poniedziałek, 26 listopada 2012

Teoria chaosu według ukraińskiej piłki



Szachtar Donieck liderujący w grupie Ligi Mistrzów, złożonej z obrońcy trofeum oraz mistrza Włoch. Metalist Charków i Dnipro Dniepropetrowsk pięknie radzące sobie w Lidze Europy, prowadzące w swoich grupach, w których znalazły się silne ekipy z Włoch, Niemiec i Holandii. Ukraińskie kluby w tym sezonie odprawiły z kwitkiem Chelsea Londyn, SSC Napoli, Bayer Leverkusen i PSV Eindhoven. Wyśmienite wyniki nie powinny już nikogo dziwić. Dziś liga ukraińska to wzrastająca siła europejskiego futbolu. Okoliczności jej rozwoju są jednak dalekie od normalnych. Piłkarski efekt motyla zadziałał tam sprawniej niż gdziekolwiek indziej.

Nie byłoby ostatnich wielkich osiągnięć Szachtara, gdyby nie zgraja brazylijskich wirtuozów, potrafiąca finezyjną grą, ciągłą wymiennością pozycji, szybkością akcji i wręcz porażającą fantazją, rozmontować niemal każdą obronę rywala. Co więcej, nie byłoby tytułów mistrza Ukrainy, a przede wszystkim triumfu w Pucharze UEFA w 2009 roku, gdyby nie Brazylijczycy w składzie.

Obecnie w 26-osobowej kadrze znajduje się dziewięciu graczy z kraju kawy. Sześciu z nich regularnie występuje w podstawowej jedenastce. Brali oni udział przy 35 z 67 zdobytych przez drużynę bramek w bieżącym sezonie.

To samo możemy powiedzieć o Metaliście Charków, od pięciu lat rokrocznie zajmującemu trzecie miejsce w lidze, który siłę rażenia opiera na latynoskiej krwi. Pięciu wywodzi się z ojczyzny Pelego, a ośmiu kolejnych z różnych zakątków świata. Ich dziełem są aż 42 z 46 strzelonych goli. Dnipro zaś połowę trafień z aktualnego sezonu zawdzięcza zagranicznym zawodnikom, których w kadrze jest trzynastu.

Nie byłoby prawdziwych perełek z Brazylii na ukraińskich boiskach, gdyby nie polityka transferowa największych zespołów oraz południowoamerykańska kolonia, od ładnych paru lat stale zwiększająca swoją liczebność. Teraz po pierwszoligowych murawach biega 37 Brazylijczyków. A ich wpływ na tamtejszy futbol stał się tak znaczący, że większość trenerów zaczęła uczyć się języka portugalskiego.

Douglas Costa zanim trafił do Doniecka, zasięgnął porady u swoich przyjaciół: „Dzwoniłem do Williana i Luiza Adriano, którzy pochodzą z moich rodzinnych stron, okolic Porto Alegre. Poradzili mi, żebym przeszedł do Szachtara, bo to jedna z najmocniejszych drużyn w Europie”. Piłkarz odrzucił różne intratne oferty, w tym m. in. Manchesteru United: „Wiem z pewnością, że Manchester przesłał faks do mojego klubu z pytaniem czy mogę przyjechać do Anglii na testy, które ocenią moje umiejętności. Gremio wzgardziło taką ofertą, twierdząc, że jestem wystarczająco dobry, by występować w najlepszych zespołach. Wtedy do gry wkroczył Szachtar, który zaoferował Gremio tyle, ile chciało”.

Dzięki powodzeniu brazylijskiej zgrai z Doniecka, następni gracze z kraju kawy nie mają żadnych oporów, aby przenosić się do ukraińskich ekip. Czują się, jak u siebie w domu. Szachtar ponadto zyskuje coraz większą popularność w Brazylii. Alex Teixeira opowiada: „Wielu kolegów prosi mnie o pomoc, bo chcą koniecznie przejść do Szachtara”. Dodaje, że w Coritibie mnóstwo fanów odwiedza ukraiński konsulat, po to by przeczytać artykuły o rodakach, szalejących na wschodnioeuropejskich murawach.

