środa, 22 czerwca 2011

Kartoteka rozrzucona…

Czyli zamiast podsumowania:

1) 15 lipca 2010 – pierwszy „wielki” mecz polskiej drużyny w europejskich pucharach. Ruch remisuje na Malcie z Valettą 1:1, by w rewanżu wyszarpać „zwycięski” remis 0:0. W następnej rundzie Austria Wiedeń nie była już tak łaskawa i wygrała oba spotkania, najpierw 3:1 w Polsce, potem w rewanżu 3:0. Choć wyniki mizerne to nie brakowało głosów zadowolenia wśród piłkarzy chorzowskiej drużyny (patrz: Wojciech Grzyb).

2) 29 lipca – kolejny „wielki” mecz. Tym razem Wisła nie sprostała mocarnemu Karabakhowi (porażka 0:1). O rewanżu również lepiej zapomnieć.

3) Na początku sierpnia mieliśmy już tylko jednego przedstawiciela w pucharach. Lech po odpadnięciu ze Spartą Praga (cudem z nią zagrał, eliminując po zaciętych pojedynkach i rzutach karnych Inter Baku), wylądował w Lidze Europejskiej, w której nieźle potem namieszał.

4) 11 sierpnia – porażka 0:3 z Kamerunem. Franciszek Smuda uganiający się za Samuelem Eto’o i pragnący zdobyć koszulkę z autografem dla szwagra.

5) Imprezowa noc Peszki i Iwańskiego w Krakowie po przegranym spotkaniu z Australią. Ostra rekcja trenera. Dożywotni zakaz gry dla zawodników (później selekcjoner okazał się miękki i przywrócił do łask obecnego gracza Koeln, tłumacząc, że w dzisiejszych czasach trzeba być elastycznym, a nie twardym).

6) Wspaniałe jesienne mecze Lecha z Juventusem (3:3, 1:1) i z Manchesterem City (3:1) wzbudziły podziw i wprawiły w zachwyt kibiców z całej Polski.

7) Październikowe wojaże podopiecznych Smudy po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Czy wszystkim bardziej jednak zależało na grze, czy na zwiedzaniu i imprezowaniu ? Następne dni dały jednoznaczną odpowiedź (kolejna alkoholowa afera, tym razem zbłądzili Boruc i Żewłakow). Do dziś niestety nie mamy odpowiedzi na pytanie, jaki był sens wyjazdu za ocean, skoro w Polsce dobrych i funkcjonalnych stadionów nie brakuje.

8) Długi sen zimowy Kolejorza. Fatalne transfery, fatalne przygotowanie do pojedynków z Bragą oraz nad wyraz inteligentna taktyka Jose Maria Bakero. To wszystko przekreśliło szanse na awans (ponownie witaliśmy polską szarą rzeczywistość).

9) Ze snu za to obudził się wieszcz narodowy, Antoni Piechniczek. Począł więc pouczać i bacząc na zastraszającą liczbę obcokrajowców w Ekstraklasie, z najodleglejszego zakątka swej bezkresnej inteligencji wydobył myśl doskonałą – polska liga dla Polaków, wyrzućmy obcokrajowców, nieważne przepisy Unii Europejskiej. Poza tym każde beztalencie, kiedy dostanie tylko trochę powietrza, w postaci regularnej gry, wyrośnie na bożyszcza dyscypliny (wiceprezes ds. szkolenia zapomniał w swej bezkresnej inteligencji o szkoleniu młodzieży, szkoda…).

10) Porażka z Litwą na „kartoflisku” i bójki znudzonych tą kopaniną chuliganów z tamtejszą policją.

11) Kabaretowe pożegnanie Michała Żewłakowa, rekordzisty pod względem liczby spotkań rozegranych w reprezentacji. Wzajemne uściski i uśmieszki działaczów z piłkarzem, podszyte groteskowym kuriozum i błagalnym tonem zawodnika wobec Smudy (wspaniałomyślny trener dał mu zagrać aż 45 minut, a chybcikiem wspomnę, że Żewłakow był jednym z najlepszych na boisku).

