Zdarzyło
się w Burkina Faso. Ponad miesiąc przed pojedynkiem z Mozambikiem lekarz Burkina
Faso przepowiedział przegraną. Aby temu zapobiec trzeba było kupić czarnego
byka i zarżnąć go trzy dni przed spotkaniem. Zwierzę kosztowało 200 tysięcy
franków, a jego wyżywienie kolejne 150 tysięcy. Dla ministra sportu był to zbyt
duży i niepotrzebny wydatek. Rozkazał natychmiastowe zabicie byka. Ceremonii
zaniechano, a Burkina Faso mecz przegrała.
Zaklinacze i zaklęci
Zagłębiając
się w afrykańskie rytuały oraz przesądy związane z futbolem, można by stworzyć
swoisty „savoir-vivre”, opasłą księgę zasad i wskazówek, co należy robić, a
czego unikać jak ognia.
Zaleca
się na przykład, żeby na boisko nie wchodzić tymi samymi ścieżkami, gdyż mogą
one zostać przez rywala przeklęte. Jednym z zabiegów osłabiających hart ducha
przeciwnika jest wbiegnięcie na murawę tyłem. Przyjezdne reprezentacje nie korzystają
z podstawionych przez gospodarzy autobusów i użyczonych pokoi hotelowych, gdyż
najprawdopodobniej objęto je szkodliwymi urokami.
Najgroźniejsze
miejsce stanowi jednak szatnia piłkarska. To w niej aż roi się od magicznych
przedmiotów, czary wypełniają ją duszącą atmosferą, a zaklęcia fruwają sobie od
ściany do ściany, od podłogi do sufitu. „Powiedzieli mi, że nie wejdą tam, bo
rzuciliśmy urok” – opowiadał Samuel Eto’o przed konfrontacją z Nigerią. Parę
sekund później okazało się, że również Kameruńczycy stracili ochotę, nie
chcieli już wejść do swojej szatni. Impas trwał do momentu, aż przybył szaman i
oczyścił obie szatnie.
Kingsley
Udoh, kapitan reprezentacji Nigerii do lat 23, po porażce 0:2 z Ghaną oskarżył
rywali o praktykowanie z czarną magią: „Musieliśmy przebierać się na zewnątrz, ponieważ
w szatni porozrzucali wszędzie amulety juju
i nie zamierzaliśmy niczego dotykać. W takich okolicznościach nie potrafiliśmy
normalnie grać”.
Zabobony
oraz gusła przeżarły umysły lokalnej ludności Czarnego Lądu do cna. To na
niższych szczeblach, w ligach i pucharach krajowych, dochodzi najczęściej do
kompletnie absurdalnych sytuacji. Na porządku dziennym stało się opóźnianie
meczów spowodowane sporami, kto ma pierwszy wbiec na boisko. Z wielką
podejrzliwością i przesadną pedanterią dokonuje się wyboru piłki, bo ta –
wskazana nazbyt chętnie przez rywali – musi z pewnością być zaklęta. Równie
częste jest przekładanie spotkań z obawy przed potencjalnymi klątwami.
Do
niecodziennego wydarzenia doszło w Malawi. W tamtejszej lidze przed konfrontacją
pomiędzy Dwanga United a Moyale Barracks przyjezdni gracze zauważyli
niepokojący zwyczaj przeciwnej drużyny. Jeden z jej zawodników czekał tuż przed
linią boiska, aż wszyscy się na nim znajdą, po czym wchodził jako ostatni. W
drugiej połowie analogiczny manewr chcieli zastosować goście. Piłkarz Moyale
wyczekiwał, więc na kopaczy Dwanga. Tymczasem jeden z futbolistów gospodarzy w
ogóle się nie zjawił. Na arbitrze wymuszono, by drugą połowę rozegrać
dziesięciu na dziesięciu.