Działacze natomiast robią wszystko, aby aklimatyzacja uzdolnionych młodzianów z akademii z Rio de Janeiro, Sao Paolo i innych miast przebiegała, jak najsprawniej. Dopełniają wszelkich formalności, dzięki czemu bliscy i krewni zawodników mogą przeprowadzać się oraz mieszkać w mieście. Brazylijczycy posiadają osobistego opiekuna oraz psychologa.

Na sukcesach Szachtara skrzętnie korzystają rywale. Metalist na przestrzeni trzech lat na Brazylijczyków wyłożył 23 miliony euro. Kluby z Ukrainy przeczesują boiska Ameryki Południowej, wyłapują najbardziej utalentowanych piłkarzy i kuszą ich astronomicznymi kontraktami. Ci z kolei nie mają wątpliwości, wybierając bliżej nieznane państwo ze wschodu Europy nie tylko ze względu na atrakcyjne wynagrodzenie, ale także ze względu na dokonania rodaków w tamtejszych zespołach.

Nie byłoby jednak napływu uzdolnionych obcokrajowców, gdyby nie ciężkie pieniądze pakowane w kluby. Pierwsza czwórka ukraińskiego futbolu, czyli Szachtar, Dynamo Kijów, Metalist i Dnipro znajduje się w rękach oligarchów. Żadna ze wspomnianych wyżej drużyn od 2006 roku nie uplasowała się w końcowej klasyfikacji poniżej czwartej pozycji. Od trzech sezonów góra tabeli pozostaje niezmienna. Od 1997 żadnemu zespołowi nie udało się złamać patentu Szachtara i Dynama na mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju.

Wpływ prezesów-możnowładców na układ sił w ukraińskiej piłce stał się niebagatelny. Inwestycje sięgają miliardów. Rinat Achmetow, od 1996 roku właściciel ekipy z Doniecka, wpompował w nią 1,5 miliarda dolarów. Nazywany ukraińskim Romanem Abramowiczem, na sam supernowoczesny stadion – Donbass Arenę – wyłożył 400 mln dolarów. Duże sumy przeznaczył na graczy oraz kompleks treningowy.

Podobną drogę obrał Oleksandr Yaroslavsky, który w 2004 przejął Metalist Charków. Od tego czasu wybudował nowy obiekt i sprowadził kilku piłkarzy za sporą gotówkę.

Nie byłoby gigantycznych inwestycji w futbol, gdyby nie fortuny magnatów, których wedle powszechnego mniemania dorobili się w sposób nieuczciwy. Achmetow w latach osiemdziesiątych zaangażowany miał być w kryminalne działania. Był asystentem i prawą ręką Oleksandra Bragina, ówcześnie jednego z najpotężniejszych bossów przestępczego podziemia Ukrainy.

Różne źródła mówią, że Achmetow nie spojrzałby na mecz piłkarski, gdyby nie jego szef – pasjonat piłki nożnej i wówczas właściciel Szachtara. Wszystko zmieniło się 1995 roku w trakcie spotkania pomiędzy doniecką ekipą a Tavryią Simferepol. Bragin, który omijał pojedynki swojej ukochanej drużyny ze względów bezpieczeństwa, tego dnia odstąpił od żelaznej zasady. Mecz już trwał, nim dotarł na stadion. Nie czekając na Achemtowa, który utknął w korku ulicznym, udał się na trybuny.

Naoczny świadek, dziennikarz Mark Levytsky, relacjonował: „Parę sekund po tym, jak Bragin wszedł do swojej loży, nastąpił potężny wybuch. Sędzia przerwał spotkanie, a zawodnicy opuścili boisko. Ja przestałem komentować i poszedłem zobaczyć, co się dokładnie wydarzyło. Zauważyłem uciekającego reportera telewizji. Zdążyłem się jedynie zapytać, co się stało. Powiedział tylko żebym nie wchodził do loży VIPów. Potem spotkałem Ravila Safiullina, brata żony Bragina. Obaj weszliśmy do loży. Kawałki ciał leżały dosłownie wszędzie. Safiullin zobaczył odcięte ramię i rozpoznał zegarek zawieszony na nadgarstku, należący do Bragina”.