12) Nieudany, „tygrysi” skok prezesa Laty na europejskie salony (kandydował do Komitetu Wykonawczego UEFA). Niestety nie przekonał nikogo swoją aparycją, wyprzedzając jedynie kandydata z Malty.

13) Równi i równiejsi w kadrze. Łukasz P. umoczony w korupcję uzyskał rozgrzeszenie Franciszka Smudy, który wcześniej zapewniał nas, że nikogo z zarzutami nie powoła (selekcjoner mięknie nam w oczach, kolejny wykład o elastyczności).

14) Nowe logo PZPN-u. Wszyscy zwodzili opinię publiczną potrzebą nowoczesnej zmiany w imię postępującego rozwoju związku (postępuje tam chyba wyłącznie łapówkarstwo i kolesiostwo).

15) Krucjata rządu wobec ohydnych i zepsutych do szpiku kości kibiców. Pospólstwo, któremu brak elementarnych zasad i kultury, na stadiony wchodzić nie może. Decyzja – zamknięcie obiektów sportowych.

16) Maj – wreszcie koniec rozgrywek ligowych, w których więcej emocji i dramatyzmu dostarczały kolejne zmiany w tabeli niż same pojedynki. Przetasowaniom nie było końca. Stworzyliśmy produkt będący ewenementem na skalę światową: między wicemistrzem a trzynastą drużyną tylko 12 punktów różnicy; wicemistrzostwo zdobywa Śląsk, który jesienią bronił się jeszcze przed spadkiem; Wisła Kraków, jedyny obok Sturmu Graz mistrz, który zanotował aż 8 porażek; Frankowski królem strzelców z 15 zdobytymi bramkami (nie muszę już wspominać, że jest to najmniej wśród wszystkich królów strzelców zakończonego sezonu w Europie).

17) Czerwcowe otwarcie gdańskiego stadionu Baltic Arena w Warszawie (na osłodę Polska wygrywa z Argentyną C). Ponadto porażka z Francją 0:1 w stylu dającym nadzieję na przyszłość.

18) Na koniec wisienka na torcie – wielu kibicom mogą grozić kary, gdyż wedle wspaniałego polskiego prawa od niedawna obowiązuje zakaz noszenia koszulek z nazwami firm bukmacherskich, poprzez które - o zgrozo – mogliby reklamować owe firmy (tym samym namawiać Polaków do haniebnego czynu, jakim jest hazard i obstawianie meczów).

Jaki zatem obraz futbolu mamy ? Nawet najbrzydsze ze słów nie są w stanie oddać rzeczywistego stanu piłki nożnej w Polsce. Mimo wszystko można dostrzec elementy pozytywne. Grupowe spotkania Lecha w Lidze Europejskiej, które dawały niepohamowaną radość i przyjemność wielu fanom futbolu. Reprezentacja, która rozpaliła maleńki promyczek nadziei, tlący się słabo i niepewnie, i który w przyszłości, wraz z każdym dniem, być może będzie wzrastał coraz bardziej, aż urośnie do rangi ogólnonarodowego entuzjazmu.

Zaiste przedziwne to wrażenie, gdyż z tonącego w bezmiarze gówna rodzimego futbolu, spomiędzy niektórych „gówienek” wyziera choć odrobina radości i nadziei. Czy zatem następny sezon będzie równie śmierdzący ?

czwartek, 16 czerwca 2011

Dziwny jest ten kraj

Dziwny jest ten kraj, w którym rzeczywistość została misternie utkana nićmi absurdu, a szarość życia poprzecinana jedynie nielicznymi chwilami uniesienia, które to często były i są skrzętnie wykorzystywane przez niektóre osoby do własnych celów. Tak było z przyznaniem organizacji Euro 2012 Polsce i Ukrainie. Cofnijmy się do 18 kwietnia 2007 roku. Tuż po wynikach wyborów nastąpił w państwie szał radości, co było oczywiście uzasadnione (sam turniej będzie niespotykanym w naszej ojczyźnie wydarzeniem i z tego należy się cieszyć).