Po
meczu szkoleniowiec gości tłumaczył: „Nasz gracz zaobserwował, że Dwanga ma
dziwny nawyk wypuszczania na murawę ostatniego zawodnika z opóźnieniem. My próbowaliśmy
zrobić to samo w drugiej części gry, aby osłabić klątwę, którą się posłużyli”.
Najważniejsza profilaktyka
Podczas
boju ligi tanzańskiej kopacze jednego zespołu rozsypywali zagadkowy proszek i tłukli
jajka, a piłkarze drugiego, żeby rytuał odwołać, oddawali mocz w te same
miejsca.
Kiedy
w 1993 roku premier Wybrzeża Kości Słoniowej Ouattara odwiedził stadion i graczy
przeciwnika – Nigerii – to żaden z nich nie podał mu dłoni, ukłonił się jedynie,
trzymając ręce za plecami. Ouattara miał ponoć uścisnąć dłoń z rywalami
zaczarowaną ręką.
Jeśli
więc myśleliście, że w Afryce podobnie jak u nas, na Starym Kontynencie, przed bojami
członkowie ekip wałkują na okrągło niuanse taktyczne, rozpracowują przeciwników
na milion różnych sposobów, tak, że nie mają już żadnych tajemnic, to jesteście
w grubym błędzie. Tamtejsze konfrontacje w niczym nie przypominają pojedynków
analitycznych mózgów, przesuwających swoje figury po piłkarskiej szachownicy
według ściśle określonej strategii. Choć taktyka jest obecna, to nie decyduje
ona o obliczu spotkań. Żegnajcie zatem analizy taktyczne i skrupulatne
przygotowania. Witajcie radość z gry i swoboda, klątwy oraz uroki, a przede
wszystkim zapobieganie im.
Przed
turniejami trenerzy dbają, by ich podopieczni byli w formie. Zawodnicy
koncentrują się na bojach, gdzie będą walczyć na śmierć i życie. Kibice będą
gorąco dopingować swoich ulubieńców. Ale i tak, zawsze, najistotniejsza będzie
magia. Ze strony szamanów, duchów przodków, mikstur z liści, korzeni i zwierząt
oczekuje się największego wsparcia. Każdy sympatyk żyje w nadziei, że tym razem
bogowie będą łaskawi dla jego ukochanej drużyny.
Więcej niż religia
Czarna
magia to nieodłączny element codziennego życia Afrykańczyków. Prastare wierzenia
przetrwały na Czarnym Lądzie w wielu rozmaitych odmianach. Od juju, przez grimba i ngouati w
Kamerunie, wak w Burkina Faso, muti w RPA; od praktyk pigmejów w Afryce
Środkowej, przez czarowników ziem północnych, znachorów ze Wschodu, po szamanów
południowych krain – caluteńka Afryka przesiąknięta jest tradycyjną, mroczną
formą duchowości.
Ta
religia od dawien dawna tkwi w sercach ludności Czarnego Lądu, od urodzenia
wsącza się do ich świadomość, podbija duszę, włazi do umysłu i siedzi tam
głęboko. Opanowuje każdą dziedzinę życia, nawet tak nieistotną, jak futbol.
Emeka
Ezeugo, niegdyś reprezentant Nigerii, opowiadał, że za kadencji holenderskiego
selekcjonera Clemensa Westerhofa (lata 1989-1994) większość kadrowiczów posługiwała
się voodoo: „W zespole grały osoby,
które w to wierzyły. Juju na pewno
występuje w tej dyscyplinie. Kiedy debiutowałem w drużynie narodowej w 1988
roku, było po prostu wszechobecne. W owych czasach piłkarze wykorzystywali
magię do maksimum. Gdy wchodziłeś do pokoi, widziałeś te wszystkie rzeczy z nią
związane”.
Taribo
West wyznał, że znaczną ilość pieniędzy przeznaczył na czarowników, którzy
mieli uczynić z niego defensora niezwyciężonego, nie do przejścia dla
napastników: „Wydałem pięć milionów naira (jednostka monetarna w Nigerii) na voodoo. Jeździłem do Senegalu i Gwinei.