Po śmierci swojego zwierzchnika, Achemtow odziedziczył olbrzymie finansowe imperium oraz klub. Przez następne lata wielokrotnie zarzucano mu, że kieruje zorganizowaną szajką, zajmującą się praniem pieniędzy, oszustwami finansowymi i kontrolowaniem wielu fikcyjnych spółek. Do tej pory jednak nic mu nie udowodniono.

Być może, gdyby nie rzekoma bezprawna działalność i znaczące koneksje oligarchów, dzisiejszy układ sił w rozgrywkach ligowych byłby zupełnie inny. Wedle obiegowych opinii rządzący zespołami zamieszani są w wymuszanie haraczów, a nawet w uprowadzenia i morderstwa. Wszechobecne jest ustawianie pojedynków, a presja wywierana na arbitrach nie do zniesienia. Doszło do tego, że najcięższe gatunkowo boje coraz częściej prowadzą sędziowie zagraniczni.

Przestępczość zdominowała futbol na Ukrainie. Mafijne konszachty sięgają samej góry, nawet dyrektorów i szefów. W 2007 prezydent Tavryii Simferepol – Viktor Karasev – został skazany na siedem lat więzienia za zlecenie podpalenia i używanie nielegalnej broni. Jak się później okazało, siedziba drużyny służyła bandzie zwanej „The Bashmaki”, która odpowiedzialna była za około 50 zabójstw.

W 2004 policja wzięła pod lupę zespół FC Zakarpattya. W wyniku policyjnej obławy 36 uzbrojonych zbrodniarzy zostało aresztowanych, a 150 kolejnych zbiegło. Właściciela zaś oskarżono o bandytyzm, terroryzm, rozbój i porwania, a potem wtrącono do więzienia.

Ukraińska piłka klubowa weszła na osobliwe i właściwe tylko sobie tory rozwoju. Zaczęła żyć własnym życiem, a splot dawnych przypadkowych zdarzeń i decyzji, przyniósł dziś lawinę nieoczekiwanych sukcesów. Gdyby Rinat Achmetow nie utknął w korku, zginąłby wraz z Braginem w zamachu bombowym. Nie przeznaczyłby wówczas milionów, nie wybudował stadionu i nie ściągnął brazylijskich wirtuozów.

Jeśli więc uznamy, że trzepot skrzydeł motyla w Ohio może spowodować po trzech dniach burzę piaskową w Teksasie, to równie dobrze możemy uznać, że zwykłe utknięcie w korku ocaliło człowieka i pozwoliło zbudować futbolowe mocarstwo, a obecna potęga finansowa caluteńkiego ukraińskiego futbolu nie miałaby racji bytu, gdyby nie działalność przestępcza.

niedziela, 18 listopada 2012

Ustawienie 3-5-2, czyli perła z lamusa



Futbol nie znosi próżni. Starzy bogowie boisk piłkarskich odchodzili i pojawiali się następni. Magicy ławek trenerskich potrafiący jednym dotknięciem zamienić niemal wszystko w złoto, schodzili ze sceny, ustępując miejsca innym. Wszelkie aspekty tej dyscypliny, począwszy od zawodników, przez szkoleniowców, aż po taktykę podlegały prawom nieubłaganej ewolucji. Nawet najmniejsze drobiażdżki, typu schematy gry, na przestrzeni lat ulegały nieustannym przeobrażeniom. Jedne formacje podbijały świat piłki nożnej, wypierając pozostałe. Nowe trendy przeganiały wcześniejsze, które starzały się w zapomnieniu.

Ostatnio jednak futbol zrobił zdumiewający krok wstecz. Ze złomowiska wydobyto bowiem system, który jeszcze parę sezonów temu uznawano za kompletnie bezużyteczny. Ustawienie 3-5-2 odrodziło się niczym feniks z popiołów i coraz śmielej zdobywa umysły menadżerów z całego globu.