Niestety w następnych tygodniach do akcji wkroczyli najwięksi hipokryci tego kraju, czyli politycy. Na fali społecznego entuzjazmu zapowiedzieli ogromny wspólny wysiłek, przedstawili mnóstwo ambitnych planów. Słowem, Polska w ciągu kilku lat miała rozwinąć się w sposób nadzwyczajny. Można natomiast powiedzieć, że były to tylko mrzonki, polityczna gra osób, pragnących wykorzystać turniej dla własnych korzyści. Zatem rzeczywistość okazała się brutalna, a może lepiej powiedzieć typowa, zwyczajna. Piękny sen w ciągu kilkunastu miesięcy przepoczwarzył się w groteskowy koszmar, w którym absurd absurdem poganiał. Same przygotowania zostały przeprowadzone w najgorszy z możliwych sposobów. Kluczowe inwestycje nie zostały zrealizowane, a skala różnych innych opóźnień jest ogromna.

Jesień średniowiecza

Najlepiej sprawa wygląda ze stadionami. Wszystkie już są na końcowym etapie budowy, każdy zostanie oddany do użytku odpowiednio wcześnie i przetestowany. Mimo to nie obyło się bez komicznych sytuacji. Na stadionie narodowym źle zamontowane schody grożą zawaleniem, przeciekają trybuny, a podczas jednej z wiosennych ulew, zalana została loża prezydencka. Obiekt, który kosztował około półtora miliarda złotych, jest nazywany najdroższym bublem w Europie. Ponadto wykazano nieprawidłowości przy budowie wspomnianego stadionu narodowego oraz stadionów w Gdańsku i Poznaniu. Ten ostatni od kilkunastu miesięcy jest obiektem kpin i szyderstw, a także obrazem jak w najlepszy sposób można zmarnować pieniądze. Kilkakrotnie wymieniana murawa, drogi ewakuacyjne ocieplone łatwopalnym styropianem i niejasna sprawa rozstrzygnięcia przetargu (nie wspominając o bramce, która zapadła się tuż przed ligowym meczem).

O wiele gorzej wygląda sytuacja autostrad. Nie uda się oddać do użytku około 400 kilometrów dróg. Zaniechano wielu inwestycji, m. in. siedmiu odcinków autostrad o łącznej długości 320 kilometrów. Nie ma sprawnych połączeń między Warszawą i Wrocławiem oraz Gdańskiem i Poznaniem. O połączeniach z Ukrainą nie wspominam, gdyż takowych po prostu nie ma. Obraz „nędzy i rozpaczy” dopełniają kłótnie z inwestorami. Najpierw z chińskim wykonawcą trasy A2 Covokiem, a teraz z wykonawcą A1, polsko-irlandzkim Civil Engineering. Rozbieżności dotyczą przede wszystkim technologii budowy dróg, z wyborem, której nie chce się zgodzić Generalna Dyrekcja Dróg. Szykuje się kolejna zmiana wykonawcy, a czarę goryczy może przelać próba rozwiązania sytuacji postępowaniem sądowym. Wówczas o dalszej budowie tych autostrad można będzie zapomnieć.

Alternatywą ma być kolej, która także wymaga niezbędnych inwestycji. Tymczasem zamiast nowych wagonów i dworców będą stare, tyle że wyremontowane (i to nie wszystkie), m. in. dworzec zachodni i centralny w Warszawie - który notabene, jak wielu twierdzi, nadaje się tylko do wyburzenia - oraz dworzec w Poznaniu. Komunikacja w obrębie miast również będzie utrudniona, czyli jak już się wielokrotnie rzekło, ze względu na ograniczenia w inwestycjach.

W budżecie państwa zabrakło także pieniędzy na realizacje Programu Bezpieczeństwa Euro 2012. Jak istotny to punkt przygotowań pokazały niedawne wydarzenia przed meczem Polski z Francją. Poprzez nieudolną organizację, wielu kibiców, nie tylko nie weszło na mecz, ale równie dobrze mogło dość do jeszcze gorszych wydarzeń (setki sympatyków stłoczonych przed bramami stadionu).

„Nie ma zagrożenia dla organizacji Euro 2012”

Każdy widzi, jak to wszystko źle wygląda. Pojawiają już się pomysły, aby wyjątkowo brzydkie budynki czy mosty zasłonić reklamami. Rząd na taki stan rzeczy oczywiście ma wytłumaczenie. Od wieków wiadomo, że politycy uwielbiają konfabulować i nic tak dobrze im nie wychodzi, jak koloryzowanie rzeczywistości czy uciekanie od przekazywania prawdy.