Wszędzie odprawiano modły, abym w obronie był twardy niczym skała”.
Jeżeli
ktoś raz zanurzył się w czarnej magii, to ciężko mu było z tym skończyć. W
futbolu afrykańskim nie brakowało przypadków, że to właśnie czary rozwalały
najlepsze ekipy, rujnowały wspaniałą atmosferę, wysadzały szatnię w powietrze
jak przy pomocy granatu. Kilkanaście miesięcy temu Goran Stefanovic, niedawny szkoleniowiec
Ghany, zwierzał się, że jego podopieczni używali zaklęć wobec siebie samych: „Musimy
zmienić sytuację w zespole. Trzeba zmienić mentalność części zawodników, którzy
używają czarnej magii przeciwko sobie, niszcząc tym samym drużynę”.
Voodoo oraz
jego różne odmiany to dla rdzennych społeczeństw coś więcej niż tylko religia
sama w sobie. Oni są święcie przekonani, że czary potrafią wpłynąć na
przeciwnika i zmienić przebieg pojedynku. Że są w stanie decydować o losach ekip,
powodzeniu w rozmaitych pucharach i rozgrywkach. Kashimowo Laloko – niegdyś dyrektor
techniczny federacji nigeryjskiej - przekonywał: „Zakładam, że coś takiego jest
możliwe”.
W
Angoli gorliwi fani Arsenalu Londyn dokonywali rytuałów, które miały sprawić,
że ich ulubieńcy nawiążą wreszcie walkę o tytuł mistrza i zdobędą jakieś
trofeum.
Kiedy
Togo nawiedziły wstrząsające wypadki – śmierć trzynastu delegatów rządowych w
katastrofie helikoptera, ostrzelany autobus reprezentacji i zgon asystenta
trenera oraz rzecznika prasowego, spłonięcie sześciu graczy Etoile Filante w
wypadku samochodowym – to prezydent krajowego stowarzyszenia voodoo nawoływał, żeby odprawić
specjalne obrządki, które przegonią złe duchy. „Zaniechanie ceremonii
oczyszczających spowoduje dalsze krwawe tragedie w naszym państwie. Dusze tych,
którzy zginęli ściągają nas, bo polegli za naszą sprawę. A my nie zrobiliśmy
nic, aby ich dusze spoczywały w spokoju” – grzmiał Togbui Gnagblondjro III.
Z juju nie ma żartów
Niektóre
z afrykańskich rytuałów mogą budzić prawdziwe przerażenie. Włos się jeży na
głowie, czytając o szokujących praktykach typu: nacinanie kostek żyletką i
wcieranie dziwnych substancji; zakopywanie głów kur, krów czy kotów naprzeciw
bramki rywala; spalanie zwierząt i rozsypywanie ich szczątków po murawie; albo
wysmarowanie szatni świńską krwią.
Czasami
piłkarze nocują na cmentarzach, po to, by okiełzać istniejące tam
nadprzyrodzone siły. Każdy szmer lub tajemniczy dźwięk może oznaczać, zdaniem
czarodziejów, przekazywanie nadnaturalnej mocy. Oliver Becker - znany niemiecki
dokumentalista, który badał wierzenia Czarnego Lądu - opowiadał, że widział jak
reprezentant Tanzanii namaścił grób zmarłego przyjaciela z boiska krwią z kury.
Pragnął w ten sposób posiąść umiejętność dryblingu od swojego
kolegi-nieboszczyka.
To
jednak nie wszystko. Juju wielokrotnie
przybierało iście ekstremalne formy. W Kenii doprowadziło do tego, że
przestraszeni gracze uciekali z klubów. Ludzie popełniali samobójstwa,
wieszając się bądź skacząc w przepaść.