Pierwszym, który użył tego rodzaju strategii był Carlos Bilardo, ówczesny selekcjoner Argentyny. W 1984 roku podopieczni Bilardo rozegrali dziewięć spotkań w zupełnie nowym systemie. Wygrali zaledwie trzy. Dwa lata później Maradona i spółka triumfowali na Mundialu w Meksyku. Taktyka momentalnie zyskała szerokie grono zwolenników i przyniosła wymierne korzyści: Niemcom dała tytuł mistrza świata w 1990, Chorwacji brązowy medal na mistrzostwach we Francji, Brazylii zwycięstwo na MŚ w 2002 roku.

Potem prawie całkowicie zniknęła z muraw. Żadna z reprezentacji na Euro 2008 i żadna z drużyn uczestniczących w fazie pucharowej Ligi Mistrzów sezonu 2007/2008, nie skorzystała z takiego rozwiązania. Schemat umarł wraz z popularyzacją formacji, preferujących wystawianie jednego wysuniętego snajpera. Okazało się, że trójosobowy blok defensywny jest zbyt liczny. Trudności sprawiały również akcje zaczepne, stosowane przez ofensywnie usposobionych bocznych obrońców w czteroosobowej linii defensywnej.

Obecnie ustawianie 3-5-2 ponownie opanowuje boiska, w szczególności Półwyspu Apenińskiego. Z powodzeniem sięgają po nie Antonio Conte w Juventusie Turyn, Walter Mazzarri w Napoli oraz Francesco Guidolin w Udinese. Spora liczba szkoleniowców myśli o wyprowadzeniu identycznej strategii, m. in. Andrea Stramaccioni w Interze Mediolan, Roberto Mancini w Manchesterze City czy Jurgen Klopp w Borussi Dortmund.

Dzisiejsi menadżerowie to nieustanni innowatorzy, eksperymentujący z ustawieniem, stale poszukujący nowych - zaskakujących dla przeciwników - rozwiązań. Jeśli więc spodziewaliśmy się dalszej ewolucji form taktycznych, to przede wszystkim na drodze rewolucyjnych modyfikacji. Tymczasem powrót do dawnego, utartego i przewidywalnego systemu może budzić niemałe zaskoczenie. Zmartwychwstanie tego schematu gry jest zadziwiające, tym bardziej, że nie zmieniły się jego podstawowe założenia. Zmienił się jedynie sposób jego realizacji.

Coraz większy uniwersalizm graczy oraz to, że bez względu na zajmowane pozycje na boisku umieją zarówno bronić, jak i atakować, otwiera zupełnie nowe możliwości przed trenerami, używającymi formacji 3-5-2. Prandelli na Euro 2012 fantazyjnie majstrował przy ustawieniu, umieszczając skrzydłowego Emmanuele Giaccheriniego na lewej stronie obrony, a etatowego środkowego pomocnika Daniele De Rossiego w centrum defensywy.

W ogóle trend przesuwania jednego ze środkowych pomocników do linii defensywnej, zapoczątkowany przez Marcelo Bielsę, pozwala podejrzewać, że za kilka sezonów wrócą romantyczne czasy, kiedy piłkarze występujący na pozycji libero, odpowiadali nie tylko za tworzenie zasieków nie do przebycia dla rywali, ale także kreowali akcje ofensywne, wyprowadzając piłkę spod własnego pola karnego. Wszak wielu z nich, pokroju Matthiasa Sammera, Lothara Matthaeusa lub Ruuda Gullita, zaczynało jako pomocnicy.

Praktyki stosowane przez Bielsę nie są odosobnione. Swego czasu w Barcelonie Josep Guardiola do obrony wycofywał swoich środkowych pomocników – Javiera Mascherano bądź Sergio Busquetsa. Już niedługo zapewne stoperów będziemy nazywać pierwszymi dyrygentami-kompozytorami zespołów, kreującymi ofensywne symfonie, a jednocześnie usadowionymi w bezpiecznej strefie, tuż przy golkiperach. Potwierdzenie przyszłych i wcale nie tak nierealnych zmian może stanowić casus Leonardo Bonucciego, który obok Andrei Pirlo jest najczęściej podającym zawodnikiem Juventusu.

System ten zyskuje tak ogromną popularność, bo daje różne opcje. W zależności od rywala oraz predyspozycji piłkarzy blok defensywny można ustawić wysoko, stosując pułapki ofsajdowe i agresywny pressing albo nisko, oddając inicjatywę przeciwnikowi i czyhając na kontry. Umożliwia ponadto płynne przejście od obrony do ataku i na odwrót. Jest efektywniejszy od niektórych innych strategii, gdyż w zabezpieczanie własnej bramki angażuje się zawsze pięciu graczy, a w szturmowanie świątyni przeciwnej drużyny, co najmniej siedmiu.

Niezwykle ważną rolę odgrywają skrzydłowi, którzy muszą zaiwaniać od jednego pola karnego do drugiego, potrafiąc równocześnie skutecznie bronić i nacierać. Istotne w tym wypadku staje się przygotowanie kondycyjne, intensywność oraz umiejętność wyprowadzania błyskawicznych, przeszywających ciosów. Jeśli szukaliście odpowiedzi na wolną, złożoną z dziesiątek tysięcy podań, kombinacyjną grę Barcelony, to odnajdziecie ją w systemie 3-5-2.

Na kluczowy aspekt tej taktyki zwrócił uwagę Alberto Zaccheroni, do niedawna ostatni, który wykorzystał jej dobrodziejstwa w stu procentach (zdobył mistrzostwo Włoch z Milanem w 1999 roku), stwierdzając: „Na dłuższą metę mecze niemal zawsze przegrywa się w linii pomocy, a formacja 3-5-2 pozwala znacząco zagęścić środek pola. Reaktywacja takiego schematu gry następuje z pragnienia, by nie przegrywać walki w środkowej strefie. Używa się trzech defensorów nie po to, by wstawić dodatkowego napastnika, ale po to, aby mieć dodatkowego pomocnika”.

Futbol prawdopodobnie wyczerpał już wszystkie swoje możliwości dalszej ewolucji, a trenerzy nie wymyślą prochu na nowo, stąd powrót do - wydawać by się mogło - wytartych i zużytych form. Ustawienie 3-5-2 to jednak prawdziwa perła z lamusa. Wzbogacona o aktualne koncepcje i wymagania, może dać absolutnie nieoczekiwane perspektywy. Jeszcze wczoraj mówiliśmy o napastnikach, którzy są pierwszymi obrońcami zespołu. A jutro, dzięki nowemu staremu 3-5-2, stoperów określimy pierwszymi rozgrywającymi piłkarskich ekip.

niedziela, 11 listopada 2012

Doping w futbolu: czy istnieje świat po drugiej stronie lustra ?



Prawdziwy mistrz. Heros. Ikona. Wzór dla wielu młodych sportowców. Najpierw pokonał nowotwór, potem zwyciężał w Tour de France. Rekordowo, bo aż siedmiokrotnie. Dziś po dawnych chlubnych dokonaniach pozostało już tylko niechlubne wspomnienie. Lance Armstrong został dożywotnio zdyskwalifikowany i pozbawiony wszystkich osiągnięć począwszy od 1998 roku.

Amerykanin przebył, więc drogę od bohatera do kompletnego zera. Stał się symbolem przekroczenia wszelkich możliwych reguł uczciwej sportowej rywalizacji i stosowania nieograniczonego, totalnego dopingu.

Przez caluteńką karierę zażywał niedozwolone środki dopingujące – EPO, testosteron, kortyzon oraz hormon wzrostu. Od 2001 do 2005 roku regularnie przechodził transfuzję krwi. Jeździł do Hiszpanii, gdzie w pokojach hotelowych pod nadzorem lekarzy wydobywano krew z jego organizmu wprost do plastikowych torebek. Nieco później, podczas Tour de France wtłaczano ją z powrotem, żeby poprawić wydolność oraz zdolność przyswajania tlenu. „Torby z krwią wisiały na haku do wieszania obrazów albo przyklejone do ściany, a my leżeliśmy na łóżkach i drżeliśmy, gdy chłodna krew wracała do naszych organizmów. Kevin, Lance i ja żartowaliśmy na temat tego, które ciało najszybciej przyjmuje krew” – opowiadał Tyler Hamilton.

Armstrong nie tylko sam brał zakazane medykamenty, lecz także przekonywał do nikczemnego procederu innych zawodników. Nakazywał pod groźbą wyrzucenia z drużyny, by stosowali się ściśle do programu Michele Ferrariego. 

Uchodził on wówczas za prawdziwe guru lekarskie, mistrza w oszukiwaniu organizacji antydopingowych. Np. zalecał swoim podopiecznym, aby EPO wstrzykiwali sobie bezpośrednio w żyłę, a nie pod skórę, dzięki czemu łatwiej zminimalizować ryzyko przyłapania na testach. W latach 1996-2006 Armstrong rokrocznie wpłacał mu na konto milion dolarów.

Kolarski świat pogrążył się w ciemnościach dopingu. Nagminnie oszukiwali najlepsi z najlepszych. Pierwszych siedmiu zawodników w końcowej klasyfikacji Tour de France z 2005 obwiniono o korzystanie z zabronionych środków. Wielkie gwiazdy, Jana Ullricha oraz Alberto Contadora, zawieszono i pozbawiono trofeów.

Czy pozostałe dyscypliny są zatem zupełnie niezależne od dopingu ? Czy szokujące praktyki stosowane w kolarstwie mogą znaleźć odzwierciedlenie w odmiennych dziedzinach sportu ? Niektóre z nich z nielegalnym półświatkiem kolarstwa łączą niestety niepokojące powiązania.

W 2006 hiszpańska policja przeprowadziła operację o nazwie „Puerto”. Jej celem była siatka przestępcza kierowana przez doktora Eufemiano Fuentesa. W jego rezydencji znalazła tysiące dawek sterydów anabolicznych, ponad sto paczek wypełnionych krwią oraz urządzenia do jej przetłaczania. Sprawa uderzyła głównie w kolarstwo szosowe, lecz Fuentes ujawnił, że współpracował również z tenisistami oraz piłkarzami.

Jeden z kolarzy, Jesus Manzano, dziennikarzom stacji telewizyjnej „France 3” zdradził, że widział niejednego znanego gracza, korzystającego z usług Fuentesa. Inny, Oscar Pereiro Sio, powiedział: „Zidane potwierdził, że przeszedł transfuzję krwi w Szwajcarii, w celu zregenerowania swojego organizmu. W kolarstwie takie działania są zabronione. Mam nadzieję, że Fuentes któregoś dnia odważy się, by wszystko wyznać. Policja w trakcie śledztwa odkryła torby z krwią, podpisane Mistrzostwa Europy. A w kolarstwie przecież nie ma Mistrzostw Europy”.

Sam Fuentes miał podobno zdradzić: „Jeśli chciałbym zeznawać, to reprezentacja Hiszpanii w piłce nożnej zostałaby pozbawiona tytułu mistrza świata z mundialu w RPA”.

Choć dochodzenie wciąż trwa, to dotyczy już jedynie kolarstwa. Dziennik „Le Monde” ogłosił swego czasu, że posiada dokumenty Fuentesa, przygotowane specjalnie dla FC Barcelony i Realu Madryt, które zawierają szczegółowy plan przygotowań do sezonu, wsparty nieuczciwymi zabiegami. Gazeta do dziś nie opublikowała zawartości tejże dokumentacji. Skończyło się wyłącznie na podejrzeniach i pomówieniach.

Mówiąc zatem o dopingu w futbolu, wkraczamy w świat, gdzie ciężko odróżnić fikcję od prawdy, a każdą kontrowersyjną lub niewygodną wypowiedź z góry traktuje się w kategoriach fantastyki. Poruszamy się w świecie, gdzie nie brakuje dziwnych i nie do końca wyjaśnionych wydarzeń, a brakuje niezbitych dowodów.

Barcelonę niedawno oskarżono o kontakty z Luisem Garcią del Moralem, dożywotnio zdyskwalifikowanym, pracującym między innymi z Lancem Armstrongiem. Wątpliwości budzi zachowanie klubu, który wprawdzie zdementował pogłoski jakoby współpracował z hiszpańskim doktorem. Nie zaprzeczył natomiast, że del Moral mógł być zatrudniony ad hoc przez departament medyczny, a zawodnicy mogli korzystali z usług lekarza indywidualnie. Władze klubu niejasności tłumaczyły modernizacją systemu medycznego i spowodowaną tym niedostępnością danych.