Jest natomiast jedna rzecz, która się im udała, jedna z inwestycji, która została wykonana przedterminowo. Otóż było to zrealizowanie listy płac urzędników. W latach 2008-2010 wydano na ten szczytny cel tylko 83 miliony złotych, podczas gdy zakładano wydatek rzędu 36 mln do 2012 roku. Na samą spółkę PL.2012 przeznaczono 51, a na wynagrodzenia dla zarządu prawie 9 milionów. Niestety na tym kończy się inwencja organizatorów, gdyż od samego początku ani nie było całościowego programu przygotowań, ani koordynatora, który by nad tym sprawował pieczę. Zatem większość inwestycji została zaniechana: nie będzie dróg, nie będzie nowych dworców, będą za to stadiony, zbudowane z opóźnieniami i różnymi niespodziankami, a nade wszystko będą miliony na kontach kilkudziesięciu spółek i ich właścicieli.

A teraz drogi czytelniku, usiądź przed telewizorem, zobacz świat w krzywym zwierciadle, gdzie wszystko robione i tworzone jest na pokaz, wyłącz umysł, oddaj się hipnotycznej mowie polityków, daj się uwieść telewizji, która z twego mózgu zrobi popkulturową papkę, a na koniec zręcznie wszyscy wmówią ci, że nie ma zagrożenia organizacji Euro 2012, co będzie niepodważalnym wyznacznikiem dobrych przygotowań do turnieju.

W tym dziwnym kraju, z jeszcze dziwniejszymi ludźmi go zamieszkującymi, nic nie może być normalne.

piątek, 10 czerwca 2011

Idzie ku lepszemu ?

Wreszcie drużyna narodowa przestała przypominać zgraję partaczy, którzy wychodzili na boisko albo z myślą o jak najszybszym zejściu do szatni, albo o ilości bramek, które stracą i z których będą musieli się potem tłumaczyć w mediach. We wczorajszym meczu było w końcu widać pomysł na grę, niezłą organizację, ale również i zawodnicy wywiązywali się zazwyczaj z zadań taktycznych. Dodając do tego waleczność i determinacje, to można powiedzieć, że reprezentacja pozostawiła pozytywne wrażenie. Znakomicie wystąpili skrzydłowi – Błaszczykowski oraz Mierzejewski - a na największe brawa zasłużył Wojciech Szczęsny, który kilkakrotnie wybawił Polskę od utraty kolejnych goli.

Mimo, iż wynikiem nie ma, co się szczycić, to korzystny obraz gry, pozwala mieć nadzieję, iż z każdym kolejnym spotkaniem drużyna Smudy będzie prezentować się lepiej. Czy nie przyniesie nam zatem ujmy na Euro ? Jak wypadnie na tak ważnym turnieju ? Ciężko ferować wyroki na podstawie meczów towarzyskich, które weryfikują prawdziwą siłę zespołu w niewielkim stopniu. Poza tym na takie dywagacje jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, gdyż pomimo postępu, nie brakuje znaczących problemów, które do czasu Mistrzostw Europy muszą zostać rozwiązane. Mam nieskrywaną nadzieję, że najbliższe konfrontacje z europejskimi potęgami, jak: Niemcy, Włochy czy Anglia, pozwolą dopracować pewne mechanizmy i wyeliminować najbardziej widoczne problemy.

Największą bolączką dla selekcjonera pozostaje środek obrony. Próbował on już wielu wariantów, m. in. z Glikiem, Sadlokiem, niechcianym już Żewłakowem, Głowackim, Jodłowcem, Wojtkowiakiem, ale żaden do końca się nie sprawdził. Panaceum na ambaras związany z wyborem odpowiedniej pary stoperów, może być naturalizacja Arboledy i Perquisa. Może, gdyż wprowadzenie dwóch graczów na tak kluczowe pozycje tuż przed Euro, jest dużym ryzykiem. Nie wiadomo, jak ci piłkarze będą między sobą współpracować, a dodając do tego kontuzjowanego Boenischa, można mieć obawy o odpowiednie zgranie formacji defensywnej.

Przygotowanie kondycyjne reprezentantów, również pozostawia wiele do życzenia. Po 20 minutach meczu z Francją, wielu zawodników nie miało już sił na tak intensywną „bieganinę”. Zatem o wysokim pressingu, który miał być stosowany (takie były założenia Smudy) nie było mowy. Wiąże się to ze stylem gry drużyny, która ma olbrzymie kłopoty z atakiem pozycyjnym, a przede wszystkim dłuższym utrzymywaniem się przy piłce. Dlatego trzeba koniecznie poprawić organizację gry tuż po odebraniu piłki bądź stracie, ponieważ tylko wtedy będziemy w stanie przeciwstawić się zespołom lepszym pod względem technicznym i wytrzymałościowym.

Ostatnie mecze pokazały, że wszystko zmierza powoli w dobrym kierunku. Drużyna rodzi się w bólach, ale jest szansa, że nie sprawi nam bólu, nie zawiedzie nas w trakcie najważniejszych konfrontacji. Spotkanie z Francją dało nadzieję i wiarę wielu malkontentom, ostrym przeciwnikom Smudy (w tym i mnie). Oby tylko reprezentacja nie nadużyła za bardzo, pojawiającego się powoli zaufania. Jak potrzebny jest spokój, wzajemne zaufanie i odrobina optymizmu czy wręcz entuzjazmu, aby osiągnąć w piłce sukces, wie każdy. Powiem więcej, są to elementy niezbędne, ażeby ukryć wszelkie mankamenty, a walory przekuć w najbardziej znaczące atuty.

sobota, 4 czerwca 2011

Nieistotna reforma

„Financial fair play”, jak się rzekło, zmieni niewiele bądź nie zmieni nic, przynajmniej w kwestii równiejszego i bardziej sprawiedliwego współzawodnictwa. Powiadają, że duże kluby nadal pozostaną dużymi, a małe małymi. Dlatego, mimo iż zaczęła obowiązywać od 1 czerwca, przeszła zupełnie nie zauważona (wprawdzie drużyny mają czas na wyprostowanie sytuacji do 2013 roku, ale zaostrzony system licencyjny już obowiązuje). Jej głównym założeniem jest to, że zespoły będą mogły wydawać tylko tyle, ile zarobią. Zatem nie będą mogły już szastać kasą pochodzącą od możnych szejków czy bogatych firm, gdyż ich dochody nie będą wchodziły w budżet. Nowe przepisy będą dotyczyły tylko tych, grających w europejskich pucharach i wprowadzone zostaną etapami: przez pierwsze pięć lat deficyt będzie mógł wynieść maksymalnie 45, a od sezonu 2015/2016 30 mln euro.

Wielu twierdzi, że szef UEFA początkowo pomacha ze złością szabelką, ale na groźbach tylko się skończy. Sprawa natomiast wygląda dużo poważniej. Powołany został Panel Kontroli Finansów Klubów, który będzie sprawował pieczę nad wydatkami drużyn. Z kolei sam Platini twierdzi, że te niespełniające nowych wymogów będą wykluczane z rozgrywek pucharowych, nawet jeżeli będą to firmy pokroju Chelsea (obecnie 70 milionów deficytu) czy Manchesteru City (aktualnie 110 mln długu). Warto zatem przyjrzeć się bardziej reformie, której pomysłodawcą był Michel Platini, bowiem może mieć istotny wpływ na zmiany, jakie zajdą w piłce od momentu jej całkowitego wprowadzenia. Ma ona jednak zarówno plusy, jak i minusy.

Wielką zaletą jest - być może iluzoryczne, choć w dalszej perspektywie możliwe - wyrównanie szans, między bogatszymi a biedniejszymi. Zespoły przestaną być zabawkami w rękach możnowładców, a ich główne atuty nie będą pochodziły tylko i wyłącznie z wielomilionowych transakcji. Słowem, niektóre, jak np. Manchester City, stają się silniejsze tylko dzięki temu, że zyskały bogatego właściciela. O wyborze klubu, być może już w tak dużym stopniu, nie będą decydowały pieniądze. W końcu daje to także dużą szansę na to, iż rynek transferowy wreszcie stanie się normalniejszy, gdzie stawki za piłkarzy będą odzwierciedlały ich rzeczywiste umiejętności. UEFA ma nadzieję, że reforma doprowadzi do stopniowej redukcji długów, które wynoszą teraz łącznie aż 10 miliardów. Dużą zaletą jest również to, że wymogi finansowego „fair play” nie przewidują wliczania do deficytu pieniędzy przekazywanych na rozwój infrastruktury czy szkolenia młodzieży. Zatem o wiele bardziej opłacalne stanie się promowanie wychowanków.

Nie jest to jednak reforma idealna, oprócz wielu zalet, posiada liczne wady. Malkontenci twierdzą, że przepaść pomiędzy wielkimi a małymi pozostanie taka sama, gdyż tym znanym i rozpoznawalnym na całym świecie łatwiej dbać o rozwój własnej marki. Dlatego próba wyrównywania szans budzi uzasadnione wątpliwości. Z kolei drużyny, należące do tzw. klasy średniej (typu Szachtar, Zenit, Anderlecht), zostaną pozbawione szansy na dalszy rozwój, współmierny do rozwoju największych. Wpływy od możnych właścicieli zostaną po prostu zredukowane, a w rywalizacji czysto marketingowej nie mają najmniejszych szans. Aby zwiększyć możliwości finansowe w okienku transferowym, zespoły mogą także zwiększyć ceny biletów bądź sprzedawać prawa do transmisji za jeszcze wyższe stawki. Niejasny pozostaje również stosunek najbogatszych do zmian proponowanych przez Platiniego. Najbardziej wpływowe kluby od dawna marzyły o utworzeniu wspólnej ligi, a lepszego pretekstu, jak sprzeciw wobec reform UEFA, nie będą miały nigdy.

Mimo wszystko takie zmiany są koniecznością, gdyż zadłużenie drużyn rośnie w zastraszającym tempie, które, aby być konkurencyjne na rynku, zaciągają coraz większe pożyczki w bankach. Owszem, można powiedzieć, że zyski, jakie generują ci najwięksi, są ogromnie i w dłuższej perspektywie deficyt przestałby rosnąć. Jednak niewielu zwraca uwagę na fakt, że w tej chwili futbol jeszcze nigdy nie był tak popularny w całej swej historii. Zapotrzebowanie na pojedynki „medialnych gigantów”, zespołów pełnych gwiazd jest przeolbrzymie. Coraz prężniej rozwijają się rynki Azji Wschodniej, gdzie piłka nożna panuje już niepodzielnie. Komercyjne chwyty marek skupionych wokół najlepszych, sięgnęły apogeum. Jeszcze nigdy ta dyscyplina nie była tak medialna, jeszcze nigdy ważne wydarzenia w niech zachodzące nie docierały do setek milionów kibiców z całego świata (sam finał Ligi Mistrzów wygenerował około miliarda euro zysku, a spotkanie obejrzało ponad 300 milionów widzów).

W dobie powszechnej globalizacji futbolu, szukania wpływów finansowych gdziekolwiek się da, nikt nie zawraca sobie głowy przyszłością. Niemniej jednak popyt na pełne przepychu widowiska piłkarskie kiedyś się skończy, gdyż po prostu się znudzą, nastąpi przesyt, a wówczas wiele klubów zbankrutuje. Dlatego reformy UEFA są wyrazem troski o ich przyszłość. Z drugiej strony zmiany zaproponowane przez działaczy powinny być tylko początkiem i wstępem do zmian dalszych, takich jak wprowadzenie systemu 6+5. Warto także zastanowić się nad wprowadzeniem „systemu amerykańskiego”, którego głównymi założeniami są odgórnie ustalone limity na wysokość transferów czy kontraktów (tylko „trzy gwiazdy” w kadrze mogą zarabiać więcej).

Takie reformy z pewnością nie zmienią hierarchii w piłce, ale są realną szansą na zahamowanie szaleństw na rynku transferowym, a przede wszystkim dadzą poczucie, że sukcesy osiągane przez kluby nie będą tylko dziełem pieniędzy.