W
2008 roku w Demokratycznej Republice Kongo na stadionie zginęło trzynaście
osób. Kiedy w trakcie spotkania okazało się, że golkiper odprawił zakazane
modły, doszło do bijatyki między zespołami. Cały obiekt zawrzał, zamieszki
rozprzestrzeniły się błyskawicznie. Wielu uciekało w popłochu, mnóstwo zostało
stratowanych.
„Wszystko
zaczęło się w chwili, gdy bramkarz przyjezdnej ekipy wyjął spod koszulki osobliwe
przedmioty i cisnął je w kierunku naszej drużyny. Nasi zawodnicy złapali go i
zaczęli bić, oskarżając o rzucanie uroków. Wówczas na stadionie rozpętało się
prawdziwe piekło” – relacjonował naoczny świadek.
Teraz,
aby zapobiec tak drastycznym wydarzeniom, federacje piłkarskie zakazały
praktykowania czarnej magii na futbolowych obiektach. Szamani nie mogą już brać
udziału w przygotowaniach, a zespoły korzystać z ich usług. Juju jest powoli wypierane ze stadionów,
choć samo zdaje się umierać śmiercią naturalną.
Zdroworozsądkowe
podejście każe zwrócić uwagę na Benin, jeden z ostatnich bastionów piłkarskiego
czarodziejstwa. Państwo, w którym ponad 40% populacji wyznaje voodoo, w którym mieści się muzeum i
obchodzą święto narodowe związane z tym wierzeniem. Także kraj, którego
reprezentacja nie zakwalifikowała się na Mundial ani razu, a w PNA nie
przebrnęła rundy grupowej. To najbardziej jaskrawy przykład, że tajemne moce
szamanów nie zawsze idą w parze z futbolowymi dokonaniami.
Bogowie muszą być szaleni
Czarna
magia, talizmany, rytuały i klątwy to dla Didiera Zokory czysty nonsens. Z
przymrużeniem oka mówi: „Voodoo jest
wszechobecne. Kiedy jesteś dzieckiem uczysz się voodoo. Twoja rodzina, twoi bliscy i znajomi na okrągło gadają o voodoo. Początkowo sądzisz, że to coś zagadkowego
i intrygującego jednocześnie. Potem bierzesz trochę soli i rzucasz nią zaklęcia.
Skoro wygrywasz, to myślisz, że to rzeczywiście pomaga. Zbliża się, powiedzmy,
mecz z Ghaną i wtedy ogłaszasz – Essien nie zagra dzisiaj dobrze”.
Jeden
ze znachorów z RPA twierdzi z kolei: „Nasi bogowie są niczym lekarstwa, ale nie
wszyscy działają w ten sam sposób. Każdy z nich odpowiada za coś innego. Jeden
daje ochronę, drugi zdrowie, a trzeci sukcesy osobiste. Istnieje multum
sytuacji w jakich można ich przywołać, ale nigdy nie widziałem ceremonii, która
miałaby zapewnić wygraną drużynie piłkarskiej”.
Nieco
odmiennego zdania był młody gracz z Wybrzeża Kości Słoniowej, Konate, który
przed mistrzostwami w RPA prawił: „Usłyszycie wiele o naszej ekipie. Ma
gwiazdy, które znajdują się w znakomitej formie. Ale nie oznacza to, że nie
zwrócimy się o pomoc do naszych przodków. Nie damy sobie rady bez rytuałów, ofiar
i błogosławieństwa bogów”.
Na
Mundialu w 2010 roku Wybrzeże Kości Słoniowej nie odegrało dużej roli. Na
zbliżających się mistrzostwach Afryki po raz kolejny będą faworytem numer
jeden. Afrykańscy bogowie doprawdy muszą być szaleni, skoro do tej pory - mimo
czarów, amuletów i ceremonii - nie obdarowali złotem najsilniejszej, wypchanej
największymi gwiazdorami kontynentu reprezentacji. A może zawodnicy źle się
modlili albo szaman odprawiał niewłaściwe obrzędy ? Przed ważnymi turniejami dla przeciętnego fana z Czarnego Lądu to kluczowe sprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz