej giętki
niż dwadzieścia lat temu. Praktykowanie jogi, chodzenie na wizyty do osteopaty
i zabiegi akupunktury stały się moją codzienną rutyną”.
Recepta
na wieczną młodość u Javiera Zanettiego prezentuje się trochę pospoliciej.
Tajnikami tej łatwej łamigłówki są zwyklejsze w świecie rzeczy i wartości: „Po
pierwsze i przede wszystkim przygotowanie do meczów. Istotne są treningi z dużą
intensywnością. Na każdym z nich ćwiczę tak, jakby był to finał Ligi Mistrzów.
Wiele dla mnie znaczy to, że żyję w harmonii i spokoju z moją rodziną, dzięki
czemu mogę skupiać się tylko i wyłącznie na futbolu. Ponadto nie wybiegam
myślami w przyszłość, nie lubię niczego planować. Żyję z dnia na dzień. Czerpię
radość z tego, co robię i potrafię cieszyć się z małych rzeczy”.
W
tym zwykłym piłkarskim życiu da się jednak odnaleźć nietypowe zwyczaje, jak
chociażby kąpiel w lodzie: „Ważna jest regeneracja, która po ciężkich spotkaniach
staje się wręcz kluczowa. Aby błyskawicznie odzyskać sprawność po meczu i przygotować
się do następnego trzeba zanurzać się w lodzie. To naprawdę pomaga. Poza tym
dużo śpię”.
Giggs
zdradza, że innym powodem jego długowieczności jest to, że nigdy nie zadowolił
się tym, czego dokonał: „Kiedy byłem młody, chciałem grać dla Manchesteru. Wystąpić
choć raz. Tylko jedno pragnienie, by wejść do pierwszego zespołu i tam pozostać.
Potem stałem się pazerny. Chciałem być w drużynie cały czas i strzelać dla niej
gole. Po paru sezonach pragnienie ciągle istniało, a wyzwania wciąż pociągały.
Później zrobiłem się zachłanny i chciałem zdobywać trofea. Coraz więcej i
więcej”.
Obaj
to maniakalni perfekcjoniści, dla których nie ma świata poza boiskiem. Obaj
mają obsesję na punkcie codziennej rutyny. Zanetti ćwiczy każdego dnia. Gdy pozostali
wakacje spędzają na słonecznych plażach, jego można spotkać na boiskach treningowych
Interu. Legenda głosi, że pojechał na sesję treningową nawet w dniu swojego
ślubu.
Giggs
niegdyś zjawiał się w ośrodku treningowym o 10:20, dziesięć minut przed
rozpoczęciem ćwiczeń. Obecnie w ośrodku pojawia się o 8:30, a ćwiczenia kończy
o 14. Rozciąga się przez godzinę przed i po zajęciach. Nawet dziś zostaje po
treningach i ćwiczy elementy gry, które już dawno opanował niemal do perfekcji.
Jeżeli nie jest zadowolony z własnego występu, np. jeśli nie udawały mu się
dośrodkowania, to na treningi przychodzi z myślą, żeby ten element poprawić.
Bandyci czasu
Jeżeliby
zmierzyć dystans jaki obaj pokonali na boiskach, to wyszłoby, że przebiegli
odległość mniej więcej równą połowie równika – około dwudziestu tysięcy
kilometrów. Jeżeliby zliczyć czas, który spędzili na murawach, to wyszłoby, że
nie wyściubili nosa spoza nich przez okrągłą kalendarzową wiosnę – prawie 140
tysięcy minut. A licznik nadal bije jak szalony.
Pomimo
sędziwego piłkarskiego wieku potrafili wspaniale dostosować się do futbolowej
rzeczywistości, która non stop podnosi poprzeczkę trudności, wymagając od
zawodników coraz większej intensywności i szybkości w grze. Walijczyk lewe
skrzydło zamienił na środek pola, a rajdy z piłką na dostarczanie jej w obręb
pola karnego. Argentyńczyk przegrywając kilka wiosen temu rywalizację na prawej
stronie defensywy z Maiconem przeniósł się na przeciwną stronę, a gdy kontuzje
zmogły środkowych pomocników, skutecznie wypełnił lukę.
Oglądając
obu w akcji za każdym razem udaję się w sentymentalną podróż do lat dzieciństwa,
do zamierzchłej ery futbolowych herosów i bogów, meczów piłkarskich, które w chłopięcej
wyobraźni urastały do rangi śmiertelnych walk gladiatorów. Obaj zasiadali
wówczas w panteonie największych i właśnie uświadamiam sobie, że po tylu latach
zasiadają tam nadal. Nadal odgrywają istotne role w swoich zespołach, ani
myśląc o emeryturach.
Chyba
żadna siła na ziemi nie jest w stanie zmusić ich do zawieszenia butów na kołku.
Tym bardziej płynący nieubłaganie czas, który zdaje się być najprostszą z
przeszkód. Giggs i Zanetti stworzyli nam magiczną iluzję, której pozazdrościłby
im sam Houdini.
Bardzo ciekawy artykuł, o tych dwóch tytanach pracy. Takich legend może pozazdrościć każdy klub na tym kontynencie i poza nim ;). Szkoda, że epoka takich ludzi jak Maldini, Zanetti czy Giggs się kończy...
OdpowiedzUsuń