„Generalnie,
jest jak Steven Fletcher, który siedem kolejnych sezonów kończył z co najmniej
jedenastoma bramkami. Wiem, że nie robi to nas was wrażenia, lecz nie każdy
może zostać Dymitarem Berbatowem lub Francesco Tottim” – pisano o nim dwa lata
temu. Był wówczas nikim, gościem o sporym potencjale, który zmierzał do miana
zmarnowanego talentu, jakich przecież przewinęło się tysiące w setkach innych
klubów. Teraz, kiedy wybiegał na murawę Wembley w swoim debiucie w
reprezentacji, przywitała go wrzawa, jakby właśnie Anglia strzeliła gola. Witała
gościa, który na wysokim poziomie gra od niespełna pół roku.
Człowiek-Zagadka
Jest
niczym dobra zagadka. Łamigłówka tym trudniejsza do rozwikłania, im bliżej
przyjrzymy się jego karierze. Napastnik potrafiący niemal w pojedynkę rozprawić
się z defensywą Chelsea czy Arsenalu, za młodu wędrował od szkółki młodzieżowej
do szkółki młodzieżowej. W akademiach Arsenalu i Watfordu spędził moment, by w
końcu zakotwiczyć w Tottenhamie. Ale nawet tam nikt raczej nie pokładał w nim
większych nadziei, zsyłając go z wypożyczenia na wypożyczenie pod pretekstem
nabierania doświadczenia.
Piłkarz
z trzydziestoma bramkami na koncie w tym sezonie, w ciągu trzech poprzednich
ledwie przekroczył połowę z tego dorobku. Dwie wiosny temu przygodę z
drugoligowym Leicester City kończył z dwoma trafieniami w trzynastu występach. Od
samego początku nie miał łatwego życia piłkarskiego. Wprawdzie zabłysnął w
drużynie do lat 18 „Kogutów”, wkrótce jednak został sprowadzony na ziemię, bo przeszedł
do trzecioligowego Leyton Orient. Grywał wtedy z mieszanym skutkiem przede
wszystkim na zapleczu pierwszej ligi.
Kiedy
wreszcie otrzymał szansę, żeby zaistnieć na stadionach Premier League w barwach
Norwich City, gdy mógł pokazać na co go tak naprawdę stać, los obszedł się z
nim okrutnie. Złamał kość śródstopia i na rehabilitację wracał do Tottenhamu.
Jego kariera znalazła się na poważnym zakręcie, miała się skończyć, nim na dobre
się zaczęła. Ale Kane nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Przed kilkunastoma
dniami potrzebował 79 sekund i trzech dotknięć piłki, by strzelić swojego
premierowego gola dla reprezentacji Anglii.
Harry Angel
Dzisiaj
możemy mówić o swoistej „Kane-manii”, na Wyspach jest w tej chwili gwiazdą
numer jeden, choć zaczął strzelać dwadzieścia parę meczów temu. W zasadzie
wystrzelił dopiero w listopadzie, wyskoczył niczym diabeł z pudełka albo samemu
diabłu zaprzedał duszę w zamian za worek goli. Harry Kane nie jest jednak
gwiazdą pełną gębą, która raz po raz atakuje czołówki gazet, a diabelskie
interesy do niego nie pasują. To po prostu zwykły chłopak.
Czytając
artykuły lub informacje o Angliku nie natrafimy na żadne afery, alkoholowe
wpadki czy kontrowersyjne wypowiedzi. Nie znajdziemy także choćby wzmianki czy
kompilacji wideo z jego młodzieńczych wyczynów, nie ogłoszono go nigdy talentem
na miarę Messiego bądź Cristiano Ronaldo. Kane gwiazdą stał się z dnia na
dzień.
Odnajdziemy
za to całe mnóstwo wypowiedzi chwalących zapał młodziana, jego zaangażowanie i
podejście do treningów: „poruszał się trochę niezręcznie, wyglądał na mało
zwrotnego, ale był zdolny i pracowity”; „taktycznie elastyczny, często występował
w pomocy, pamiętam, jak zagrał nawet na pozycji defensywnego pomocnika”; „miał
niesamowitą chęć rozwoju, zawsze chciał wykonywać dodatkową pracę pod koniec ćwiczeń”;
„miał obsesję na punkcie wykańczania akcji na różne sposoby i poświęcał wiele
godzin na udoskonalenie tego aspektu gry”.
Pracuś Harry
Na
treningach zjawiał się zawsze pierwszy, schodził do szatni ostatni. W trakcie
sesji trenerów bombardował nieustannymi pytaniami, w jaki sposób może poprawić
dany element gry. Mimo wszystko był tylko jednym z wielu. Ze szkółek Arsenalu
oraz Watfordu został skreślony, bo nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie
był wysoki, nie miał szybkości oraz bajecznej techniki.
Entuzjastyczne
opinie o nastoletnim graczu „Kogutów” pojawiły się w zasadzie tylko raz, gdy
zachwycał skutecznością w drużynie do lat osiemnastu – 18 bramek w 22 spotkaniach.
Wtedy pisało się o nim jako o największej nadziei Tottenhamu, ale wystarczy
przeskoczyć o dwa lata później i już dowiemy się, że Anglik to wprawdzie zdolny
zawodnik, lecz zostanie co najwyżej solidnym ligowcem, co to uraczy jakiegoś
przeciętniaka Premier League kilkoma, przy dobrych wiatrach może kilkunastoma
golami.
Dwa
sezony temu do północnej części Londynu wracał jako typowa zapchajdziura.
„Pamiętam rozmowę z kolegą, kibicem Tottenhamu, z ubiegłego roku. Kiedy
powiedziałem mu, że nie będę zaskoczony, gdy Kane zakończy sezon jako nasz
napastnik numer jeden, przyjaciel roześmiał mi się w twarz” – opowiadał na
łamach „Daily Telegraph” Chris Miller, bloger również sympatyzujący z „Kogutami”.
Przypadek Harry’ego Kane’a
On
tymczasem White Hart Lane nawiedził niczym jakiś intruz z obcej planety. Na
początku jako rezerwowy, jako trzeci wybór menedżera Mauricio Pochettino,
regularnie od pierwszej minuty zaczął grać dopiero od jedenastej kolejki. I
kiedy zaczął wybiegać w podstawowej jedenastce, tak miejsca w składzie nie
oddał do dziś. I gdy zaczął strzelać, tak strzela seriami do dziś. Amunicji mu
nie brakuje, mimo iż rozstrzeliwał już rywali 21-krotnie w ostatnich 26
spotkaniach.
Bajka
trwa w najlepsze – dla wielbicieli „Kogutów” bajka tym bardziej urzekająca,
gdyż to chłopak z ich dzielnicy, za młodzieńczych lat mieszkający 15 minut
drogi od stadionu - i nikt do dziś nie wie, kto spisał do niej scenariusz oraz
dlaczego w głównej roli obsadził akurat Kane’a. Napastnika przecież
niewyróżniającego się zabójczą szybkością, nierozstawiającego obrońców swoją
siłą fizyczną po kątach, niezachwycającego wyborną techniką i boiskową
fantazją. Napastnika harującego na boisku, ale także z niebywałą wręcz
łatwością potrafiącego znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie w
polu karnym przeciwnika.
Zaskoczony
zawrotną karierą Anglika jest również sam Jonathan Wilson, który stwierdził na
łamach serwisu whoscored.com, że Kane go zwyczajnie zadziwił. Wskazywał
jednocześnie na jego słabe strony, jak zbyt duża liczba przegranych pojedynków
powietrznych i to, że stanowczo za często daje złapać się w pułapki ofsajdowe.
Studził jednocześnie emocje i starał się racjonalnie ocenić grę zawodnika, choć
w całej tej historii zdrowego rozsądku jest tyle, co kot napłakał.
Jedni
uderzają już w nieco histeryczne tony i wynoszą go na rękach, twierdząc, że na
angielskiej ziemi mają nowego Bale’a i wyceniają go na sto milionów euro. Inni
przyjmują niewzruszoną pozę niedowiarków, którzy sytuację gwiazdora Premier
League tłumaczą łutem szczęścia i wieszczą jego rychły koniec. Gdzieś odcięty
od tego wszystkiego pozostaje Harry Kane, który robi po prostu swoje, czyli
nadal strzela gole i pokazuje, że dzięki ciężkiej pracy można zostać piłkarzem
pełną gębą, nawet jeśli ktoś na górze poskąpił ci talentu, nawet jeśli nikt w
ciebie nie wierzył. Wszak sam Stephen King przekonywał, że talent jest tańszy
od soli, a tym, co odróżnia utalentowanego człowieka od człowieka sukcesu, jest
mnóstwo ciężkiej pracy.
Kane to niesamowity zawodnik potrafi pociągnąć swoją drużynę do zwycięstwa. Totki wkońcu mają prawdziwego lidera w zespole od czasu odejścia Garetha Bala. Harry to wielki talent i myślę, że rozbłyśnie na Euro jego gwiazda jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńMówili kiedyś, że Kane to jednosezonowa gwiazdka, ale po raz kolejny w tym sezonie udowodnił, że jest klasowym napastnikiem. Myślę, że niedługo kluby z poza PL zaczną się o niego bić.
OdpowiedzUsuńJa od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym aby spróbować obstawiania meczy online. Trochę o tym poczytałem na przykłąd tutaj http://i-gol.pl/ i wydaje się to byc całkiem ciekawym zajęciem. Co wy o tym sądzicie?
OdpowiedzUsuń