Obecną sytuację w tamtejszym sporcie obrazowo opisał w wywiadzie dla „Le Monde” były tenisista Yannick Noah: „W moich czasach francuscy sportowcy nie odstawali poziomem od pozostałych, bynajmniej nie od naszych hiszpańskich przyjaciół. Prezentowaliśmy identyczny poziom na piłkarskich boiskach, koszykarskich parkietach albo trasach Tour de France. Dzisiaj oni biegają od nas znacznie szybciej i są wielokrotnie silniejsi. Porównując się do nich wyglądamy niczym krasnale. Czy czegoś nam brakuje ? Jedno pytanie ciągle nie daje mi spokoju – w jaki sposób państwo może zdominować daną dyscyplinę w tak olbrzymim stopniu ? Czy oni wynaleźli jakieś awangardowe techniki lub nowatorskie metody szkolenia ? Szukałem i nie znalazłem ani jednego dokumentu, poświadczającego tego rodzaju innowacje. Z dzisiejszym sportem jest jak z Asteriksem na Olimpiadzie: jeśli nie masz magicznego napoju, to trudno cokolwiek wygrać. A teraz wygląda na to, że Hiszpanie są niczym Obeliks, który wpadł prosto do kotła z magicznym napojem. Szczęściarze”.

Hiszpanię coraz chętniej uważa się za stolicę dopingowego półświatka. Tylko tam bez większych problemów da się przeprowadzić transfuzje krwi, tam najwięcej lekarzy specjalizuje się w sportowych przekrętach, a federacje sporadycznie dokonują kontroli antydopingowych.

Zaledwie dwa mecze piłkarskie w ciągu ligowej kolejki podlegają kontroli. Po dwóch zawodników z rywalizujących drużyn przechodzi przez testy antydopingowe. Realizuje się je jedynie w pierwszej i drugiej lidze. W Niemczech, we Francji bądź we Włoszech badaniom podlegają dwaj gracze z każdego zespołu po każdej ligowej kolejce, począwszy od pierwszej do trzeciej ligi. Nie oznacza to jednak, że są one zupełnie wolne od podejrzeń i dopingowych skandali.

Matias Almeyda - przez prawie dekadę występował na Półwyspie Apenińskim w takich ekipach, jak Lazio, Parma oraz Inter – w swej autobiografii ogłosił: „Włoski futbol wypełniony jest korupcją i dopingiem. […] Kiedy grałem w Parmie, otrzymywałem dożylne kroplówki. Mówili, że to mikstura z witamin, ale przed wybiegnięciem na murawę byłem w stanie podskoczyć aż pod sufit”.

Paul Merson, niegdyś piłkarz Arsenalu Londyn, przyznał, że dostawał od Wengera sekretne zastrzyki i pastylki. Dzień przed ważnymi pojedynkami zbierano graczy w hotelu i podawano zastrzyki: „Tuż przed spotkaniem z Blackburn Rovers Arsene rozdał nam czarne pigułki. To była czysta kofeina, ekwiwalent dziesięciu filiżanek kawy. Kiedy wziąłem tabletkę, moje serce zaczęło walić bez opamiętania. Trzydzieści minut później nadal pracowało jak szalone”.

Joey Barton na swoim blogu napisał, że rozmawiał z piłkarzem, który przyjmował tajemnicze zastrzyki (otrzymywali je podobno reprezentanci Anglii przed mundialem w 1998 roku). Po jednej dawce takiego zastrzyku mógł biegać non stop bez utraty energii i tchu.

Dopingowa plaga dosięga głównie najpopularniejszych lig. Znani piłkarze rzekomo płacą lekarzom za dostęp do zabronionych środków i ułożenie harmonogramu ich dawkowania. Dr Michel D’Hooghe, przewodniczący komisji lekarskiej FIFA, utrzymuje: „Wielu doktorów specjalizujących się w sportowym szwindlu, nagle pojawiło się wokół klubów piłkarskich”. Jego zdaniem wina leży po stronie komercjalizacji futbolu i coraz większej ilości gier, z jakimi zmierzyć się muszą zawodnicy. Przy 70-80 meczach w sezonie „ich treningi, odżywianie i cała reszta są niewystarczające” – twierdzi D’Hooghe.

Wtóruje mu Gordon Taylor, szef Stowarzyszenia Piłkarzy Zawodowych w Anglii: „Najlepsi grają zdecydowanie za dużo. Biorąc pod uwagę częstość występowania dopingu w sporcie i narkomanii w społeczeństwie ogółem, trzeba być niesamowicie naiwnym, by myśleć, że tego problemu nie ma w futbolu. Piłka nożna nie jest oazą”.

Znaczną poprawę kondycji i szybkości regeneracji, tłumaczy się rozwojem medycyny. Tymczasem lata dziewięćdziesiąte a obecne dzieli przepaść, której nie da się wyjaśnić wyłącznie postępem naukowym. Pod koniec ubiegłego wieku zawodnicy w trakcie spotkań przebiegali średnio dystans pięciu kilometrów. Teraz normą stało się dwanaście kilometrów, przy nieporównywalnie większej liczbie pojedynków. W 1999 Emmanuel Petit miał powiedzieć: „Sprawy zaszły tak daleko, że wszyscy potrzebujemy środków dopingujących. Niektórzy już je biorą”.

Sterydy sprzyjają regeneracji mięśni, testosteron skraca czas regeneracji, a EPO wydatnie podnosi wytrzymałość, nawet o 15-20%. Testosteron i EPO można stosować podczas treningów. Są wykrywalnie zaledwie przez 48 godzin po zażyciu, a na organizm mają wpływ przez kilka następnych dni. Hormon wzrostu da się wykryć do 36-72 godzin po przyjęciu.

„Używki typu stanozolol, który sprawia, że ludzie stają się silniejsi oraz klenbuterol, odpowiadający za wzrost masy mięśniowej są już obecne w futbolu. Byłbym wielce zdziwiony jeśli EPO, które jest praktycznie niewykrywalne, nie byłoby w użyciu” – twierdzi dr D’Hooghe.

Organizacje antydopingowe od paru lat badają m. in. zastrzyki witaminowe, wykorzystywane przez znane kluby piłkarskie, sugerując, że istnieją wyrafinowane metody mieszania nielegalnych substancji w suplementach. Do tej pory jednak nie potrafią zdobyć dowodów.

Bezradność wobec zakazanych praktyk podkreślają znamienne słowa dyrektora generalnego Światowej Organizacji Antydopingowej, Davida Howmana: „Dobrze wiemy, że nauka nie jest w stanie zdemaskować wszystkich oszustw w sporcie”.

Chcielibyśmy, żeby przypadek Armstronga pozostał przypadkiem najbardziej osobliwym, swoistym odchyleniem od normy w wolnej od dopingu i nieskazitelnie czystej sportowej rzeczywistości. Życzylibyśmy sobie, aby futbol, którym się pasjonujemy oraz pojedynki największych wirtuozów piłki nożnej, które oglądamy z wypiekami na twarzy wprawiały nas w błogi zachwyt i niezachwianą pewność, że wszystko odbywa się zgodnie z duchem sportu. Niestety, pewne brutalne fakty nie dadzą nam tej pewności nigdy.

Nie dowiemy się na ile futbol jest czysty, bo kontrole antydopingowe traktuje się z pobłażaniem. Federacje piłkarskie badają tylko próbki moczu. Badania krwi przeprowadza się jedynie przed spotkaniami reprezentacji i sekcji młodzieżowych. Obecność EPO sprawdza się przy okazji meczów Ligi Mistrzów. W samym kolarstwie zaś w 2011 roku dokonano ponad trzech tysięcy badań krwi.

Co więc, jeśli ten brudny i niegodziwy świat po drugiej stronie lustra rzeczywiście istnieje ? Co, jeśli Lance Armstrong nie jest jedynym oszustem działającym w sporcie na tak szeroką skalę ? Co, jeśli współczesny futbol to tylko zbiór iluzji oraz mniej lub bardziej wyrafinowanych przekrętów ? Na dziś to pytania bez odpowiedzi.